Stare kartoflisko
Strona 3 z 7 • Share
Strona 3 z 7 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
Stare kartoflisko
First topic message reminder :
Niegdyś atrakcyjne i urodzajne pole znajdujące się na samym skraju miasta, przez lata zaniedbań zmieniło się w niepotrzebny nikomu ugór. Chociaż wygląda dość przygnębiająco, nie zniechęca to studentów do organizowania na nim hucznych ognisk. Położony na odludziu teren idealnie nadaje się też do pojedynków o honor, chwałę czy inne tego typu głupoty.
Veneficium
Re: Stare kartoflisko
Nie planowała tu przychodzić, a nawet specjalnie chciała zaszyć się w pokoju z jakimś starym, zakurzonym tomiszczem dotyczącym eliksirów i udawać, że to kolejny, zupełnie nie wyróżniający się niczym wieczór. Jakim więc cudem pojawiła się na tej obskurnej, żałosnej popijawie? Otóż to proste - karty ją do tego namówiły.
Ale chwila... że niby co? Już wyjaśniam!
Taka osóbka jak Mer - nie do końca normalna, podatna na sugestie, także te własnego, chorego umysłu, nie potrafiła funkcjonować, jeśli przychodziło jej samej za siebie decydować. W co się ubrać? Co zjeść? Gdzie pójść i kogo tym razem otruć? To wszystko wymagało zastanowienia i wiązało się z konsekwencjami. Czasem były to małe rzeczy, które teoretycznie nikomu nie robiły różnicy, jak wybór dżemu do posmarowania tosta. Czasem, jak dzisiejszej nocy, zdawało się, że wybór jest oczywisty i nie wymaga głębszego pomyślunku. Jednak za każdym razem podążenie którąś ścieżką oznaczało pewne ryzyko, którego tak strachliwa istota jak Brytyjka nie była w stanie na własną rękę podnieść. Dżem mógł być tylko niedobry, ale równie dobrze mógł okazać się przeterminowany, albo gorzej - otruty! Mogła zadławić się drobinką owocu w nim i umrzeć w agonii, a przecież jakby zależało jej na śmierci, to już dawno by jej tu nie było! Wszystko, każdy krok na przód był przerażającą niewiadomą nad którą Meredith mogła w nieskończoność się załamywać, nie potrafiąc dojść do żadnych wniosków. Dlatego też tak ważne w jej życiu były karty tarota.
Była to zwykła talia kupiona w mugolskim sklepie okultystycznym. Czarownica nigdy nie miała talentu do przewidywania przyszłości i nawet nie marnowała czasu na uczęszczanie na odpowiednie zajęcia w Hogwarcie, ale miała okazję zapoznać się ze sztuką wróżenia z kart i odnalazła w tym zajęciu sposób na opanowanie swych nieskończonych lęków. Wystarczyło postawić sobie tarota, spojrzeć na kilka kart z przypisanymi znaczeniami i ślepo za nimi podążyć - cokolwiek by ją wtedy spotkało, nie byłoby jej winą, tylko losu. A przecież jeśli Wszechświat się na nią uwziął i postanowił wyrządzić jej krzywdę, to cokolwiek by nie zrobiła, i tak nie miałaby szans się obronić! Skoro jej przyszłość była z góry zaplanowana, a wierzyła w to odkąd dowiedziała się, że można ją przewidzieć, to łatwiej było się z nią pogodzić, gdy całkowicie się jej poddawało i ślepo pozwalało sobą kierować. Poza tym, bądźmy szczerzy, ta dziewczyna miała jakąś chorą potrzebę słuchania się innych, nawet jeśli były to jej własne wymysły czy przedmioty martwe. Jako dzieciak przez pewien czas wierzyła, że jej różdżka do niej szepcze w nocy i karze jej robić różne rzeczy, więc wróżenie było tylko kolejnym etapem tej szalonej logiki.
Idąc powoli, dziewczyna, której strój pasował bardziej na zlot gothów, niż imprezę na świeżym powietrzu, nieustannie miętoliła w dłoniach talię, czego jednak nie dało się zaobserwować z daleka, gdyż przydługie, koronkowe rękawy zasłaniały całe jej ręce. Cała w czerni i odstawiona jak na pogrzeb, Meredith przystanęła obok stolików, rozglądając się za wolnym miejscem. Miała kilka krzeseł do wyboru, więc zagryzła z niezadowolenia wargę i na szybko wyciągnęła losową kartę z talii, po czym rzuciła na nią szybko okiem, zaraz chowając ją do reszty. Nie był to chyba żaden ze znanych ludzkości sposobów wróżenia, ale jej najwidoczniej wystarczał, gdyż już po chwili ruszyła w stronę obcego jej chlejusa (Nathana) i przysiadła się naprzeciwko, nie obdarzając go nawet przelotnym spojrzeniem, o powitaniu nie wspominając. Dla osoby, która jej nie znała, a trzeba zaznaczyć, że jeszcze nikt nie miał okazję jej tu poznać, musiało to wyglądać dosyć dziwnie - na co najmniej 6-7 wolnych miejsc, chyba najbardziej wystrojona (choć niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu) laska na ognisku usiadła właśnie naprzeciwko White'a, zachowując się jednak tak ostentacyjnie oschle, jakby ją do tego co najmniej zmuszono. I, co zabawne, w jej odczuciu rzeczywiście tak było! Naprawdę wolała być teraz gdzieś indziej i w ogóle nie próbowała tego kryć. A jednak, pomimo wygiętych w podkówkę, umalowanych czarną szminką usteczek i spojrzenia 'spode łba' jakim uraczyła Nathana, Veins nie sprawiała osoby złej czy groźnej. Była w tym wszystkim nawet... urocza? Choć w strasznie dziwny, pojebany sposób, który nie każdy miał szansę dostrzec.
Ale chwila... że niby co? Już wyjaśniam!
Taka osóbka jak Mer - nie do końca normalna, podatna na sugestie, także te własnego, chorego umysłu, nie potrafiła funkcjonować, jeśli przychodziło jej samej za siebie decydować. W co się ubrać? Co zjeść? Gdzie pójść i kogo tym razem otruć? To wszystko wymagało zastanowienia i wiązało się z konsekwencjami. Czasem były to małe rzeczy, które teoretycznie nikomu nie robiły różnicy, jak wybór dżemu do posmarowania tosta. Czasem, jak dzisiejszej nocy, zdawało się, że wybór jest oczywisty i nie wymaga głębszego pomyślunku. Jednak za każdym razem podążenie którąś ścieżką oznaczało pewne ryzyko, którego tak strachliwa istota jak Brytyjka nie była w stanie na własną rękę podnieść. Dżem mógł być tylko niedobry, ale równie dobrze mógł okazać się przeterminowany, albo gorzej - otruty! Mogła zadławić się drobinką owocu w nim i umrzeć w agonii, a przecież jakby zależało jej na śmierci, to już dawno by jej tu nie było! Wszystko, każdy krok na przód był przerażającą niewiadomą nad którą Meredith mogła w nieskończoność się załamywać, nie potrafiąc dojść do żadnych wniosków. Dlatego też tak ważne w jej życiu były karty tarota.
Była to zwykła talia kupiona w mugolskim sklepie okultystycznym. Czarownica nigdy nie miała talentu do przewidywania przyszłości i nawet nie marnowała czasu na uczęszczanie na odpowiednie zajęcia w Hogwarcie, ale miała okazję zapoznać się ze sztuką wróżenia z kart i odnalazła w tym zajęciu sposób na opanowanie swych nieskończonych lęków. Wystarczyło postawić sobie tarota, spojrzeć na kilka kart z przypisanymi znaczeniami i ślepo za nimi podążyć - cokolwiek by ją wtedy spotkało, nie byłoby jej winą, tylko losu. A przecież jeśli Wszechświat się na nią uwziął i postanowił wyrządzić jej krzywdę, to cokolwiek by nie zrobiła, i tak nie miałaby szans się obronić! Skoro jej przyszłość była z góry zaplanowana, a wierzyła w to odkąd dowiedziała się, że można ją przewidzieć, to łatwiej było się z nią pogodzić, gdy całkowicie się jej poddawało i ślepo pozwalało sobą kierować. Poza tym, bądźmy szczerzy, ta dziewczyna miała jakąś chorą potrzebę słuchania się innych, nawet jeśli były to jej własne wymysły czy przedmioty martwe. Jako dzieciak przez pewien czas wierzyła, że jej różdżka do niej szepcze w nocy i karze jej robić różne rzeczy, więc wróżenie było tylko kolejnym etapem tej szalonej logiki.
Idąc powoli, dziewczyna, której strój pasował bardziej na zlot gothów, niż imprezę na świeżym powietrzu, nieustannie miętoliła w dłoniach talię, czego jednak nie dało się zaobserwować z daleka, gdyż przydługie, koronkowe rękawy zasłaniały całe jej ręce. Cała w czerni i odstawiona jak na pogrzeb, Meredith przystanęła obok stolików, rozglądając się za wolnym miejscem. Miała kilka krzeseł do wyboru, więc zagryzła z niezadowolenia wargę i na szybko wyciągnęła losową kartę z talii, po czym rzuciła na nią szybko okiem, zaraz chowając ją do reszty. Nie był to chyba żaden ze znanych ludzkości sposobów wróżenia, ale jej najwidoczniej wystarczał, gdyż już po chwili ruszyła w stronę obcego jej chlejusa (Nathana) i przysiadła się naprzeciwko, nie obdarzając go nawet przelotnym spojrzeniem, o powitaniu nie wspominając. Dla osoby, która jej nie znała, a trzeba zaznaczyć, że jeszcze nikt nie miał okazję jej tu poznać, musiało to wyglądać dosyć dziwnie - na co najmniej 6-7 wolnych miejsc, chyba najbardziej wystrojona (choć niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu) laska na ognisku usiadła właśnie naprzeciwko White'a, zachowując się jednak tak ostentacyjnie oschle, jakby ją do tego co najmniej zmuszono. I, co zabawne, w jej odczuciu rzeczywiście tak było! Naprawdę wolała być teraz gdzieś indziej i w ogóle nie próbowała tego kryć. A jednak, pomimo wygiętych w podkówkę, umalowanych czarną szminką usteczek i spojrzenia 'spode łba' jakim uraczyła Nathana, Veins nie sprawiała osoby złej czy groźnej. Była w tym wszystkim nawet... urocza? Choć w strasznie dziwny, pojebany sposób, który nie każdy miał szansę dostrzec.
