Stare kartoflisko
Strona 5 z 7 • Share
Strona 5 z 7 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
Stare kartoflisko
First topic message reminder :
Niegdyś atrakcyjne i urodzajne pole znajdujące się na samym skraju miasta, przez lata zaniedbań zmieniło się w niepotrzebny nikomu ugór. Chociaż wygląda dość przygnębiająco, nie zniechęca to studentów do organizowania na nim hucznych ognisk. Położony na odludziu teren idealnie nadaje się też do pojedynków o honor, chwałę czy inne tego typu głupoty.
Veneficium
Re: Stare kartoflisko
Tall parsknęła śmiechem na historię Vuko. Musiał to być ciekawy widok. Aż żałowała, że nie miała okazji go widzieć. Może ktoś zrobił jakieś zdjęcia? Szkoda, że telefony i kamery nie bardzo chciały działać na terenie uczelni. Może to był jakiś pomysł na przyszły projekt? Kto wie, kto wie... Zachęcona dość mocnym działaniem alkoholu po pierwszej rundzie, pewniej łyknęła drugą kolejeczkę, wpierw uzupełniając swoją szklankę. Miała nadzieję, że zdoła dotrwać jak najdalej. Chciała usłyszeć jak najwięcej.
Na wyznanie Sam zareagowała kolejnym parsknięciem. Było mniej przyjazne, bo też Ślizgonka spodziewała się czegoś więcej niż takiej nędznej bajeczki. Co w tym było żenującego? Trzeba się było ulotnić i tyle. W ulatnianiu się ona sama była akurat dobra. Trochę też z Lucy do spółki.
- Chyba najbardziej żałosne w tym wszystkim jest to, że musiałaś się tłumaczyć w tak mugolskiej sytuacji - zażartowała, choć tak naprawdę trudno było się domyślić na ile jest to żart, a na ile faktycznie jest to jej zdanie. Następnie zamyśliła się, marszcząc lekko nosek.
Spojrzenie jej złotawych oczu powędrowało w kierunku Lucy. Jeśli ktoś mógł jej zafundować naprawdę żenujące historie, to była to właśnie przyjaciółka. W sensie, Tall raczej wiedziała o większości tego, co Lucy mogłaby powiedzieć. Problem polegał na tym, że podejrzewała, że Gryfonka tą żenadą i ją będzie chciała pogrążyć. Mogła więc spróbować jakoś ją uprzedzić albo zwyczajnie brnąć w coś innego. Tylko co innego - dość żałosnego, by powiedzieć, i na tyle znośnego, by przetrwać - mogła opowiedzieć?
- Nie wiem, ile z was wie, jak wyglądał mój egzamin tutaj - zaczęła ostrożnie, przyglądając się swojej pustej szklance. - Opracowałam zaklęcie, które dowolny przedmiot zmieni w bogina. Mój bogin to zamrożona osoba. Takie zombie z Frozen, które próbuje mnie dorwać. Ale to tak wstępem, żebyście wiedzieli skąd to. The point is, będąc na czwartym roku w Hogwarcie miałam okazję być zaczepiana przez jednego Krukona, bo się podobnież szaleńczo zakochał. Przeszło mu po tym, jak na oczach sporej ilości uczniów zmieniłam go w lodową rzeźbę, kiedy próbował mnie pocałować. Najgorzej, że to nie było nawet zaklęciem. To się po prostu stało. Wiecie, jak dziecku zdarza się przypadkiem użyć magii, to jeszcze pół biedy. Ale nie panować nad tym w wieku piętnastu lat? - zaśmiała się sama z siebie, kończąc swój mały wywód. To było dość żałosne, jak na kogoś, kto studiował na wydziale Obrony Przed Czarną Magią i Transmutacji.
Liczę na zaś:
73+37=110
Na wyznanie Sam zareagowała kolejnym parsknięciem. Było mniej przyjazne, bo też Ślizgonka spodziewała się czegoś więcej niż takiej nędznej bajeczki. Co w tym było żenującego? Trzeba się było ulotnić i tyle. W ulatnianiu się ona sama była akurat dobra. Trochę też z Lucy do spółki.
- Chyba najbardziej żałosne w tym wszystkim jest to, że musiałaś się tłumaczyć w tak mugolskiej sytuacji - zażartowała, choć tak naprawdę trudno było się domyślić na ile jest to żart, a na ile faktycznie jest to jej zdanie. Następnie zamyśliła się, marszcząc lekko nosek.
Spojrzenie jej złotawych oczu powędrowało w kierunku Lucy. Jeśli ktoś mógł jej zafundować naprawdę żenujące historie, to była to właśnie przyjaciółka. W sensie, Tall raczej wiedziała o większości tego, co Lucy mogłaby powiedzieć. Problem polegał na tym, że podejrzewała, że Gryfonka tą żenadą i ją będzie chciała pogrążyć. Mogła więc spróbować jakoś ją uprzedzić albo zwyczajnie brnąć w coś innego. Tylko co innego - dość żałosnego, by powiedzieć, i na tyle znośnego, by przetrwać - mogła opowiedzieć?
- Nie wiem, ile z was wie, jak wyglądał mój egzamin tutaj - zaczęła ostrożnie, przyglądając się swojej pustej szklance. - Opracowałam zaklęcie, które dowolny przedmiot zmieni w bogina. Mój bogin to zamrożona osoba. Takie zombie z Frozen, które próbuje mnie dorwać. Ale to tak wstępem, żebyście wiedzieli skąd to. The point is, będąc na czwartym roku w Hogwarcie miałam okazję być zaczepiana przez jednego Krukona, bo się podobnież szaleńczo zakochał. Przeszło mu po tym, jak na oczach sporej ilości uczniów zmieniłam go w lodową rzeźbę, kiedy próbował mnie pocałować. Najgorzej, że to nie było nawet zaklęciem. To się po prostu stało. Wiecie, jak dziecku zdarza się przypadkiem użyć magii, to jeszcze pół biedy. Ale nie panować nad tym w wieku piętnastu lat? - zaśmiała się sama z siebie, kończąc swój mały wywód. To było dość żałosne, jak na kogoś, kto studiował na wydziale Obrony Przed Czarną Magią i Transmutacji.