Meredith Veins
Re: Stare kartoflisko
To był ten dzień - dzień, w którym Finta miał okazję napić się, zrobić coś durnego, zedrzeć gardło od śpiewu (chociaż to zawsze mógł i nawet czasem robił) i POZNAĆ NOWYCH LUDZI. Gdyby nie fakt, że uwielbiał eksperymentować, to w tych rzeczach upatrywałby sens swojego życia, a tak stanowiły tylko pewnego rodzaju hobby. Ważne hobby. W końcu niektórzy nie umieją żyć bez swojego hobby, prawda? Prawda. A przynajmniej Węgier by nie potrafił.
Nie potrafiłby też darować sobie, gdyby nie zrobił wielkiego wejścia. Nie miało być aż tak spektakularnie jak za pierwszym razem, kiedy to przypadkiem znalazł się w ognisku, ale i tak był zdeterminowany doprowadzić do tego, żeby zauważył go każdy obecny jeszcze student. Dlatego też za miejsce swojego pojawienia się wybrał blat kamiennego stołu, i to nie tego przeznaczonego do tańca. Z głośnym, charakterystycznym dla teleportacji trzaskiem pojawił się na blacie. Wyszłoby mu całkiem zgrabnie, nawet niczego nie przewrócił, ale nie mogło przecież być idealnie - jedną nogą trafił w dziurę wypełnioną lodem. Nie zbił nikomu butelki, ale zapadł się po kostkę i mało nie wywalił. Zimna woda, która zdążyła się już tam zebrać, wlała mu się do buta.
- A büdös gecibe! - Swoim zwyczajem wyraził niezadowolenie w ojczystym języku, ale kiedy tylko znowu złapał równowagę na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Rozejrzał się po zebranych. Pomachał do każdego, kto na niego patrzył (szczególnie przykładał się do witania dziewczyn), po czym uniósł wysoko butelkę z mugolskim alkoholem. - Vattát köpök! - Wrzasnął nie dla sensu słów, tylko żeby zwrócić na siebie uwagę. - Kto chce się upić? Założę się o dwa Galeony, że wypiję więcej i ustoję na nogach! - Ognistą wsadził tam, gdzie przed chwilą wylądowała jego stopa, żeby spokojnie się chłodziła, kiedy on będzie wygrywał konkurs chlania. Nie miał jakiejś wybitnie mocnej głowy, ale słabej też nie, a wszyscy obecni już zdążyli pić. Uważał, że szanse są w takim razie wyrównane albo jest na wygranej pozycji. Odkręcił butelkę, schylił się po szklankę, nabrał w nią trochę lodu, dolał trunek. Wypił za jednym razem i popatrzył wyzywająco po zebranych. - Dorzucę gumę do żucia!
Nie potrafiłby też darować sobie, gdyby nie zrobił wielkiego wejścia. Nie miało być aż tak spektakularnie jak za pierwszym razem, kiedy to przypadkiem znalazł się w ognisku, ale i tak był zdeterminowany doprowadzić do tego, żeby zauważył go każdy obecny jeszcze student. Dlatego też za miejsce swojego pojawienia się wybrał blat kamiennego stołu, i to nie tego przeznaczonego do tańca. Z głośnym, charakterystycznym dla teleportacji trzaskiem pojawił się na blacie. Wyszłoby mu całkiem zgrabnie, nawet niczego nie przewrócił, ale nie mogło przecież być idealnie - jedną nogą trafił w dziurę wypełnioną lodem. Nie zbił nikomu butelki, ale zapadł się po kostkę i mało nie wywalił. Zimna woda, która zdążyła się już tam zebrać, wlała mu się do buta.
- A büdös gecibe! - Swoim zwyczajem wyraził niezadowolenie w ojczystym języku, ale kiedy tylko znowu złapał równowagę na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Rozejrzał się po zebranych. Pomachał do każdego, kto na niego patrzył (szczególnie przykładał się do witania dziewczyn), po czym uniósł wysoko butelkę z mugolskim alkoholem. - Vattát köpök! - Wrzasnął nie dla sensu słów, tylko żeby zwrócić na siebie uwagę. - Kto chce się upić? Założę się o dwa Galeony, że wypiję więcej i ustoję na nogach! - Ognistą wsadził tam, gdzie przed chwilą wylądowała jego stopa, żeby spokojnie się chłodziła, kiedy on będzie wygrywał konkurs chlania. Nie miał jakiejś wybitnie mocnej głowy, ale słabej też nie, a wszyscy obecni już zdążyli pić. Uważał, że szanse są w takim razie wyrównane albo jest na wygranej pozycji. Odkręcił butelkę, schylił się po szklankę, nabrał w nią trochę lodu, dolał trunek. Wypił za jednym razem i popatrzył wyzywająco po zebranych. - Dorzucę gumę do żucia!
Finta Mészáros
Re: Stare kartoflisko
Vuko bawił się dobrze.
Otoczony szczeniakami, które pojawiły się na ognisku, siedział u szczytu jednego ze stołów, z nogami opartymi o blat. Oparł się na krzesełku, w jednej dłoni ściskając szklaneczkę z niezidentyfikowanym płynem, a w drugiej ściskając fajka. Co jakiś czas to jedna, to druga dłoń wędrowała w kierunku jego ust, zaspokajając na przemian potrzebę palenia i picia.
Ze średnim zainteresowaniem obserwował to, co działo się dookoła, w żadnym stopniu nie poczuwając się do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Nikt nie próbował wleźć do ogniska? Nikt. Nikt nie próbował podpalić drugiej osoby? Nikt. Żaden też nie wyglądał, jakby miał dopuścić się czegokolwiek, co wymagałoby jego interwencji: rzygania innym na buty lub nadmierne mizdrzenie się do siebie nie było czymś, na co chciał i zamierzał zwracać uwagę, chociaż nie mógł ukrywać, że gdyby niektóre z obecnych tu dziewcząt to do niego przyszły się pomiziać, to nie miałby nic przeciwko. Bo przecież nawet nie wyglądał tak źle: a przynajmniej nie tak, jak gdy spotkał tę blondyneczkę na patio. Jego wewnętrzny Adonis był teraz nieco bardziej wyraźny, a przynajmniej tak mu się wydawało. Bez wideł i gumofilców nie robił aż takiego wrażenia.
Kiedyś ognisko było dla niego na prawdę miłym eventem - wszystko jednak zmieniło się, kiedy stało się to ostatnim dzwonkiem, który dawał znać, że zaraz uczelnia zacznie żyć na nowo. Prowadzenie zajęć nie należało specjalnie do jego ulubionych czynności, a problemy studentów dość często przyprawiały go o mdłości. Dodatkowo całe to babranie się w bycie poważnym dorosłym, przypominało mu jak wiele zostało jeszcze czasu do odziedziczenia rodzinnej fortuny.
Westchnął, wpatrując się w tlący delikatnie koniec peta ściskanego między palcami. Miał nadzieję, że niedługo wszyscy tak się najebią, że pójdą spać, a on zrobi to samo. Położy się w miękkim, cieplutkim łóżeczku w swojej stodole i nikt mu nie będzie zawracał dupy. A propos zawracania niektórych części ciała, na scenie pojawił się wreszcie ktoś warty zainteresowania.
Wilcze spojrzenie powędrowało ku górze, a palce wcisnęły między wargi papierosa. Szybko otaksował przybysza i po pierwszym słowie już wiedział z kim miał zaszczyt mieć do czynienia.
- Farðu til fjandans, Finta. - krzyknął do niego, wypluwając niechcący niedopałek, po osmaleniu ubrania ostatecznie wylądował na ziemi. - Podbij stawkę, to się zastanowię! - dodał jeszcze, uśmiechając się do chłopaka szeroko.
Otoczony szczeniakami, które pojawiły się na ognisku, siedział u szczytu jednego ze stołów, z nogami opartymi o blat. Oparł się na krzesełku, w jednej dłoni ściskając szklaneczkę z niezidentyfikowanym płynem, a w drugiej ściskając fajka. Co jakiś czas to jedna, to druga dłoń wędrowała w kierunku jego ust, zaspokajając na przemian potrzebę palenia i picia.
Ze średnim zainteresowaniem obserwował to, co działo się dookoła, w żadnym stopniu nie poczuwając się do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Nikt nie próbował wleźć do ogniska? Nikt. Nikt nie próbował podpalić drugiej osoby? Nikt. Żaden też nie wyglądał, jakby miał dopuścić się czegokolwiek, co wymagałoby jego interwencji: rzygania innym na buty lub nadmierne mizdrzenie się do siebie nie było czymś, na co chciał i zamierzał zwracać uwagę, chociaż nie mógł ukrywać, że gdyby niektóre z obecnych tu dziewcząt to do niego przyszły się pomiziać, to nie miałby nic przeciwko. Bo przecież nawet nie wyglądał tak źle: a przynajmniej nie tak, jak gdy spotkał tę blondyneczkę na patio. Jego wewnętrzny Adonis był teraz nieco bardziej wyraźny, a przynajmniej tak mu się wydawało. Bez wideł i gumofilców nie robił aż takiego wrażenia.
Kiedyś ognisko było dla niego na prawdę miłym eventem - wszystko jednak zmieniło się, kiedy stało się to ostatnim dzwonkiem, który dawał znać, że zaraz uczelnia zacznie żyć na nowo. Prowadzenie zajęć nie należało specjalnie do jego ulubionych czynności, a problemy studentów dość często przyprawiały go o mdłości. Dodatkowo całe to babranie się w bycie poważnym dorosłym, przypominało mu jak wiele zostało jeszcze czasu do odziedziczenia rodzinnej fortuny.
Westchnął, wpatrując się w tlący delikatnie koniec peta ściskanego między palcami. Miał nadzieję, że niedługo wszyscy tak się najebią, że pójdą spać, a on zrobi to samo. Położy się w miękkim, cieplutkim łóżeczku w swojej stodole i nikt mu nie będzie zawracał dupy. A propos zawracania niektórych części ciała, na scenie pojawił się wreszcie ktoś warty zainteresowania.
Wilcze spojrzenie powędrowało ku górze, a palce wcisnęły między wargi papierosa. Szybko otaksował przybysza i po pierwszym słowie już wiedział z kim miał zaszczyt mieć do czynienia.
- Farðu til fjandans, Finta. - krzyknął do niego, wypluwając niechcący niedopałek, po osmaleniu ubrania ostatecznie wylądował na ziemi. - Podbij stawkę, to się zastanowię! - dodał jeszcze, uśmiechając się do chłopaka szeroko.
Vuko Vánagandr
Re: Stare kartoflisko
Próbował się właśnie "uweselić", więc nie zwracał aż takie uwagi na to, co działo się wokół niego, ale kiedy stanęła przed nim tak wyjątkowo wyglądająca osóbka, to trudno było pozostać na nią obojętnym. Nate wpatrywał się przez chwilę ze zdziwieniem w tego niespodziewanego gościa, próbując ogarnąć, o co tu właściwie chodzi.
- Emm... cześć? - zapytał niepewnie, unosząc jedną brew i nie przestając się przyglądać dziewczynie z zaciekawieniem, ale też pewną dozą sceptycyzmu.
Kolejny pierwszak, co? Chwiiiiiilaaaa, ja jej nie kojarzę przypadkiem? Wygląda na tyle charakterystycznie...
Zmarszczył brwi, usiłując sobie coś przypomnieć. Czarownica mogła chodzić z nim wcześniej do szkoły albo jednak przewinęła się gdzieś wcześniej przez uczelnię lub pojawiła gdzieś jeszcze indziej, ale Brytyjczyk pewności mieć nie miał.
Zobaczymy, jak z akcentem. Jeżeli będzie Angielski, Walijski, Szkocki lub Irlandzki, to z pewnością Hogwart. Inny nic nie wyklucza, a ten też nie daje pewności... Nie, stop. Za dużo gdybania, lepiej zamiast tego skupić się na faktach i najbardziej możliwych opcjach zamiast przejmować się każdą, bo tych jest przecież nieskończona ilość.
Z zamyślenia wyrwał go jakiś hałas przy albo raczej NA stole obok.
- Finta? - wyrwało mu się z zaskoczenia, ale zaraz później zaśmiał się i szeroko uśmiechnął. Jak widać impreza dopiero się rozkręcała, skoro czarodziej postanowił właśnie teraz zrobić swoje wielkie wejście.
- Ja może podziękuję. Przegrywam już na starcie - parsknął i odwrócił twarz z powrotem w stronę siedzącej naprzeciw niego dziewczyny, której powodu pojawienia się nadal nie znał.
- Emm... cześć? - zapytał niepewnie, unosząc jedną brew i nie przestając się przyglądać dziewczynie z zaciekawieniem, ale też pewną dozą sceptycyzmu.
Kolejny pierwszak, co? Chwiiiiiilaaaa, ja jej nie kojarzę przypadkiem? Wygląda na tyle charakterystycznie...
Zmarszczył brwi, usiłując sobie coś przypomnieć. Czarownica mogła chodzić z nim wcześniej do szkoły albo jednak przewinęła się gdzieś wcześniej przez uczelnię lub pojawiła gdzieś jeszcze indziej, ale Brytyjczyk pewności mieć nie miał.
Zobaczymy, jak z akcentem. Jeżeli będzie Angielski, Walijski, Szkocki lub Irlandzki, to z pewnością Hogwart. Inny nic nie wyklucza, a ten też nie daje pewności... Nie, stop. Za dużo gdybania, lepiej zamiast tego skupić się na faktach i najbardziej możliwych opcjach zamiast przejmować się każdą, bo tych jest przecież nieskończona ilość.
Z zamyślenia wyrwał go jakiś hałas przy albo raczej NA stole obok.
- Finta? - wyrwało mu się z zaskoczenia, ale zaraz później zaśmiał się i szeroko uśmiechnął. Jak widać impreza dopiero się rozkręcała, skoro czarodziej postanowił właśnie teraz zrobić swoje wielkie wejście.
- Ja może podziękuję. Przegrywam już na starcie - parsknął i odwrócił twarz z powrotem w stronę siedzącej naprzeciw niego dziewczyny, której powodu pojawienia się nadal nie znał.
Nathan White
Re: Stare kartoflisko
Przyjdź, będzie fajnie! mówili. Będzie dużo alkoholu i muzyka! mówili. W zeszłym roku też tak mówili i Tall pamiętała, że... Właściwie to nie pamiętała tak dużo, jak chciałaby pamiętać. I właśnie to był problem. Tall nie lubiła bowiem nie pamiętać, a w szczególności nie pamiętać tego, jak robi z siebie kretynkę. Znaczy, z jednej strony wolała o tym nie pamiętać, ale z drugiej... Jeśli już robisz z siebie idiotę, to chociaż dobrze byłoby wiedzieć w jaki sposób i dlaczego. To był powód, dla którego wcale nie była przekonana, czy chce się znaleźć na starym kartoflisku drugi rok z rzędu. Poprzednio namówiła ją do tego Lucy i trochę też chęć poużywania sobie z tej studenckiej dorosłości, ale Ślizgonka wciąż pamiętała, kto potem trzymał jej włosy w łazience, kiedy czule przytulała się do pana kibelka. I bynajmniej nie była to Gryfonka. W tym roku... W tym roku w sumie też była to Lucy i cholera jedna wie, dlaczego w ogóle ostatecznie jej uległa. Jedyne, nad czym ubolewała, to że nie mogła tu zabrać Fergusa. Ale tym razem chłopak nawet nie wiedział, że wybrała się na tę studencką imprezę, a jeśli tylko Tall nie wypije za wiele, to będzie mógł pozostać w tej błogiej nieświadomości przez kolejnych parę lat, a po tym czasie wszystko się przedawni i nie będzie o czym mówić. To brzmiało jak plan. Czy dobry - to już kwestia sporna, ale z całą pewnością był to jakiś plan.
Rozejrzała się, idąc w stronę ogniska i stołów, tam gdzie było najwięcej ludzi. Miała nadzieję, że znajdzie tam też Lucy, z którą miała się spotkać "gdzieś na miejscu". Problemami takimi jak gdzie dokładnie i o której przyjaciółka nie zawracała sobie zbytnio głowy. Należało wobec tego kierować się ślepym szczęściem. Ślizgonka włożyła ręce w kieszenie zdecydowanie za dużej i wyraźnie męskiej bluzy z emblematem Uniwersytetu w Yorku po lewej stronie piersi. Wyglądała na ciepłą i przez to w dość zabawny sposób kontrastowała z krótkimi, czarnymi spodenkami założonymi na granatowe rajstopy i szarawym, dopasowanym t-shirtem. Tall poprawiła jeszcze przewieszoną na ramieniu niewielką torebkę i dziarsko szła przed siebie. Nawet jeśli Lucy jeszcze nie było, to zawsze mogła porozmawiać trochę z innymi. Zmrużyła lekko oczy, widząc jak ktoś tam się wydziera, stojąc na stole. Mogłaby przysiąc, że przed chwilą nikogo tam jeszcze nie było.
- Założę się o dwa Galeony, że wypiję więcej i ustoję na nogach!
A, Finta! Merlinie, żeby tylko nie dać się w to wkręcić. Ale... Ale! Gdyby znalazła się Lucy, to podpuszczenie jej nie byłoby aż tak trudne. Gryfonka miała całkiem mocną głowę, jeśli Tall dobrze pamiętała. No, już sam fakt, że pijąc z Lucy nigdy nie pamiętała, by to ona utrzymała się dłużej na nogach mówił sam za siebie. Pijany Finta? To mogłoby być całkiem ciekawe!
- Ja chętnie postawię dwa Galeony na to, że ktoś cię opije, Mészáros! - rzuciła, będąc jeszcze dość daleko, ale z nadzieją, że Węgier dosłyszy. Nie czekając na zaproszenie, z większą nawet chęcią, ruszyła w tamtą stronę, by dołączyć do zabawy. Lucy sama się znajdzie!