Liczę na zaś:
73+37=110
Ostatnio zmieniony przez Tallulah Rossreeve dnia Sob Lut 18, 2017 11:03 am, w całości zmieniany 1 raz
Tallulah Rossreeve
Re: Stare kartoflisko
The member 'Tallulah Rossreeve' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 37
'k100' : 37
Mistrz Gry
Re: Stare kartoflisko
z/t dla Nathana z powodu przeniesienia postaci do nieaktywnych
(odwrócił się i poszedł)
(odwrócił się i poszedł)
Ostatnio zmieniony przez Nathan White dnia Nie Lut 12, 2017 1:34 pm, w całości zmieniany 1 raz
Nathan White
Re: Stare kartoflisko
The member 'Nathan White' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 7
'k100' : 7
Mistrz Gry
Re: Stare kartoflisko
Słuchał historii osób, które zaczynały kolejkę. Podrapał się po brodzie. Nie uważał wymienionych rzeczy za żenujące – na pewno nie uważałby ich za żenujące, gdyby przydarzyły się jemu, ale widać reszta była usatysfakcjonowana. Finta nie pamiętał, kiedy ostatni raz zrobił z siebie pośmiewisko, nie pamiętał, kiedy przejął się, że zrobił przy ludziach coś głupiego. Teraz zwykle sam prowokował takie sytuacje i było mu z tym bardzo dobrze.
Żenujące… To musiało być bardzo, bardzo dawno temu. Bardzo, bardzo dawno.
Skorzystał z chwili, w której jeszcze nie nadeszła jego kolej, żeby przestawić butelki z alkoholem bliżej pijących i odkorkował drugą przyniesioną przez siebie: whisky Ogdena. Pachniała jeszcze lepiej, niż ta, którą wciąż miał w szklance. W końcu Tall zamilkła i zapadła cisza. Musiał coś powiedzieć.
- Ee… - …Ale na początek wzniósł szklankę w geście toastu i wypił jej zawartość. Myślał, myślał i wymyślił. Żeby zgarnąć z pamięci coś, co może uznać za pasujące do tematu, musiał pogrzebać we wspomnieniach jeszcze dalej, niż poprzedniczka.
- Kiedy przyszedłem do Koldovstoretz – zaczął, kręcąc szklanką. Postawił na historię sprzed dziesięciu lat. Jeśli to nie było żenujące, to chyba nic by się nie nadało. – Pewna grupa kolegów… Eee… Nie bardzo mnie polubiła. Jak teraz o tym myślę, to może nie spodobało im się, że szybko zapoznałem sobie dużo koleżanek. – Uśmiechnął się z satysfakcją. – Nie wiedziałem, że mnie nie lubią, bo przecież im nic nie zrobiłem. Zanim się zorientowałem, wkręcili mnie w kilka rzeczy. – Zamyślił się. – Najbardziej pamiętam jedną sytuację. Złamała mi się różdżka – tu się roześmiał, wiedząc, że nikt nie uzna tego za dziwne – jakoś zaraz za początkiem roku. Powiedzieli mi, że jak się złamie różdżkę, to do końca życia jest się już mugolem. Strasznie się przejąłem, przez parę dni ukrywałem to przed nauczycielami i rodzicami, próbowałem coś na to poradzić. I wtedy przyszedł jeden z nich z bezcenną radą. Powiedział mi, że jak nasikam na różdżkę, to się naprawi. Udawał, że to sekret i – trzeba mu to przyznać – był bardzo przekonujący. – Podrapał się po głowie. – No to spróbowałem. Śmiali się ze mnie jakiś czas. Pewnie śmialiby się do końca szkoły, ale – odkaszlnął – nie było im później do śmiechu.
Wraz z końcem historii poczuł, jak wlane w siebie procenty zaczynają na niego działać. Wszystkie naraz. Uzupełnił szklankę otwartą przed chwilą Ognistą i rozejrzał się po reszcie.
- No, to kto teraz?
Mam już 126. XD
Żenujące… To musiało być bardzo, bardzo dawno temu. Bardzo, bardzo dawno.
Skorzystał z chwili, w której jeszcze nie nadeszła jego kolej, żeby przestawić butelki z alkoholem bliżej pijących i odkorkował drugą przyniesioną przez siebie: whisky Ogdena. Pachniała jeszcze lepiej, niż ta, którą wciąż miał w szklance. W końcu Tall zamilkła i zapadła cisza. Musiał coś powiedzieć.
- Ee… - …Ale na początek wzniósł szklankę w geście toastu i wypił jej zawartość. Myślał, myślał i wymyślił. Żeby zgarnąć z pamięci coś, co może uznać za pasujące do tematu, musiał pogrzebać we wspomnieniach jeszcze dalej, niż poprzedniczka.
- Kiedy przyszedłem do Koldovstoretz – zaczął, kręcąc szklanką. Postawił na historię sprzed dziesięciu lat. Jeśli to nie było żenujące, to chyba nic by się nie nadało. – Pewna grupa kolegów… Eee… Nie bardzo mnie polubiła. Jak teraz o tym myślę, to może nie spodobało im się, że szybko zapoznałem sobie dużo koleżanek. – Uśmiechnął się z satysfakcją. – Nie wiedziałem, że mnie nie lubią, bo przecież im nic nie zrobiłem. Zanim się zorientowałem, wkręcili mnie w kilka rzeczy. – Zamyślił się. – Najbardziej pamiętam jedną sytuację. Złamała mi się różdżka – tu się roześmiał, wiedząc, że nikt nie uzna tego za dziwne – jakoś zaraz za początkiem roku. Powiedzieli mi, że jak się złamie różdżkę, to do końca życia jest się już mugolem. Strasznie się przejąłem, przez parę dni ukrywałem to przed nauczycielami i rodzicami, próbowałem coś na to poradzić. I wtedy przyszedł jeden z nich z bezcenną radą. Powiedział mi, że jak nasikam na różdżkę, to się naprawi. Udawał, że to sekret i – trzeba mu to przyznać – był bardzo przekonujący. – Podrapał się po głowie. – No to spróbowałem. Śmiali się ze mnie jakiś czas. Pewnie śmialiby się do końca szkoły, ale – odkaszlnął – nie było im później do śmiechu.
Wraz z końcem historii poczuł, jak wlane w siebie procenty zaczynają na niego działać. Wszystkie naraz. Uzupełnił szklankę otwartą przed chwilą Ognistą i rozejrzał się po reszcie.
- No, to kto teraz?
Mam już 126. XD
Ostatnio zmieniony przez Finta Mészáros dnia Wto Lut 21, 2017 5:32 pm, w całości zmieniany 2 razy
Finta Mészáros
Re: Stare kartoflisko
The member 'Finta Mészáros' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 98
'k100' : 98
Mistrz Gry
Re: Stare kartoflisko
O, o, teraz była ona! Znaczy jej kolej. No – właśnie.