Rozejrzała się, idąc w stronę ogniska i stołów, tam gdzie było najwięcej ludzi. Miała nadzieję, że znajdzie tam też Lucy, z którą miała się spotkać "gdzieś na miejscu". Problemami takimi jak gdzie dokładnie i o której przyjaciółka nie zawracała sobie zbytnio głowy. Należało wobec tego kierować się ślepym szczęściem. Ślizgonka włożyła ręce w kieszenie zdecydowanie za dużej i wyraźnie męskiej bluzy z emblematem Uniwersytetu w Yorku po lewej stronie piersi. Wyglądała na ciepłą i przez to w dość zabawny sposób kontrastowała z krótkimi, czarnymi spodenkami założonymi na granatowe rajstopy i szarawym, dopasowanym t-shirtem. Tall poprawiła jeszcze przewieszoną na ramieniu niewielką torebkę i dziarsko szła przed siebie. Nawet jeśli Lucy jeszcze nie było, to zawsze mogła porozmawiać trochę z innymi. Zmrużyła lekko oczy, widząc jak ktoś tam się wydziera, stojąc na stole. Mogłaby przysiąc, że przed chwilą nikogo tam jeszcze nie było.
- Założę się o dwa Galeony, że wypiję więcej i ustoję na nogach!
A, Finta! Merlinie, żeby tylko nie dać się w to wkręcić. Ale... Ale! Gdyby znalazła się Lucy, to podpuszczenie jej nie byłoby aż tak trudne. Gryfonka miała całkiem mocną głowę, jeśli Tall dobrze pamiętała. No, już sam fakt, że pijąc z Lucy nigdy nie pamiętała, by to ona utrzymała się dłużej na nogach mówił sam za siebie. Pijany Finta? To mogłoby być całkiem ciekawe!
- Ja chętnie postawię dwa Galeony na to, że ktoś cię opije, Mészáros! - rzuciła, będąc jeszcze dość daleko, ale z nadzieją, że Węgier dosłyszy. Nie czekając na zaproszenie, z większą nawet chęcią, ruszyła w tamtą stronę, by dołączyć do zabawy. Lucy sama się znajdzie!
Ostatnio zmieniony przez Tallulah Rossreeve dnia Pią Lut 03, 2017 12:07 am, w całości zmieniany 1 raz
Tallulah Rossreeve
Re: Stare kartoflisko
Nalał sobie kolejną szklankę i zakręcił nią, aż lód zadzwonił o ścianki. Tej jednak nie wypił od razu, tylko zaczął ją co chwilę po trochu sączyć.
- Ja ciebie też, Vuko - powiedział z uśmiechem, mając gdzieś, czy znajomy go obraża, czy może jednak nie. - Żebym musiał namawiać was, jak proponuję własny alkohol... Co jest? Ktoś was podmienił w wakacje? Czy może już nie pijecie? - Parsknął śmiechem, po czym wskazał szklanką na doktoranta. - Boisz się przegrać, pöcs? - Zaśmiał się i uniósł szkło w stronę Nathana, jakby wznosząc toast. No, wyglądało na to, że coś dzisiaj wyrwał. Nie Fincie było oceniać jego gust, jeśli lubił takie... mroczne... dziewczyny. Zresztą, sam Finta lubił każde, więc... - No, trzeba mówić wprost, jak się wie, że się przegra. A napijesz się chociaż? Mam jeszcze Ognistą. - Dopiero teraz zeskoczył ze stołu. Ten zabieg, w przeciwieństwie do teleportacji, wyszedł mu z gracją (czyli nawet nikogo nie kopnął). Rozejrzał się po ludziach. Ci, których miał w zasięgu wzroku wyglądali jego zdaniem na zdecydowanie za mało pijanych. W końcu nie była to pierwsza lepsza popijawa, jakich będzie pewnie multum wciągu roku. To była TA popijawa, szczególna noc, którą mieli zapamiętać wszyscy. Nie miał pojęcia jak wcześniej, ale w tym momencie nie działo się nic szczególnego.
Usłyszał, że ktoś coś krzyczy, ale w całym zamieszaniu nie dotarł do niego sens słów. Muzyka skutecznie go zagłuszyła. Odwrócił się i zauważył Tall.
- Co? Nic nie słyszałem! Chcesz się też zakładać? Chodź tu bliżej!
Chciał przeczesać włosy ręką, ale obie miał zajęte, dlatego tylko odrzucił kosmyki z twarzy. Ponownie zwrócił się do Vuko. - Cztery Galeony, jak mnie poczęstujesz szlugiem. Cztery Galeony i guma do żucia, jeśli dorzucisz też coś specjalnego. I nie licz na więcej, az isten faszát, jeszcze nie mam pracy, a trochę lubię pieniądze. - Łyknął więcej i znowu wprawił kostki w ruch wirowy. - Ale jak sobie tego życzysz, to jak przegram, mogę ci dać buziaka.
Tall, jeśli to Ci nie pasuje, to skasuję tę część w której jesteś. XD
- Ja ciebie też, Vuko - powiedział z uśmiechem, mając gdzieś, czy znajomy go obraża, czy może jednak nie. - Żebym musiał namawiać was, jak proponuję własny alkohol... Co jest? Ktoś was podmienił w wakacje? Czy może już nie pijecie? - Parsknął śmiechem, po czym wskazał szklanką na doktoranta. - Boisz się przegrać, pöcs? - Zaśmiał się i uniósł szkło w stronę Nathana, jakby wznosząc toast. No, wyglądało na to, że coś dzisiaj wyrwał. Nie Fincie było oceniać jego gust, jeśli lubił takie... mroczne... dziewczyny. Zresztą, sam Finta lubił każde, więc... - No, trzeba mówić wprost, jak się wie, że się przegra. A napijesz się chociaż? Mam jeszcze Ognistą. - Dopiero teraz zeskoczył ze stołu. Ten zabieg, w przeciwieństwie do teleportacji, wyszedł mu z gracją (czyli nawet nikogo nie kopnął). Rozejrzał się po ludziach. Ci, których miał w zasięgu wzroku wyglądali jego zdaniem na zdecydowanie za mało pijanych. W końcu nie była to pierwsza lepsza popijawa, jakich będzie pewnie multum wciągu roku. To była TA popijawa, szczególna noc, którą mieli zapamiętać wszyscy. Nie miał pojęcia jak wcześniej, ale w tym momencie nie działo się nic szczególnego.
Usłyszał, że ktoś coś krzyczy, ale w całym zamieszaniu nie dotarł do niego sens słów. Muzyka skutecznie go zagłuszyła. Odwrócił się i zauważył Tall.
- Co? Nic nie słyszałem! Chcesz się też zakładać? Chodź tu bliżej!
Chciał przeczesać włosy ręką, ale obie miał zajęte, dlatego tylko odrzucił kosmyki z twarzy. Ponownie zwrócił się do Vuko. - Cztery Galeony, jak mnie poczęstujesz szlugiem. Cztery Galeony i guma do żucia, jeśli dorzucisz też coś specjalnego. I nie licz na więcej, az isten faszát, jeszcze nie mam pracy, a trochę lubię pieniądze. - Łyknął więcej i znowu wprawił kostki w ruch wirowy. - Ale jak sobie tego życzysz, to jak przegram, mogę ci dać buziaka.
Tall, jeśli to Ci nie pasuje, to skasuję tę część w której jesteś. XD
Finta Mészáros
Re: Stare kartoflisko
No, nareszcie coś się zaczynało dziać! Już zaczynała się martwić, że będzie musiała sobie na siłę szukać jakiegoś zajęcia, gdy pewien Węgier postanowił wejść na imprezę z typową dla niego pompą.
Przynajmniej nie zleciał ze stołu.
Parsknęła śmiechem i niespiesznie ruszyła w jego stronę, przysłuchując się ustalanym przez niego warunkom zawodów. Ona by się nie przyłączyła? Ona? Jak na kobietę miała naprawdę twardą głowę, więc pewnie nawet to, co zdążyła już wysączyć (jeśli jej tempo picia można tak nazwać) nie powinno stanowić tutaj wielkiej przeszkody.
- Cześć Finta. - Uśmiechnęła się szeroko, docierając wreszcie do stołu i odstawiając na niego w pełni napełnioną jeszcze szklankę.
- Mam nadzieję, że mnie również uwzględniacie jako zawodniczkę, bo inaczej się obrażę. - Puściła oko do czarodzieja, a później oparła się o kant stołu.
Skrzywiła się na wzmiankę o podniesieniu stawki, bo aż za dobrze wiedziała, że brakuje jej forsy, a ryzyko w tej kwestii jakoś jej się nie podobało...
I to właśnie jest znak, że za mało wypiłam!
Parsknęła śmiechem jednocześnie przez swoje myśli oraz widok kolejnych przyłączających się do zabawy osób.
- Ja też dostanę buziaka, jak już wygram? - rzuciła zaczepnie.
Nie, nie "jeśli" wygra, a "kiedy" już wygra. Ta kobieta miała momentami aż za dużo pewności siebie albo przynajmniej na taką właśnie pozowała.
Przynajmniej nie zleciał ze stołu.
Parsknęła śmiechem i niespiesznie ruszyła w jego stronę, przysłuchując się ustalanym przez niego warunkom zawodów. Ona by się nie przyłączyła? Ona? Jak na kobietę miała naprawdę twardą głowę, więc pewnie nawet to, co zdążyła już wysączyć (jeśli jej tempo picia można tak nazwać) nie powinno stanowić tutaj wielkiej przeszkody.
- Cześć Finta. - Uśmiechnęła się szeroko, docierając wreszcie do stołu i odstawiając na niego w pełni napełnioną jeszcze szklankę.
- Mam nadzieję, że mnie również uwzględniacie jako zawodniczkę, bo inaczej się obrażę. - Puściła oko do czarodzieja, a później oparła się o kant stołu.
Skrzywiła się na wzmiankę o podniesieniu stawki, bo aż za dobrze wiedziała, że brakuje jej forsy, a ryzyko w tej kwestii jakoś jej się nie podobało...
I to właśnie jest znak, że za mało wypiłam!
Parsknęła śmiechem jednocześnie przez swoje myśli oraz widok kolejnych przyłączających się do zabawy osób.
- Ja też dostanę buziaka, jak już wygram? - rzuciła zaczepnie.
Nie, nie "jeśli" wygra, a "kiedy" już wygra. Ta kobieta miała momentami aż za dużo pewności siebie albo przynajmniej na taką właśnie pozowała.
Samantha Kastner
Re: Stare kartoflisko
- Powiedziałam, że postawię dwa Galeony na to, że ktoś cię przepije - powtórzyła, zatrzymując się już na tyle blisko, że Finta bez problemu mógł ją usłyszeć. Uśmiechnęła się zadziornie, wyciągając rękę z kieszeni bluzy i opierając ją na biodrze. Drugą też wyciągnęła, ale dla odmiany żeby ująć palcami własny podbródek. Potarła go w zamyśleniu, unosząc przy tym jedną z brwi. Już po chwili jej twarz rozjaśniła się w olśnieniu. Sięgnęła do swojej torebki i chwilę w niej pogrzebała, aż wreszcie wyciągnęła zapakowane w przeźroczystą folię ciastko. Pomachała nim tryumfalnie.
- I dorzucę to! - Wyszczerzyła się, patrząc po zebranych. - Świetne na nerwy i stres, miliony razy lepsze niż napary z melisy. Kruche złoto w czasie sesji i do tego z kawałkami toffi. Nic tak nie zrelaksuje! - zachwalała, co najmniej jakby to ona sama upiekła to cudo. Tall, co prawda, podejrzewała, że studenci polecieliby też na najzwyklejsze ciastko, bo jedzenie i alkohol były samo w sobie wagą złota, ale przecież nie zaszkodziło podbić stawki czymś ciekawszym. A jedno ciastko jej nie zbawi, miała ich jeszcze kilka.
Przelotnie zerknęła na Niemkę, starając się utrzymać zadowolenie na twarzy, choć jej wewnętrzne ja skrzywiło się na ten widok. Nic nie mogła na to poradzić! A naprawdę się starała. Chciała czy nie chciała - Kastner zwyczajnie działała jej na nerwy samą swoją obecnością. Od samego początku studiów tak było, choć dziewczyna nie zrobiła niczego, by nastawić Tall przeciwko sobie. A pech chciał, że były na tym samym roku i na tym samym wydziale. No cóż... Mentalnie przewróciła oczami, mając nadzieje, że nie będzie aż tak źle. Zawsze mogło być gorzej. Zawsze mógł tu być Grigori...
- Chociaż nie wiem, czy moje ciastko jest aż tak kuszące, skoro już zaczęliście z buziakami - zażartowała, chcąc skierować własne myśli na inne tory. Dopiero teraz dotarło do niej, że jednej tylko rzeczy nie przewidziała. Nie przyniosła własnego alkoholu. Przecież nie było co marzyć o tym, że Lucy będzie coś miała. O ile w ogóle uda jej się ją znaleźć. Może osobisty udział w zakładzie wcale nie byłby takim złym pomysłem.
- I dorzucę to! - Wyszczerzyła się, patrząc po zebranych. - Świetne na nerwy i stres, miliony razy lepsze niż napary z melisy. Kruche złoto w czasie sesji i do tego z kawałkami toffi. Nic tak nie zrelaksuje! - zachwalała, co najmniej jakby to ona sama upiekła to cudo. Tall, co prawda, podejrzewała, że studenci polecieliby też na najzwyklejsze ciastko, bo jedzenie i alkohol były samo w sobie wagą złota, ale przecież nie zaszkodziło podbić stawki czymś ciekawszym. A jedno ciastko jej nie zbawi, miała ich jeszcze kilka.
Przelotnie zerknęła na Niemkę, starając się utrzymać zadowolenie na twarzy, choć jej wewnętrzne ja skrzywiło się na ten widok. Nic nie mogła na to poradzić! A naprawdę się starała. Chciała czy nie chciała - Kastner zwyczajnie działała jej na nerwy samą swoją obecnością. Od samego początku studiów tak było, choć dziewczyna nie zrobiła niczego, by nastawić Tall przeciwko sobie. A pech chciał, że były na tym samym roku i na tym samym wydziale. No cóż... Mentalnie przewróciła oczami, mając nadzieje, że nie będzie aż tak źle. Zawsze mogło być gorzej. Zawsze mógł tu być Grigori...
- Chociaż nie wiem, czy moje ciastko jest aż tak kuszące, skoro już zaczęliście z buziakami - zażartowała, chcąc skierować własne myśli na inne tory. Dopiero teraz dotarło do niej, że jednej tylko rzeczy nie przewidziała. Nie przyniosła własnego alkoholu. Przecież nie było co marzyć o tym, że Lucy będzie coś miała. O ile w ogóle uda jej się ją znaleźć. Może osobisty udział w zakładzie wcale nie byłby takim złym pomysłem.
Tallulah Rossreeve
Re: Stare kartoflisko
Brwi Islandczyka powędrowały nieznacznie ku górze, na obrazoburcze słowa studenta, który śmiał mu właśnie insynuować rzeczy niewyobrażalne. Że on niby miał przegrać? Z Fintą? O nie nie nie nie. Nie w tym życiu, nie w tym momencie, nie przy tym stole. Jednym szybkim ruchem dokończył zawartość dzierżonej przez siebie szklaneczki, starając się nie przerywać kontaktu wzrokowego z blondynem, a potem odstawił przedmiot na stół. Podniósł się i podszedł parę kroków kierunku swojego nowego rywala, przysłuchując się jego propozycji. Cztery galeony i guma do żucia, toż to bogactwa nieprzebrane. Dla każdego tutaj jeden chociażby galeon był chyba na wagę... yy... złota. Nie mówiąc już o gumie do żucia.
- Przyniesiesz mi zupę prosto do łóżeczka, Finta. Nie chcę, żebyś mnie ślinił. - odpowiedział mu, wyciągając z kieszeni paczkę fajek i dzieląc się z Węgrem, po czym niemal natychmiast ją schował, nie proponując ich nawet dziewczynom. Co jak co, ale musiał oszczędzać i nie stać go było na takie kurtuazje, nie mówiąc już o tym, że przecież kobiety palić nie powinny. A przynajmniej tak sobie tłumaczył swój brak obycia w tym momencie.
- Czyli rozumiem, że aktualnie pula to sześć galeonów, guma do żucia, zupa, ciastko i całus. Kto najdłużej ustanie na nogach zgarnia wszystko. Zgoda? - wyciągnął z rąk Węgra butelkę i rozlał po równo alkohol do czterech szklanek po czym podał dwie najpierw dziewczynom, a potem sam wziął jedną. - Kto rzygnie, automatycznie odpada z konkurencji.
Miał obok siebie Niemkę, Angielkę i Węgra, z czego pierwsza i ostatni mogli stanowić poważną konkurencję. W końcu ich pochodzenie mogło nieco przekładać się na umiejętność picia. Co do Talli nie miał jakichś wielkich oczekiwań. Anglicy nie wyglądali mu nigdy na ludzi, którzy pić potrafili, a on sam... Pokładał w sobie nadzieje. W sobie i swojej chorwacko-islandzkiej krwi.
- Przyniesiesz mi zupę prosto do łóżeczka, Finta. Nie chcę, żebyś mnie ślinił. - odpowiedział mu, wyciągając z kieszeni paczkę fajek i dzieląc się z Węgrem, po czym niemal natychmiast ją schował, nie proponując ich nawet dziewczynom. Co jak co, ale musiał oszczędzać i nie stać go było na takie kurtuazje, nie mówiąc już o tym, że przecież kobiety palić nie powinny. A przynajmniej tak sobie tłumaczył swój brak obycia w tym momencie.
- Czyli rozumiem, że aktualnie pula to sześć galeonów, guma do żucia, zupa, ciastko i całus. Kto najdłużej ustanie na nogach zgarnia wszystko. Zgoda? - wyciągnął z rąk Węgra butelkę i rozlał po równo alkohol do czterech szklanek po czym podał dwie najpierw dziewczynom, a potem sam wziął jedną. - Kto rzygnie, automatycznie odpada z konkurencji.
Miał obok siebie Niemkę, Angielkę i Węgra, z czego pierwsza i ostatni mogli stanowić poważną konkurencję. W końcu ich pochodzenie mogło nieco przekładać się na umiejętność picia. Co do Talli nie miał jakichś wielkich oczekiwań. Anglicy nie wyglądali mu nigdy na ludzi, którzy pić potrafili, a on sam... Pokładał w sobie nadzieje. W sobie i swojej chorwacko-islandzkiej krwi.
Vuko Vánagandr
Re: Stare kartoflisko
- Cześć, Samantha. - Odpowiedział na przywitanie i poruszył brwiami. - Oczywiście, zapraszam do gry. Im nas więcej, tym lepiej. Tylko coś mi się wydaje, że będziemy robić wycieczkę do monopolowego, bo gdybyśmy się tym upili do nieprzytomności - wskazał głową bliżej nieokreślony kierunek, ale było jasne, że chodzi mu o przyniesione dwie butelki - to nie za dobrze świadczyłoby o naszej umiejętności picia. A buziaka... - Przysunął się do studentki o krok. - ...buziaka masz jak w banku. Ale raczej na pocieszenie, bo mam zamiar wygrać. I w ogóle, poza konkursem też możesz dostać. Wystarczy powiedzieć. Spełniam życzenia, taki jestem magiczny.