Totalnie ogarniała. Chociaż może i nieco odleciała (acz spokojnie, nadal pewnie stała na nogach!), słuchając opowieści reszty zebranych. Trzeba było przyznać, że jedni postarali się bardziej od innych... No bo, proszę Was, sikanie na różdżkę – istne mistrzostwo! Że też ona nigdy na coś podobnego nie wpadła, skoro mocz posiada tak magiczne właściwości. Może tutaj o osobę chodziło...
Ale chwila – skupienie! Lucy – będąc najprawdziwszym ucieleśnieniem koncentracji, objawiającej się pod postacią zwykłej studentki, nie dostrzegając zazwyczaj, co się wokół niej dzieje – wciąż miała zadanie do wykonania. Nie mogła wszak wyskoczyć z czymś równie słabym co Sam, bo ktoś mógłby dojść do wniosku, że w jej życiu nic się nie dzieje. A nago akurat ostatnio nie latała, ludzi nie zamrażała, hmm... Szkoda, że jak starała się pomyśleć o czymkolwiek żenującym... to do głowy przychodziły jej same sytuacje z Luckiem w roli głównej. A to przecież prywatne! Tyle było dram, płaczu, pośmiewisk... Chociaż, moment, może to dobry trop... Lucek, Lucek... Lucek i Tall...
Bam! Mała, wyimaginowana żaróweczka zaświeciła nad jej głową, niechybnie zwiastując kłopoty. Tall miała rację z podejrzliwością wobec swej przyjaciółki – to jedno nie zmieniało się przez lata. Lucy nalała sobie jeszcze, wypiła i poczuła, że zrobiła to za szybko... lecz już nie było odwrotu. No to wio!
- Coś żenującego? Wiecie – urodziłam się - zaczęła odrobinę lekceważąco, by następnie przejść do właściwej opowieści. - No, ale tak serio... Ja to jakoś szczególnie nie czuję presji tłumu i jak się ze mnie śmieją – śmieję się razem z nimi. A jak coś się dzieje, to nie moja wina. Niemniej był taki jeden raz na szóstym roku w Hogwarcie, że wyszłam ze znajomymi... Nie wiem, pewnie lepić bałwany? No i była tam oczywiście Tall. - Tutaj wskazała na przyjaciółkę, jakby dając jej ostateczny znak, że planuje ją w to bezwstydnie wciągnąć. - Ja chyba się przed nimi schowałam i położyłam na ziemi, a ona się o mnie wywaliła. - Zaklaskała dla podkreślenia swych słów. - Pomyślicie – ok, ale co w tym dziwnego? No nic. Tyle że tak się złożyło, że nacieranki śniegiem zaszły nieco dalej niż powinny, padło kilka słów więcej, niż było to potrzebne, po czym... - Zawiesiła dramatycznie głos. - ...pocałowała mnie. Tak, drodzy państwo, Tallulah Rossreeve mnie pocałowała! - Powtórzyła głośniej i okręciła się dookoła. Zaraz potem wystrzeliła palcem w kierunku osoby, która akurat znalazła się naprzeciwko – jakim to nieszczęśnikiem okazał się być Finta. - Zapytasz jednak – cóż w tym żenującego? Jedna malutka drobnostka... Gdy ta perfidna Ślizgonka nadal na mnie leżała, okalając mą niewinną twarz, kruczoczarnymi włosami, na scenie pojawił się nie kto inny jak mój chłopak! - Pokiwała głową na wspomnienie jego zszokowanego spojrzenia. - Stłukł swój ulubiony kubek – z którym, swoją drogą, nie mam pojęcia czemu był na zewnątrz – po czym zaczął jąkać się i bełkotać, następnie próbując uciec ode mnie jak najdalej. - Chciała pozostać pogodna, lecz odrobinę się zasępiła. Wtedy czuła się okropnie i część tych uczuć powróciła... Zwłaszcza że Lu wciąż nie pozwoliła pewnym ranom na całkowite zagojenie się. Zresztą – nieważne! Nie czas na to i miejsce. - No, ale teraz to już mogę całować kogo mi się żywnie podoba!
I jakby na potwierdzenie swych słów, ruszyła w kierunku pojawiającej się akurat Clotilde. To się nazywa timing! Nieświadoma niczego współlokatorka szła, wpierdzielając ślimaki gumiaki oraz popijając jakieś ładnie wyglądające winko. A jako że Lucy była już „nieco” podpita, wszyscy mieli w jej oczach +100 do atrakcyjności (a i bez tego spójrzcie na te poskręcane włosy i ujmujący wytrzeszcz!), a ona sama pozbyła się wszelkich zahamowań. Stąd też raźno – slalomem – podeszła (wręcz w podskokach!), zatrzymując naszą Klotę, która właśnie wygrała najlepszy los na loterii. Lu, widząc wystającego z jej ust żelka, odgryzła go drapieżnie – niczym gepard polujący na rączą gazelę – by wnet wpić się w usta koleżanki z pokoju.
Dlatego teraz pozostawało już tylko jedno pytanie – iście filozoficzne – oberwie w pysk, czy nie oberwie?
Totalnie ogarniała. Chociaż może i nieco odleciała (acz spokojnie, nadal pewnie stała na nogach!), słuchając opowieści reszty zebranych. Trzeba było przyznać, że jedni postarali się bardziej od innych... No bo, proszę Was, sikanie na różdżkę – istne mistrzostwo! Że też ona nigdy na coś podobnego nie wpadła, skoro mocz posiada tak magiczne właściwości. Może tutaj o osobę chodziło...
Ale chwila – skupienie! Lucy – będąc najprawdziwszym ucieleśnieniem koncentracji, objawiającej się pod postacią zwykłej studentki, nie dostrzegając zazwyczaj, co się wokół niej dzieje – wciąż miała zadanie do wykonania. Nie mogła wszak wyskoczyć z czymś równie słabym co Sam, bo ktoś mógłby dojść do wniosku, że w jej życiu nic się nie dzieje. A nago akurat ostatnio nie latała, ludzi nie zamrażała, hmm... Szkoda, że jak starała się pomyśleć o czymkolwiek żenującym... to do głowy przychodziły jej same sytuacje z Luckiem w roli głównej. A to przecież prywatne! Tyle było dram, płaczu, pośmiewisk... Chociaż, moment, może to dobry trop... Lucek, Lucek... Lucek i Tall...
Bam! Mała, wyimaginowana żaróweczka zaświeciła nad jej głową, niechybnie zwiastując kłopoty. Tall miała rację z podejrzliwością wobec swej przyjaciółki – to jedno nie zmieniało się przez lata. Lucy nalała sobie jeszcze, wypiła i poczuła, że zrobiła to za szybko... lecz już nie było odwrotu. No to wio!
- Coś żenującego? Wiecie – urodziłam się - zaczęła odrobinę lekceważąco, by następnie przejść do właściwej opowieści. - No, ale tak serio... Ja to jakoś szczególnie nie czuję presji tłumu i jak się ze mnie śmieją – śmieję się razem z nimi. A jak coś się dzieje, to nie moja wina. Niemniej był taki jeden raz na szóstym roku w Hogwarcie, że wyszłam ze znajomymi... Nie wiem, pewnie lepić bałwany? No i była tam oczywiście Tall. - Tutaj wskazała na przyjaciółkę, jakby dając jej ostateczny znak, że planuje ją w to bezwstydnie wciągnąć. - Ja chyba się przed nimi schowałam i położyłam na ziemi, a ona się o mnie wywaliła. - Zaklaskała dla podkreślenia swych słów. - Pomyślicie – ok, ale co w tym dziwnego? No nic. Tyle że tak się złożyło, że nacieranki śniegiem zaszły nieco dalej niż powinny, padło kilka słów więcej, niż było to potrzebne, po czym... - Zawiesiła dramatycznie głos. - ...pocałowała mnie. Tak, drodzy państwo, Tallulah Rossreeve mnie pocałowała! - Powtórzyła głośniej i okręciła się dookoła. Zaraz potem wystrzeliła palcem w kierunku osoby, która akurat znalazła się naprzeciwko – jakim to nieszczęśnikiem okazał się być Finta. - Zapytasz jednak – cóż w tym żenującego? Jedna malutka drobnostka... Gdy ta perfidna Ślizgonka nadal na mnie leżała, okalając mą niewinną twarz, kruczoczarnymi włosami, na scenie pojawił się nie kto inny jak mój chłopak! - Pokiwała głową na wspomnienie jego zszokowanego spojrzenia. - Stłukł swój ulubiony kubek – z którym, swoją drogą, nie mam pojęcia czemu był na zewnątrz – po czym zaczął jąkać się i bełkotać, następnie próbując uciec ode mnie jak najdalej. - Chciała pozostać pogodna, lecz odrobinę się zasępiła. Wtedy czuła się okropnie i część tych uczuć powróciła... Zwłaszcza że Lu wciąż nie pozwoliła pewnym ranom na całkowite zagojenie się. Zresztą – nieważne! Nie czas na to i miejsce. - No, ale teraz to już mogę całować kogo mi się żywnie podoba!
I jakby na potwierdzenie swych słów, ruszyła w kierunku pojawiającej się akurat Clotilde. To się nazywa timing! Nieświadoma niczego współlokatorka szła, wpierdzielając ślimaki gumiaki oraz popijając jakieś ładnie wyglądające winko. A jako że Lucy była już „nieco” podpita, wszyscy mieli w jej oczach +100 do atrakcyjności (a i bez tego spójrzcie na te poskręcane włosy i ujmujący wytrzeszcz!), a ona sama pozbyła się wszelkich zahamowań. Stąd też raźno – slalomem – podeszła (wręcz w podskokach!), zatrzymując naszą Klotę, która właśnie wygrała najlepszy los na loterii. Lu, widząc wystającego z jej ust żelka, odgryzła go drapieżnie – niczym gepard polujący na rączą gazelę – by wnet wpić się w usta koleżanki z pokoju.
Dlatego teraz pozostawało już tylko jedno pytanie – iście filozoficzne – oberwie w pysk, czy nie oberwie?
Ostatnio zmieniony przez Lucy Happymeal dnia Czw Lut 23, 2017 12:36 am, w całości zmieniany 1 raz
Lucy Happymeal
Re: Stare kartoflisko
The member 'Lucy Happymeal' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 73
'k100' : 73
Mistrz Gry
Re: Stare kartoflisko
Tym razem nieużycie magii było jak najbardziej celowe. Przyjemny wieczór - czy też raczej noc - i znajome widoki były wystarczającym powodem do tego, żeby zrezygnować z teleportacji i pojawić się na kartoflisku jak Bozia przykazała, na własnych nogach. Nawet jeśli Merlin miał łkać.
Clotilde pokonywała więc całą trasę, od czasu do czasu popijając Ślimaki Gumiaki schowanym w papierową torbę winem i delektując się jego smakiem. Było dobre. Może nie tak dobre, jak serwowana na stołówce galaretka z brukselki, ale dobre. Nawet jeśli to skrzący się jak galaktyka likier przyciągał jej myśli... Na wszystko jednak miał przyjść czas. Dziewczyna nie spieszyła się - pomimo tygodniowego spóźnienia, nigdzie na kampusie nie znalazła nekrologu czy klepsydry z własnym nazwiskiem, nie przypuszczała więc, że jakikolwiek pośpiech byłby tu wskazany. A szkoda... Może, gdyby nieco szybciej przebierała obutymi w różowe trampki stopami, udałoby jej się usłyszeć choć część z opowiedzianych historii? Choć pewnie i tak nie wiedzialaby, jak tu się do nich odnieść... No wiecie, to wszystko było w końcu dla tego poskręcanego łba całkiem proste - nie masz ubrań? Chodzisz nago. Nakrywają cię w nie swoim domu? Grzecznie się witasz i pytasz, czy zrobić jajecznicę. Niekontrolowane użycie magii? He... Hehe... No i oczywiście pocałunki... Och, lubiła pocałunki! Przynajmniej do zeszłej Nocy Duchów, po której to zdecydowanie ograniczyła ich ilość po alkoholu. Najwyraźniej jednak średnia musiala zostać zachowana...
Nawet jeśli w ciągu lata Clotilde jakimś cudem nie zapomniała drogi z bramy do akademika i odwrotnie, a lokalizacja większości ze sklepów wciąż nie była jej obca, to z łba wyleciała jej jedna bardzo ważna rzecz - jedyne czego można było się spodziewać po studentach MUMiCza to to, że człowiek nigdy nie wiedział, czego się po nich spodziewać. I może nawet z początku miała nadzieję, że uda jej się pokonać kilka ostatnich metrów na tyle dyskretnie, by zaskoczyć wszystkich swoim przybyciem. Może chwilę później łudziła się, że dzielnie brnąca w jej stronę Lucy zwyczajnie stęskniła się za jej widokiem. Pewnie nawet się oszukiwała, że usta dziewczyny zaraz spoczną na jej policzku, aż...
- Ej, mój ślima... - Nie dokończyła. Ledwie Lu odgryzła wystający z jej ust kawałek żelki, postanowiła złączyć swoje usta z jej wargami.
Świat właśnie zawirował, bo...