Poprawił kurtkę i zwrócił się do Tall. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, jakby był tam przyklejony na stałe.
- Oo, świetnie! - Rzucił, zupełnie nie przejmując się jej brakiem wiary w jego mocną głowę. - Widzę, że uważasz mnie za mocnego zawodnika. Ale to już chyba inny zakład. Na pewno nie chcesz dołączyć do mojego? No, dawaj, w końcu i tak tracę, kupiłem ten cały alkohol.
Wziął od Vuko papieros i odpalił go od ogniska.
- Dzięki. - Zmarszczył brwi. - O nie, nie! Ty cwaniaku, też musisz wejść z pieniądzem. Nie będę wam fundować opicia mnie, bazmeg! I wtedy - przyjrzał się zebranym, gotowym do zabawy w zalanie się w trupa - jak każdy da cztery, to do wygrania jest dwanaście Galeonów, licząc z wkładem własnym. Moim zdaniem gra warta świeczki. Chyba, że Tall jednak się zdecyduje, to wtedy szesnaście. No i guma, zupa i buziak od zalanego mnie, oczywiście. - Wziął szklankę z nalanym przez Vuko alkoholem i wskazał nią na Tallulah. - Bo nasz zakład jest osobno. No chyba, że chcecie też się dołączyć. Do wygrania ciastko, a wchodzimy z dwoma Galeonami. - Westchnął. - Uwielbiam obstawiać pieniądze.
Proponuję rzuty kością K100 wszystkim, którzy wchodzą w konkurs. Kto osiągnie/minie łącznie 200 - odpada. XD Wtedy będziemy mieć losowego zwycięzcę. Zaczęlibyśmy od następnej kolejki, jak wszyscy zgodzą się na przedstawione warunki.
Poprawił kurtkę i zwrócił się do Tall. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, jakby był tam przyklejony na stałe.
- Oo, świetnie! - Rzucił, zupełnie nie przejmując się jej brakiem wiary w jego mocną głowę. - Widzę, że uważasz mnie za mocnego zawodnika. Ale to już chyba inny zakład. Na pewno nie chcesz dołączyć do mojego? No, dawaj, w końcu i tak tracę, kupiłem ten cały alkohol.
Wziął od Vuko papieros i odpalił go od ogniska.
- Dzięki. - Zmarszczył brwi. - O nie, nie! Ty cwaniaku, też musisz wejść z pieniądzem. Nie będę wam fundować opicia mnie, bazmeg! I wtedy - przyjrzał się zebranym, gotowym do zabawy w zalanie się w trupa - jak każdy da cztery, to do wygrania jest dwanaście Galeonów, licząc z wkładem własnym. Moim zdaniem gra warta świeczki. Chyba, że Tall jednak się zdecyduje, to wtedy szesnaście. No i guma, zupa i buziak od zalanego mnie, oczywiście. - Wziął szklankę z nalanym przez Vuko alkoholem i wskazał nią na Tallulah. - Bo nasz zakład jest osobno. No chyba, że chcecie też się dołączyć. Do wygrania ciastko, a wchodzimy z dwoma Galeonami. - Westchnął. - Uwielbiam obstawiać pieniądze.
Proponuję rzuty kością K100 wszystkim, którzy wchodzą w konkurs. Kto osiągnie/minie łącznie 200 - odpada. XD Wtedy będziemy mieć losowego zwycięzcę. Zaczęlibyśmy od następnej kolejki, jak wszyscy zgodzą się na przedstawione warunki.
Finta Mészáros
Re: Stare kartoflisko
Ocho, procenty chyba zaczęły właśnie powoli działać, bo nagle wizja wzięcia udziału w tej niebezpiecznej zabawie przestała już wydawać się taka głupia i nieodpowiedzialna. Przecież to on. Przecież nie przesadzi! Najwyżej się kulturalnie wycofa zamiast zarzygać komuś buty.
Uśmiechnął się szelmowsko i gdy tak dyskutowali, wstał od stołu i zgarnął z niego kilka przyniesionych butelek, które ustawił koło znajomych.
- Głowę może i mam słabą, ale za to mam alkohol. - Wyszczerzył się szeroko.
- Jednak też się dołączam, bo co tak będę siedział na uboczu, kiedy inni się bawią. - Zaśmiał się wesoło i nalał sobie do szklanki podobną ilość trunku, co pozostali.
- Sam nic nie obstawiam, ale za to mogę dołożyć od siebie większy zapas alkoholu. - Wskazał gestem na przyniesione butelki, a później oparł się o stolik i czekał na rozpoczęcie się zawodów.
- A! Mnie w razie czego nie musisz całować. Obejdzie się - dodał dla pewności i parsknął śmiechem. Humor naprawdę zaczął mu bardzo dopisywać w porównaniu do tego, co przeżywał jeszcze niecałe dwie godziny temu, a co tak strasznie go psychicznie wykończyło. Ta głupia studencka zabawa mogła być teraz świetną odskocznią od męczących go problemów.
//Jak dla mnie zasady mogą być.
Uśmiechnął się szelmowsko i gdy tak dyskutowali, wstał od stołu i zgarnął z niego kilka przyniesionych butelek, które ustawił koło znajomych.
- Głowę może i mam słabą, ale za to mam alkohol. - Wyszczerzył się szeroko.
- Jednak też się dołączam, bo co tak będę siedział na uboczu, kiedy inni się bawią. - Zaśmiał się wesoło i nalał sobie do szklanki podobną ilość trunku, co pozostali.
- Sam nic nie obstawiam, ale za to mogę dołożyć od siebie większy zapas alkoholu. - Wskazał gestem na przyniesione butelki, a później oparł się o stolik i czekał na rozpoczęcie się zawodów.
- A! Mnie w razie czego nie musisz całować. Obejdzie się - dodał dla pewności i parsknął śmiechem. Humor naprawdę zaczął mu bardzo dopisywać w porównaniu do tego, co przeżywał jeszcze niecałe dwie godziny temu, a co tak strasznie go psychicznie wykończyło. Ta głupia studencka zabawa mogła być teraz świetną odskocznią od męczących go problemów.
//Jak dla mnie zasady mogą być.
Nathan White
Re: Stare kartoflisko
Karty nigdy się nie myliły i gdziekolwiek by Los nie rzucił Meredith, miała ona pewność, że tak właśnie musiało być i była to najlepsza opcja na jaką mogła liczyć. W tym wypadku najlepszym co mogła zrobić okazało się zajęcie miejsca obok obcego chłopaka i wszystko wskazywało na to, że żadna krzywda ją za to nie spotka. Ba, przywitał ją i Brytyjka już zamierzała dyskretnie sprawdzić czy tarot zaleca jej spoufalanie się z tym, na pierwszy rzut oka, całkiem mile zapowiadającym się, młodym człowiekiem, gdy na stół obok wlazł jakiś chory na łeb pijus i zaczął się przekrzykiwać. Zaskoczenie i zrozumiałe obrzydzenie jakie ogarnęły Mer, skutecznie odwiodły ją od pierwszego odruchu sięgnięcia po karty. A zanim zdążyła się otrząsnąć i na powrót zwrócić swą uwagę na towarzysza, ten właśnie najbezczelniej w świecie ją olewał, radośnie wybierając ulewanie się w trupa z Panem Pojebem i jego gromadką Wcalenielepszych... No tego to już było zwyczajnie za wiele!
- Ty... - pisnęła tak cicho, że nie dało się tego zarejestrować w tej kakofonii dźwięków.
- Ty mały... nic nie warty... - twarz ignorowanej, pozostawionej w tyle damulki wykrzywił wściekły grymas, gdy w jej upiornie żółtych, kocich oczach zapłonęła żądza zemsty. Trzęsące się dłonie zacisnęły się na jedynym przedmiocie jaki przy sobie teraz miała, a którego wartość przestała się na ten moment liczyć. Meredith zamierzała skrzywdzić tego niewychowanego bufona, który tak arogancko ją potraktował, chociaż przecież przyszła do niego bez żadnych złych zamiarów, i to czy dokona tego za pomocą zatrutego sztyletu wbitego prosto w te jego zimne, pozbawione serca cielsko, czy poprzez ciśnięcie weń talią kart, nie robiło jej teraz wielkiej różnicy. Liczyła się dostępność, bo o efekt zadbać miało coś zupełnie innego;
- A niech cię sam diabeł każdej nocy w dupę rucha, a twoje dzieci, wnuki i prawnuki będą brzydkie i umrą młodo! - głos dziewczyny, która nie nawykła do krzyku, na koniec zaszedł już chrypką, gdy Veins odgrażała się jazgocząc za odchodzącym od niej Nathanem. Gdyby ten miał jednak wątpliwości do kogo skierowana była jej mini tyrada, wiedźma cisnęła w niego swoją talią, zrobiła kilka dziwnych gestów, które miały chyba na celu nasilenie działa rzuconej "klątwy" i nie czekając na reakcję tłumu, oddaliła się w ciemność nocy. Głowę miała zadartą wysoko, nie dając po sobie poznać jak bardzo dotknęło ją zachowanie zupełnie obcego faceta.
Mogłam to przewidzieć! Oni wszyscy są tacy sami! Marni, żałośni, podatni na głupotę innych... Zupełnie nie warci mojego czasu!
[zt]
- Ty... - pisnęła tak cicho, że nie dało się tego zarejestrować w tej kakofonii dźwięków.
- Ty mały... nic nie warty... - twarz ignorowanej, pozostawionej w tyle damulki wykrzywił wściekły grymas, gdy w jej upiornie żółtych, kocich oczach zapłonęła żądza zemsty. Trzęsące się dłonie zacisnęły się na jedynym przedmiocie jaki przy sobie teraz miała, a którego wartość przestała się na ten moment liczyć. Meredith zamierzała skrzywdzić tego niewychowanego bufona, który tak arogancko ją potraktował, chociaż przecież przyszła do niego bez żadnych złych zamiarów, i to czy dokona tego za pomocą zatrutego sztyletu wbitego prosto w te jego zimne, pozbawione serca cielsko, czy poprzez ciśnięcie weń talią kart, nie robiło jej teraz wielkiej różnicy. Liczyła się dostępność, bo o efekt zadbać miało coś zupełnie innego;
- A niech cię sam diabeł każdej nocy w dupę rucha, a twoje dzieci, wnuki i prawnuki będą brzydkie i umrą młodo! - głos dziewczyny, która nie nawykła do krzyku, na koniec zaszedł już chrypką, gdy Veins odgrażała się jazgocząc za odchodzącym od niej Nathanem. Gdyby ten miał jednak wątpliwości do kogo skierowana była jej mini tyrada, wiedźma cisnęła w niego swoją talią, zrobiła kilka dziwnych gestów, które miały chyba na celu nasilenie działa rzuconej "klątwy" i nie czekając na reakcję tłumu, oddaliła się w ciemność nocy. Głowę miała zadartą wysoko, nie dając po sobie poznać jak bardzo dotknęło ją zachowanie zupełnie obcego faceta.
Mogłam to przewidzieć! Oni wszyscy są tacy sami! Marni, żałośni, podatni na głupotę innych... Zupełnie nie warci mojego czasu!
[zt]
Meredith Veins
Re: Stare kartoflisko
Stwierdzenie, że regenerująca drzemka jest jak najbardziej koniecznością przed całonocną imprezą, wydało się Lucy całkowicie i niezaprzeczalnie przekonujące. A że z tego powodu się spóźniła? No przecież nie będzie jak jakiś świeżaczek pojawiać się na czas – uchroń Merlinie. Stąd też, nadal nieco zaspana, z odciśniętym na policzku śladem poduszki, ubrała się w zwyczajową sobie kratę i czerwone rurki, by niedługo potem teleportować się na miejsce zdarzenia. Lecz jak zawsze coś poszło nie tak.
Parszywie zjawiła się w niewielkim oddaleniu od ogniska i stołów, więc musiała – o zgrozo – resztę trasy pokonać pieszo! Nie mogła także się przeturlać, bo nawet kurtka nie uchroniłaby jej wtedy przed chłodem wieczoru, który i tak dawał jej się we znaki. Wszystko przeciwko niej! Byle komary nie zaczęły atakować jej jakże szlachetnej krwi... Tak słodkiej jak ona - no, na pewno nie potrafiłyby jej się oprzeć.
I co miała zrobić? Prawdopodobnie powinna poszukać Tall, lecz tak jak zgubiła ją w zeszłym roku, pozwalając Ślizgonce romansować z kibelkiem, tak i w tej chwili odrobinę zapomniała o swych zobowiązaniach, wynikających z wyciągnięcia tutaj przyjaciółki. Ups. Drobne zagubienie, brak przygotowania i ciążące powieki zaczęły skłaniać dziewczynę do myślenia, że może jednak lepiej byłoby jej w miękkim, ciepłym łóżeczku... Niewierna opuściła je na rzecz...
Stop! Cóż to za brylant zmącił jej wizję? Czysto objawiony, najpiękniejszy z cudów, oślepiający swym blaskiem, zagościł w zasięgu jej wzroku, którego nie zdołała już oderwać od tego fenomenu. W oczach panny Happymeal ukazał się błysk, gdy obserwowała wspaniałe cudo rąk ludzkich, dowód na to, że nasz nieco spaczony gatunek pozostawi po sobie największą i najważniejszą spuściznę. Doskonały kształt, upojny zapach, niestety niedocierający do nozdrzy zachwyconego dziewczęcia, anielski wygląd oraz wyborna faktura. Tak, wiedziona instynktem zaraz pojawiła się obok tego fantastycznego obiektu, trzymanego w przezroczystej folii przez... Tallulah? O! Znalazła ją!
Na ustach studentki rozciągnął się szeroki uśmiech (na szczęście nie zdążyła się jeszcze cała zaślinić, bo nie wyglądałoby to zbyt dobrze) i już miała się z nią przywitać, przytulić, te sprawy, gdy usłyszała przemówienie Finty. I... chyba się przesłyszała. To nie mogła być prawda.
Czy Tall postradała zmysły?! Chciała oddać ten rarytas? Dlaczego jej to robiła?! A ona głupia sądziła, że się przyjaźniły... Myśl, Lu, myśl. Musisz wyjść zwycięsko z tej sytuacji, mimo że nie masz pieniędzy. Dasz radę to wygrać – wszystko dla jedzenia.
- Taaall... mam dobry deal – zaczęła, odrywając w końcu wzrok od nadzwyczajnego zjawiska, jawiącego się w formie wypieku i zaaferowana przeniosła go na twarz szczęśliwie odnalezionej towarzyszki. - Zgłoszę się, ty za mnie postawisz, a ja wygram i dostanę ciastko! - Totalnie opłacalne. ToTallNie.
Całe myśli rozmarzonej Lucy zajmował teraz urzekający przysmak. I pieniądze, które mogły razem wygrać. Dlatego też z powodu tego zatracenia jedynie pomachała innym, ignorując w sporej mierze ich obecność (niespecjalnie, toż to była kwestia miłości - trzeba jej wybaczyć). Nie czuła nieprzyjemnego wiatru, targającego jej włosy. Nie zarejestrowała dziwnego zachowania Meredith, najwyraźniej wyżywającej swą frustrację na nierozumiejącym sytuacji Nathanie. Nie dostrzegła nawet tego, że rozwiązały jej się sznurówki i była o krok od wywalenia się. Ani tego, że perfidnie wepchnęła się między Tall a resztę młodych czarodziejów, by skupić na sobie całą jej uwagę. Ale to tam... szczegóły.
Parszywie zjawiła się w niewielkim oddaleniu od ogniska i stołów, więc musiała – o zgrozo – resztę trasy pokonać pieszo! Nie mogła także się przeturlać, bo nawet kurtka nie uchroniłaby jej wtedy przed chłodem wieczoru, który i tak dawał jej się we znaki. Wszystko przeciwko niej! Byle komary nie zaczęły atakować jej jakże szlachetnej krwi... Tak słodkiej jak ona - no, na pewno nie potrafiłyby jej się oprzeć.
I co miała zrobić? Prawdopodobnie powinna poszukać Tall, lecz tak jak zgubiła ją w zeszłym roku, pozwalając Ślizgonce romansować z kibelkiem, tak i w tej chwili odrobinę zapomniała o swych zobowiązaniach, wynikających z wyciągnięcia tutaj przyjaciółki. Ups. Drobne zagubienie, brak przygotowania i ciążące powieki zaczęły skłaniać dziewczynę do myślenia, że może jednak lepiej byłoby jej w miękkim, ciepłym łóżeczku... Niewierna opuściła je na rzecz...
Stop! Cóż to za brylant zmącił jej wizję? Czysto objawiony, najpiękniejszy z cudów, oślepiający swym blaskiem, zagościł w zasięgu jej wzroku, którego nie zdołała już oderwać od tego fenomenu. W oczach panny Happymeal ukazał się błysk, gdy obserwowała wspaniałe cudo rąk ludzkich, dowód na to, że nasz nieco spaczony gatunek pozostawi po sobie największą i najważniejszą spuściznę. Doskonały kształt, upojny zapach, niestety niedocierający do nozdrzy zachwyconego dziewczęcia, anielski wygląd oraz wyborna faktura. Tak, wiedziona instynktem zaraz pojawiła się obok tego fantastycznego obiektu, trzymanego w przezroczystej folii przez... Tallulah? O! Znalazła ją!
Na ustach studentki rozciągnął się szeroki uśmiech (na szczęście nie zdążyła się jeszcze cała zaślinić, bo nie wyglądałoby to zbyt dobrze) i już miała się z nią przywitać, przytulić, te sprawy, gdy usłyszała przemówienie Finty. I... chyba się przesłyszała. To nie mogła być prawda.
Czy Tall postradała zmysły?! Chciała oddać ten rarytas? Dlaczego jej to robiła?! A ona głupia sądziła, że się przyjaźniły... Myśl, Lu, myśl. Musisz wyjść zwycięsko z tej sytuacji, mimo że nie masz pieniędzy. Dasz radę to wygrać – wszystko dla jedzenia.
- Taaall... mam dobry deal – zaczęła, odrywając w końcu wzrok od nadzwyczajnego zjawiska, jawiącego się w formie wypieku i zaaferowana przeniosła go na twarz szczęśliwie odnalezionej towarzyszki. - Zgłoszę się, ty za mnie postawisz, a ja wygram i dostanę ciastko! - Totalnie opłacalne. ToTallNie.
Całe myśli rozmarzonej Lucy zajmował teraz urzekający przysmak. I pieniądze, które mogły razem wygrać. Dlatego też z powodu tego zatracenia jedynie pomachała innym, ignorując w sporej mierze ich obecność (niespecjalnie, toż to była kwestia miłości - trzeba jej wybaczyć). Nie czuła nieprzyjemnego wiatru, targającego jej włosy. Nie zarejestrowała dziwnego zachowania Meredith, najwyraźniej wyżywającej swą frustrację na nierozumiejącym sytuacji Nathanie. Nie dostrzegła nawet tego, że rozwiązały jej się sznurówki i była o krok od wywalenia się. Ani tego, że perfidnie wepchnęła się między Tall a resztę młodych czarodziejów, by skupić na sobie całą jej uwagę. Ale to tam... szczegóły.