Nie przerwała jej. Zamiast tego, ten - jak to wcześniej zostało wspomniane słodki - wytrzeszcz delikatnie zezował, obserwując poczynania Happymeal, a Coletti pociągnęła kilka razy nosem, rozpoznając zapach, który wcześniej czuła na pozostawionym w pokoju swetrze. Najwyraźniej właśnie miała przed sobą swoją nową współlokatorkę... No i co, no i stała tak sobie, czekając, aż ta skończy co zaczęła i zrobiła krok w tył dopiero w chwili, gdy pocałunek został przerwany. Przy okazji przełknęła też caly czas trzymaną w buzi połowę żelki.
- Jak chcesz to ci dam nieślinionego. - Powiedziała, nie zdradzając po sobie najmniejszych oznak zakłopotania i najwyraźniej błędnie interpretując zachowanie koleżanki, wyciągnęła w jej stronę kolorowe opakowanie. Wspomnieć tu trzeba, że trzymała je naprawdę mocno, i była gotowa go bronić, gdyby tylko ten szajbus postanowił się poczęstować całą paczką. Z zajętymi dłońmi miała nieco ograniczone pole manewru, więc otoczyła chwiejącą się dziewczynę ramieniem i podeszła bliżej towarzystwa, przy okazji pociągając kolejny łyk wina.
- W sumie to całkiem to było przyjemne. Ktoś jeszcze? - Wyszczerzyła się na widok tylu znajomych japek, a gdy jej wzrok spoczął na Vuko, szybko pokręcila głową. - Żartowałam! Chociaż i tak było lepiej niż z tym facetem w Halloween. Ale ja serio myślałam, że on sobie tylko dokleił tego wonsa... - Nieświadomie wykonała część zadania i wzdrygnęł się. Wino stało się nagle zdecydowanie zbyt słabym trunkiem.
- Weź potrzymaj. - Wepchnęła żelki w ręce Finty i chwyciła najbliższą pełną szklankę, której właściciela nie udało jej się zlokalizować. Wypiła duszkiem. - A gdzie Tomiczny? - Rozejrzała się, zaskoczona brakiem parsknięcia na wzmiankę o TYM WONSIE i uśmiechnęła się do Węgra. Pewnie gdyby usłyszała jego historię, rozanielona musiałaby teraz tłumaczyć się z zupełnie innych rzeczy...
Clotilde pokonywała więc całą trasę, od czasu do czasu popijając Ślimaki Gumiaki schowanym w papierową torbę winem i delektując się jego smakiem. Było dobre. Może nie tak dobre, jak serwowana na stołówce galaretka z brukselki, ale dobre. Nawet jeśli to skrzący się jak galaktyka likier przyciągał jej myśli... Na wszystko jednak miał przyjść czas. Dziewczyna nie spieszyła się - pomimo tygodniowego spóźnienia, nigdzie na kampusie nie znalazła nekrologu czy klepsydry z własnym nazwiskiem, nie przypuszczała więc, że jakikolwiek pośpiech byłby tu wskazany. A szkoda... Może, gdyby nieco szybciej przebierała obutymi w różowe trampki stopami, udałoby jej się usłyszeć choć część z opowiedzianych historii? Choć pewnie i tak nie wiedzialaby, jak tu się do nich odnieść... No wiecie, to wszystko było w końcu dla tego poskręcanego łba całkiem proste - nie masz ubrań? Chodzisz nago. Nakrywają cię w nie swoim domu? Grzecznie się witasz i pytasz, czy zrobić jajecznicę. Niekontrolowane użycie magii? He... Hehe... No i oczywiście pocałunki... Och, lubiła pocałunki! Przynajmniej do zeszłej Nocy Duchów, po której to zdecydowanie ograniczyła ich ilość po alkoholu. Najwyraźniej jednak średnia musiala zostać zachowana...
Nawet jeśli w ciągu lata Clotilde jakimś cudem nie zapomniała drogi z bramy do akademika i odwrotnie, a lokalizacja większości ze sklepów wciąż nie była jej obca, to z łba wyleciała jej jedna bardzo ważna rzecz - jedyne czego można było się spodziewać po studentach MUMiCza to to, że człowiek nigdy nie wiedział, czego się po nich spodziewać. I może nawet z początku miała nadzieję, że uda jej się pokonać kilka ostatnich metrów na tyle dyskretnie, by zaskoczyć wszystkich swoim przybyciem. Może chwilę później łudziła się, że dzielnie brnąca w jej stronę Lucy zwyczajnie stęskniła się za jej widokiem. Pewnie nawet się oszukiwała, że usta dziewczyny zaraz spoczną na jej policzku, aż...
- Ej, mój ślima... - Nie dokończyła. Ledwie Lu odgryzła wystający z jej ust kawałek żelki, postanowiła złączyć swoje usta z jej wargami.
Świat właśnie zawirował, bo...
Nie przerwała jej. Zamiast tego, ten - jak to wcześniej zostało wspomniane słodki - wytrzeszcz delikatnie zezował, obserwując poczynania Happymeal, a Coletti pociągnęła kilka razy nosem, rozpoznając zapach, który wcześniej czuła na pozostawionym w pokoju swetrze. Najwyraźniej właśnie miała przed sobą swoją nową współlokatorkę... No i co, no i stała tak sobie, czekając, aż ta skończy co zaczęła i zrobiła krok w tył dopiero w chwili, gdy pocałunek został przerwany. Przy okazji przełknęła też caly czas trzymaną w buzi połowę żelki.
- Jak chcesz to ci dam nieślinionego. - Powiedziała, nie zdradzając po sobie najmniejszych oznak zakłopotania i najwyraźniej błędnie interpretując zachowanie koleżanki, wyciągnęła w jej stronę kolorowe opakowanie. Wspomnieć tu trzeba, że trzymała je naprawdę mocno, i była gotowa go bronić, gdyby tylko ten szajbus postanowił się poczęstować całą paczką. Z zajętymi dłońmi miała nieco ograniczone pole manewru, więc otoczyła chwiejącą się dziewczynę ramieniem i podeszła bliżej towarzystwa, przy okazji pociągając kolejny łyk wina.
- W sumie to całkiem to było przyjemne. Ktoś jeszcze? - Wyszczerzyła się na widok tylu znajomych japek, a gdy jej wzrok spoczął na Vuko, szybko pokręcila głową. - Żartowałam! Chociaż i tak było lepiej niż z tym facetem w Halloween. Ale ja serio myślałam, że on sobie tylko dokleił tego wonsa... - Nieświadomie wykonała część zadania i wzdrygnęł się. Wino stało się nagle zdecydowanie zbyt słabym trunkiem.