Lucy Happymeal
Re: Stare kartoflisko
Przyjęła szklankę od Vuko i przez chwilę przyglądała się jej zawartości. Trunek odbijał wesoło światło pobliskiego ogniska. Zamieszała delikatnie naczyniem, przyglądając się temu tak prostemu zjawisku i zastanawiając się, czy faktycznie nie byłoby to ciekawsze, gdyby sama wzięła udział. Co prawda miała zachować pozory i trzeźwość, żeby Fergus o niczym się nie dowiedział, ale...
- Niech będzie. Wchodzę w to. W takim razie macie moje cztery Galeony i ciastko do normalnego zakładu. Pasuje ci to, Finta? - Angielka uśmiechnęła się szeroko, bo jej studencka dusza kwiczała właśnie ze szczęścia. I tak rzadko pozwalała sobie na tak typowo uczelniane zabawy. Jak raz się napije trochę więcej to chyba jej nie zaszkodzi. Już otwierała usta, by powiedzieć coś jeszcze, gdy nagle obok niej odezwała się Lucy. Tall aż podskoczyła lekko, zszokowana, że Gryfonka nagle stała się takim ninja. Zerknęła na nią, wykonując w głowie szybkie kalkulacje. Właściwie to może jej się to nawet opłacało. Znaczy, zakładając, że któraś z nich wygra. No, ale razem miały większe szanse. Prawa brew Ślizgonki uniosła się nieco, gdy tak taksowała wzrokiem przyjaciółkę.
- Dobra, zakładam jeszcze za Lucy. Ale jak wygrasz, to dzielimy się na pół. Możesz wziąć ciastko i buziaka, ja wezmę zupę i gumę - rzuciła stanowczo, biorąc to za jedyną możliwą opcję. - A, no i musisz dorzucić od siebie coś poza kasą, bo wszyscy tak dają - dodała od razu. Co jak co, ale drugiego ciastka im nie da. I tak miała zamiar wyłożyć w sumie te osiem Galeonów, a to był nie lada majątek! Nawet dla niej, chociaż na brak pieniędzy narzekać nie mogła. Oczywiście kluczowym w jej planie było to, że dzielić się miały wtedy, kiedy wygra Lucy, a nie kiedy wygra ona sama - bo brała taką opcję pod uwagę. No, ale co będzie, to będzie! Tall sięgnęła do torebki, żeby sprawdzić, czy jej telefon tutaj działa. Przez magię uniwersytetu nigdy nie było wiadomo, jak będzie reagował. Mogłaby chociaż wysłać wiadomość Fergusowi. Ale nie, zaraz. Przecież użyła zmieniacza, będąc w łazience, więc on nawet nic nie wie. Hmm... Schowała telefon. A co tam, co będzie, to będzie!
- To co? Lecimy z toaścikami? - zaproponowała, zerkając po towarzyszach zabawy.
//Mi pasuje! :3
- Niech będzie. Wchodzę w to. W takim razie macie moje cztery Galeony i ciastko do normalnego zakładu. Pasuje ci to, Finta? - Angielka uśmiechnęła się szeroko, bo jej studencka dusza kwiczała właśnie ze szczęścia. I tak rzadko pozwalała sobie na tak typowo uczelniane zabawy. Jak raz się napije trochę więcej to chyba jej nie zaszkodzi. Już otwierała usta, by powiedzieć coś jeszcze, gdy nagle obok niej odezwała się Lucy. Tall aż podskoczyła lekko, zszokowana, że Gryfonka nagle stała się takim ninja. Zerknęła na nią, wykonując w głowie szybkie kalkulacje. Właściwie to może jej się to nawet opłacało. Znaczy, zakładając, że któraś z nich wygra. No, ale razem miały większe szanse. Prawa brew Ślizgonki uniosła się nieco, gdy tak taksowała wzrokiem przyjaciółkę.
- Dobra, zakładam jeszcze za Lucy. Ale jak wygrasz, to dzielimy się na pół. Możesz wziąć ciastko i buziaka, ja wezmę zupę i gumę - rzuciła stanowczo, biorąc to za jedyną możliwą opcję. - A, no i musisz dorzucić od siebie coś poza kasą, bo wszyscy tak dają - dodała od razu. Co jak co, ale drugiego ciastka im nie da. I tak miała zamiar wyłożyć w sumie te osiem Galeonów, a to był nie lada majątek! Nawet dla niej, chociaż na brak pieniędzy narzekać nie mogła. Oczywiście kluczowym w jej planie było to, że dzielić się miały wtedy, kiedy wygra Lucy, a nie kiedy wygra ona sama - bo brała taką opcję pod uwagę. No, ale co będzie, to będzie! Tall sięgnęła do torebki, żeby sprawdzić, czy jej telefon tutaj działa. Przez magię uniwersytetu nigdy nie było wiadomo, jak będzie reagował. Mogłaby chociaż wysłać wiadomość Fergusowi. Ale nie, zaraz. Przecież użyła zmieniacza, będąc w łazience, więc on nawet nic nie wie. Hmm... Schowała telefon. A co tam, co będzie, to będzie!
- To co? Lecimy z toaścikami? - zaproponowała, zerkając po towarzyszach zabawy.
//Mi pasuje! :3
Tallulah Rossreeve
Re: Stare kartoflisko
Stęknął. Jęknął. Parsknął.
Wszystko na raz, jakby nie dowierzając w to co właśnie słyszy. No bo i nie dowierzał. Jak oni tak mogli, podstępne szczeniaki, wymagać od niego pieniędzy? Od niego! Doktoranta! Biednego, pozbawionego wszelkiego majątku szanownej rodziny! Przecież on tu o każdego jednego sykla walczył dzień w dzień. Głodził się, trudził, mamił, zwodził... Wszystko po to by mieć coś przy duszy. Tak na prawdę to Vuko w życiu nie odjął sobie od ust posiłku, bo nie był aż na tyle słaby, żeby się głodzić, ale ta koncepcja w podkreśleniu swojej sytuacji podobała mu się wystarczająco, by nie raz nie dwa przewinąć się w jakiejś żałosnej rozmowie. Nie raz, nie dwa, Eris i Iris zmuszone były słuchać tego żałosnego skamlenia wypłowiałego wilczka, kiedy za bardzo mu się nudziło.
- Ja ci dam... Finta... - parsknął jeszcze pod nosem, grzebiąc w kieszeni i wyciągając z niej jakieś monety, które po szybkim przeliczeniu schował z powrotem. - Z ulotki znikniesz. Zobaczysz. - zagroził mu, mrużąc bursztynowe oczy, a skrzydełka jego nosa poruszyły się nieco znaczniej pod wpływem złowrogiego sapnięcia. - Wchodzę. Z tymi czterema galeonami. - dodał dla pewności, żeby nikt nie wątpił, że pan doktorant wymięka i jednak nie zamierza bawić się ze studentami w grę. Co więcej: jego postawa i ton głosu sugerował, że zamierzał ten cały kabaret wygrać i zgarnąć jedzenie, pieniądze, a Fincie każe pocałować zapewne jego własne pośladki, bo siebie samego nie pozwoli dotknąć czy to zalaną, czy nie zalaną mordą, jakkolwiek wyględna by ona nie była.
- Lecimy. - zatwierdził i nie czekając na resztę towarzystwa, wychylił zawartość swojej szklaneczki na raz. Chuchnął, oblizał się i rozejrzał po reszcie, sprawdzając czy na pewno żadne nie oszukuje.
Wszystko na raz, jakby nie dowierzając w to co właśnie słyszy. No bo i nie dowierzał. Jak oni tak mogli, podstępne szczeniaki, wymagać od niego pieniędzy? Od niego! Doktoranta! Biednego, pozbawionego wszelkiego majątku szanownej rodziny! Przecież on tu o każdego jednego sykla walczył dzień w dzień. Głodził się, trudził, mamił, zwodził... Wszystko po to by mieć coś przy duszy. Tak na prawdę to Vuko w życiu nie odjął sobie od ust posiłku, bo nie był aż na tyle słaby, żeby się głodzić, ale ta koncepcja w podkreśleniu swojej sytuacji podobała mu się wystarczająco, by nie raz nie dwa przewinąć się w jakiejś żałosnej rozmowie. Nie raz, nie dwa, Eris i Iris zmuszone były słuchać tego żałosnego skamlenia wypłowiałego wilczka, kiedy za bardzo mu się nudziło.
- Ja ci dam... Finta... - parsknął jeszcze pod nosem, grzebiąc w kieszeni i wyciągając z niej jakieś monety, które po szybkim przeliczeniu schował z powrotem. - Z ulotki znikniesz. Zobaczysz. - zagroził mu, mrużąc bursztynowe oczy, a skrzydełka jego nosa poruszyły się nieco znaczniej pod wpływem złowrogiego sapnięcia. - Wchodzę. Z tymi czterema galeonami. - dodał dla pewności, żeby nikt nie wątpił, że pan doktorant wymięka i jednak nie zamierza bawić się ze studentami w grę. Co więcej: jego postawa i ton głosu sugerował, że zamierzał ten cały kabaret wygrać i zgarnąć jedzenie, pieniądze, a Fincie każe pocałować zapewne jego własne pośladki, bo siebie samego nie pozwoli dotknąć czy to zalaną, czy nie zalaną mordą, jakkolwiek wyględna by ona nie była.
- Lecimy. - zatwierdził i nie czekając na resztę towarzystwa, wychylił zawartość swojej szklaneczki na raz. Chuchnął, oblizał się i rozejrzał po reszcie, sprawdzając czy na pewno żadne nie oszukuje.
Vuko Vánagandr