- Weź potrzymaj. - Wepchnęła żelki w ręce Finty i chwyciła najbliższą pełną szklankę, której właściciela nie udało jej się zlokalizować. Wypiła duszkiem. - A gdzie Tomiczny? - Rozejrzała się, zaskoczona brakiem parsknięcia na wzmiankę o TYM WONSIE i uśmiechnęła się do Węgra. Pewnie gdyby usłyszała jego historię, rozanielona musiałaby teraz tłumaczyć się z zupełnie innych rzeczy...
Ostatnio zmieniony przez Clotilde Coletti dnia Czw Lut 23, 2017 6:22 pm, w całości zmieniany 5 razy
Clotilde Coletti
Re: Stare kartoflisko
The member 'Clotilde Coletti' has done the following action : Rzut kostką
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'k100' : 29
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'k100' : 29
Mistrz Gry
Re: Stare kartoflisko
Trzeba było powiedzieć to sobie wprost; przy Fincie wypadał kiepsko. Ale historyjka Lucy wcale nie wywołała w nim żenujących skojarzeń. Bardziej chyba skoncentrował się w tym wypadku na tym, dlaczego jej ówczesny chłopak wylazł w zimę z kubkiem na zewnątrz. Nie jemu jednak było oceniać posunięcia wybranka Happymeal, bo w zasięgu wzroku, i rąk wspomnianej dziewczyny, pojawiła się kolejna osoba. Z rosnącym zainteresowaniem obserwował, jak najpierw skradziony zostaje żelek, a potem pocałunek przybyłej włoszki. Na twarzy doktoranta wraz z rozwojem wypadków poszerzał się coraz to bardziej uśmiech.
Na wzmiankę o nieślinionych żelkach, co prawda nie skierowanej do niego, ale cóż poradzić, wyciągnął w jej kierunku dłoń, delikatnie unosząc ku górze brwi. Zabrał żelka i zjadł go bez ociągania, samemu uzupełniając sobie zawartość szklanki.
- Wiesz, że ze mną możesz zawsze. A jak nie chcesz tak za darmo, to mogę ci pokazać moje kotki. Ostatnio znalazłem trzy, ktoś wyrzucił. - posłał całusa w jej kierunku, nie kwapiąc się jednak, by zrobić wiele więcej. Stał na swoim miejscu, ściskając swoją szklaneczkę w ręce, która teraz była luźno spuszczona wzdłuż ciała. Czuł jak alkohol w jego ciele powoli się rozkręca, jednak miał nadzieję, że inni są w podobnym stanie. No... oczywiście pomijając włoszkę, bo ona wciąż była do zrobienia.
- Może poluje w akademiku na jakieś nadobne ofiary. - wzruszył ramionami, biorąc chyba z niej przykład, bo podniósł swoją szklankę do ust i wypił jej zawartość.
Na wzmiankę o nieślinionych żelkach, co prawda nie skierowanej do niego, ale cóż poradzić, wyciągnął w jej kierunku dłoń, delikatnie unosząc ku górze brwi. Zabrał żelka i zjadł go bez ociągania, samemu uzupełniając sobie zawartość szklanki.
- Wiesz, że ze mną możesz zawsze. A jak nie chcesz tak za darmo, to mogę ci pokazać moje kotki. Ostatnio znalazłem trzy, ktoś wyrzucił. - posłał całusa w jej kierunku, nie kwapiąc się jednak, by zrobić wiele więcej. Stał na swoim miejscu, ściskając swoją szklaneczkę w ręce, która teraz była luźno spuszczona wzdłuż ciała. Czuł jak alkohol w jego ciele powoli się rozkręca, jednak miał nadzieję, że inni są w podobnym stanie. No... oczywiście pomijając włoszkę, bo ona wciąż była do zrobienia.
- Może poluje w akademiku na jakieś nadobne ofiary. - wzruszył ramionami, biorąc chyba z niej przykład, bo podniósł swoją szklankę do ust i wypił jej zawartość.
Ostatnio zmieniony przez Vuko Vánagandr dnia Czw Lut 23, 2017 9:50 pm, w całości zmieniany 2 razy
Vuko Vánagandr
Re: Stare kartoflisko
The member 'Vuko Vánagandr' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 89
'k100' : 89
Mistrz Gry
Re: Stare kartoflisko
Historia Finty? Tall musiała przyznać, że taką kreatywnością to by się pewnie nawet Grigori nie pochwalił. Anais - może, ale nie Grigori. Porównanie przyszło samo, zupełnie niechciane. Takie rzeczy się zdarzają - niestety - i niewiele można z tym zrobić. Ślizgonka, próbując walczyć ze wspomnieniami w jakikolwiek sposób, chwyciła za najbliższą jej butelkę z alkoholem i wypełniła nim swoją szklankę. Co prawda był to tylko wstęp do jakiegoś poważniejszego zagłuszania dawnych wydarzeń z życia (choć alkohol mógł mieć na ten temat inne zdanie!), ale póki co wystarczało. Choć doprawdy! Ostatnio zdecydowanie za często przyszło jej wspominać tego parszywego Ślizgona. Chyba miała coś nie tak z głową. Wstyd i hańba.
To właśnie, wraz z wypitym wcześniej alkoholem, sprawiło, że policzki dziewczyny pokryły się czerwienią. Może lekką, ale za to zauważalną nawet w słabym świetle ogniska. I to wszystko jeszcze zanim Lucy zaczęła opowiadać swoją historyjkę. Dziewczyna charknęła dziwnie, prychnęła i parsknęła, a potem upiła pokaźnego łyka ze swojej szklaneczki. Spodziewała się, że Gryfonka wybierze opowieść, którą będzie chciała ją pogrążyć, ale że akurat to... Przecież miały ich tak wiele! Z cichym jękiem zaliczyła więc klapsa na linii ręka-twarz i chwilę tak trwała, trochę niczym posąg jednego ze starych mistrzów rzeźbiarstwa. Panna z Facepalmem - tak właśnie ktoś nazwałby to dzieło. W dodatku była więcej niż pewna, że takie marmurowe cacko zgarniałoby miliony na różnych aukcjach. Nie studiowała może sztuki, ale nawet jako przyszły pełnoprawny archeolog mogła być tego pewna.
Kiedy wreszcie odciągnęła dłoń od twarzy i zdobyła się na to, by spojrzeć na przyjaciółkę, ta właśnie w najlepsze całowała Ciocię Klocię. To zaś wywołało lawinę wspomnień i do odpowiedniej części mózgu Tall dotarł bardzo niewłaściwy impuls. Impuls ten związany był, oczywiście, z pewnym pocałunkiem. Z takim, w którym Tall brała bardzo osobisty udział, ale niekoniecznie w parze z kimś, z kim chciała, bowiem był to - cholera jasny bez! - ten przeklęty Tyradiel, którego tak wcześniej przyszło jej namiętnie wspominać. To wszystko sprawiło, że z ust Ślizgonki wydobył się przeciągły jęk dla innych będący czymś zupełnie nagłym i niespodziewanym. W dodatku można było przez to podejrzewać, że wiąże się bezpośrednio z widzianym tuż przed chwilą słodko-gumiakowym buziakiem dwóch studentek. Panna Rossreeve, gdyby mogła, z pewnością wolałaby wydawać dzikie jęki właśnie z tego powodu.
Od szaleństwa ratowało ją chyba tylko to, że najwyraźniej pan doktorant przerwał wianuszek żenujących wyznań, bo inaczej Tall mogłoby przyjść - idąc jej tokiem wspomnień - opowiedzieć o cudownych skutkach amortencji podczas przyjęcia halloweenowego. To dopiero byłaby porażka. Na szczęście, póki co, mogła to zachować dla siebie. To ciekawe jak bardzo - często właśnie po spożyciu alkoholu! - zaczyna się doceniać moc umiejętnie rzuconego zaklęcia Obliviate. Wszystko byleby tylko wymazać niektóre obrazy z głowy. Ślizgonka obdarzyła swoją szklankę z resztą trunku dość przychylnym spojrzeniem. Może nie było to tak dobre jak zaklęcie, ale czego się nie robi dla spokoju? Kto wie, może rano będzie płakać, że nic nie pamięta? Ale lepsze to, niż... Ugh! Aż ciarki przeszły jej po plecach, popychając ją do dopicia tego, co jej w tej kolejce zostało.
- Tomiczny poluje na nadobne kotki w akademiku...? - zapytała, zupełnie mieszając fakty za sprawą swojego zbyt głębokiego zamyślenia. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się jeszcze, czy alkohol za bardzo nie zaczyna uderzać jej do głowy. Chyba nie taki miała plan przychodząc na kartoflisko. Ale cóż...
Podała Fincie butelkę z alkoholem. Jego kolej.
110+36=146 : D
To właśnie, wraz z wypitym wcześniej alkoholem, sprawiło, że policzki dziewczyny pokryły się czerwienią. Może lekką, ale za to zauważalną nawet w słabym świetle ogniska. I to wszystko jeszcze zanim Lucy zaczęła opowiadać swoją historyjkę. Dziewczyna charknęła dziwnie, prychnęła i parsknęła, a potem upiła pokaźnego łyka ze swojej szklaneczki. Spodziewała się, że Gryfonka wybierze opowieść, którą będzie chciała ją pogrążyć, ale że akurat to... Przecież miały ich tak wiele! Z cichym jękiem zaliczyła więc klapsa na linii ręka-twarz i chwilę tak trwała, trochę niczym posąg jednego ze starych mistrzów rzeźbiarstwa. Panna z Facepalmem - tak właśnie ktoś nazwałby to dzieło. W dodatku była więcej niż pewna, że takie marmurowe cacko zgarniałoby miliony na różnych aukcjach. Nie studiowała może sztuki, ale nawet jako przyszły pełnoprawny archeolog mogła być tego pewna.
Kiedy wreszcie odciągnęła dłoń od twarzy i zdobyła się na to, by spojrzeć na przyjaciółkę, ta właśnie w najlepsze całowała Ciocię Klocię. To zaś wywołało lawinę wspomnień i do odpowiedniej części mózgu Tall dotarł bardzo niewłaściwy impuls. Impuls ten związany był, oczywiście, z pewnym pocałunkiem. Z takim, w którym Tall brała bardzo osobisty udział, ale niekoniecznie w parze z kimś, z kim chciała, bowiem był to - cholera jasny bez! - ten przeklęty Tyradiel, którego tak wcześniej przyszło jej namiętnie wspominać. To wszystko sprawiło, że z ust Ślizgonki wydobył się przeciągły jęk dla innych będący czymś zupełnie nagłym i niespodziewanym. W dodatku można było przez to podejrzewać, że wiąże się bezpośrednio z widzianym tuż przed chwilą słodko-gumiakowym buziakiem dwóch studentek. Panna Rossreeve, gdyby mogła, z pewnością wolałaby wydawać dzikie jęki właśnie z tego powodu.
Od szaleństwa ratowało ją chyba tylko to, że najwyraźniej pan doktorant przerwał wianuszek żenujących wyznań, bo inaczej Tall mogłoby przyjść - idąc jej tokiem wspomnień - opowiedzieć o cudownych skutkach amortencji podczas przyjęcia halloweenowego. To dopiero byłaby porażka. Na szczęście, póki co, mogła to zachować dla siebie. To ciekawe jak bardzo - często właśnie po spożyciu alkoholu! - zaczyna się doceniać moc umiejętnie rzuconego zaklęcia Obliviate. Wszystko byleby tylko wymazać niektóre obrazy z głowy. Ślizgonka obdarzyła swoją szklankę z resztą trunku dość przychylnym spojrzeniem. Może nie było to tak dobre jak zaklęcie, ale czego się nie robi dla spokoju? Kto wie, może rano będzie płakać, że nic nie pamięta? Ale lepsze to, niż... Ugh! Aż ciarki przeszły jej po plecach, popychając ją do dopicia tego, co jej w tej kolejce zostało.
- Tomiczny poluje na nadobne kotki w akademiku...? - zapytała, zupełnie mieszając fakty za sprawą swojego zbyt głębokiego zamyślenia. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się jeszcze, czy alkohol za bardzo nie zaczyna uderzać jej do głowy. Chyba nie taki miała plan przychodząc na kartoflisko. Ale cóż...
Podała Fincie butelkę z alkoholem. Jego kolej.
110+36=146 : D
Ostatnio zmieniony przez Tallulah Rossreeve dnia Nie Lut 26, 2017 1:06 am, w całości zmieniany 2 razy
Tallulah Rossreeve
Re: Stare kartoflisko
The member 'Tallulah Rossreeve' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 36
'k100' : 36
Mistrz Gry
Re: Stare kartoflisko
Rozpędził się z piciem. Na początku był najbardziej trzeźwą osobą na kartoflisku - teraz popijał zawartość szklanki jeszcze zanim nadeszła jego kolej, z chwili na chwilę czując coraz mocniejsze kołysanie. Zwykle miał mocną głowę, tym razem coś nie działała - czy to przez przerwę wakacyjną, na której pił gównie węgierskie wino, czy przez to, że biegał cały dzień jak popieprzony z zadowolenia, że wrócił na uczelnię, czy przez to, że słabo zjadł... Fakt faktem kręciło mu się w głowie, a jego twarzy nie opuszczał szeroki uśmiech.
Słuchał jak Lucy opowiada swoją historię, na moment o całowaniu się reagując przeciągłym "hheheeee". Dźwięk urwał się, kiedy dziewczyna powtórzyła opisane widowisko ze świeżo przybyłą Clotilde.
- A fasz... - Gdyby wciąż trzymał w ustach papieros od Vuko, który już dawno zdążył zgasnąć i teraz był wbitym gdzieś w miękką ziemię niedopałkiem, to pewnie wypadłby mu z ust. Co miał poradzić? Podobało mu się.
- Super! - Zakrzyknął, podnosząc ręce do góry i rozlewając trochę alkoholu. - Bazmeg... - Przeoczył moment, w którym Clotilde pytała, czy ktoś jeszcze - oczywiście, że by się zgłosił, ale akurat patrzył w swój mokry rękaw, a przez upojenie trochę wolniej szło mu reagowanie. Kiedy już podniósł wzrok na koleżankę, ta zdążyła zakomunikować, że żartowała i wcisnąć mu w ręce paczkę żelków. Miał narzekać? Zaczął żuć jednego z zadowoleniem. Był głodny, co właśnie sobie uświadomił. Odwzajemnił uśmiech i zajrzał głębiej do paczki ślimaków. Podobały mu się. Żałował tylko, że to nie talerz z gulaszem.
- A kurva anyád - zaczął swoją wypowiedź do Włoszki, ale kierował ją raczej w stronę jedzenia. Resztę dodał dopiero po tym, jak Vuko wyraził swoje przypuszczenia. - Może i poluje, ale pewnie gdzieś się szlaja. Na pewno się dobrze bawi, jak go znam.
Przeżywał swoją chwilę z żelkami, kiedy Tall wepchnęła mu w ręce butelkę. Nie bardzo miał jak ją złapać, więc przytulił wszystko do piersi, a dopiero potem spróbował jakoś to ogarnąć - postawił rzeczy na stole, nawet nic przy okazji nie rozlewając i nie tłukąc. Nalał sobie kolejkę, bo zapomniał, że już ją wypił, a potem i tak wziął butelkę zamiast szklanki. Odwrócił się do znajomych.
- Egészségetekre - wzniósł butelkę. Wbrew pozorom nie był to pijacki bełkot, a poprawny zwrot w jego języku. Wychylił do dna swoją Ognistą. Odstawił butelkę. - Kedves egészségére... - Jeszcze raz rozejrzał się po zebranych. - Tudnál lassabban beszélni? Beszélsz magyarul? Kérlek, beszélj velem magyarul! - Zaczął rechotać. - Chyba muszę usiąść - wypowiedział z mocnym akcentem. Podparł się ręką o stół i spróbował trafić tyłkiem w ławkę. Nie udało się. Poleciał na ziemię, po drodze zahaczając o blat i obijając sobie trochę gnatów (tak to jest, jak się jest kościstym), a lot miał jak na zwolnionym filmie. Wyłożył się na plecach i zamarł w bezruchu. Przez chwilę mogło się wydawać, że stracił przytomność.
- A kurva anyád - jęknął z ziemi łagodnie i podniósł rękę z naddartą paczką żelków Clotilde. - Bocsánat! Nie chciałem!
Słuchał jak Lucy opowiada swoją historię, na moment o całowaniu się reagując przeciągłym "hheheeee". Dźwięk urwał się, kiedy dziewczyna powtórzyła opisane widowisko ze świeżo przybyłą Clotilde.
- A fasz... - Gdyby wciąż trzymał w ustach papieros od Vuko, który już dawno zdążył zgasnąć i teraz był wbitym gdzieś w miękką ziemię niedopałkiem, to pewnie wypadłby mu z ust. Co miał poradzić? Podobało mu się.
- Super! - Zakrzyknął, podnosząc ręce do góry i rozlewając trochę alkoholu. - Bazmeg... - Przeoczył moment, w którym Clotilde pytała, czy ktoś jeszcze - oczywiście, że by się zgłosił, ale akurat patrzył w swój mokry rękaw, a przez upojenie trochę wolniej szło mu reagowanie. Kiedy już podniósł wzrok na koleżankę, ta zdążyła zakomunikować, że żartowała i wcisnąć mu w ręce paczkę żelków. Miał narzekać? Zaczął żuć jednego z zadowoleniem. Był głodny, co właśnie sobie uświadomił. Odwzajemnił uśmiech i zajrzał głębiej do paczki ślimaków. Podobały mu się. Żałował tylko, że to nie talerz z gulaszem.
- A kurva anyád - zaczął swoją wypowiedź do Włoszki, ale kierował ją raczej w stronę jedzenia. Resztę dodał dopiero po tym, jak Vuko wyraził swoje przypuszczenia. - Może i poluje, ale pewnie gdzieś się szlaja. Na pewno się dobrze bawi, jak go znam.
Przeżywał swoją chwilę z żelkami, kiedy Tall wepchnęła mu w ręce butelkę. Nie bardzo miał jak ją złapać, więc przytulił wszystko do piersi, a dopiero potem spróbował jakoś to ogarnąć - postawił rzeczy na stole, nawet nic przy okazji nie rozlewając i nie tłukąc. Nalał sobie kolejkę, bo zapomniał, że już ją wypił, a potem i tak wziął butelkę zamiast szklanki. Odwrócił się do znajomych.
- Egészségetekre - wzniósł butelkę. Wbrew pozorom nie był to pijacki bełkot, a poprawny zwrot w jego języku. Wychylił do dna swoją Ognistą. Odstawił butelkę. - Kedves egészségére... - Jeszcze raz rozejrzał się po zebranych. - Tudnál lassabban beszélni? Beszélsz magyarul? Kérlek, beszélj velem magyarul! - Zaczął rechotać. - Chyba muszę usiąść - wypowiedział z mocnym akcentem. Podparł się ręką o stół i spróbował trafić tyłkiem w ławkę. Nie udało się. Poleciał na ziemię, po drodze zahaczając o blat i obijając sobie trochę gnatów (tak to jest, jak się jest kościstym), a lot miał jak na zwolnionym filmie. Wyłożył się na plecach i zamarł w bezruchu. Przez chwilę mogło się wydawać, że stracił przytomność.
- A kurva anyád - jęknął z ziemi łagodnie i podniósł rękę z naddartą paczką żelków Clotilde. - Bocsánat! Nie chciałem!
Ostatnio zmieniony przez Finta Mészáros dnia Nie Lut 26, 2017 1:59 pm, w całości zmieniany 2 razy
Finta Mészáros