Stare kartoflisko
Strona 6 z 7 • Share
Strona 6 z 7 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
Stare kartoflisko
First topic message reminder :
Niegdyś atrakcyjne i urodzajne pole znajdujące się na samym skraju miasta, przez lata zaniedbań zmieniło się w niepotrzebny nikomu ugór. Chociaż wygląda dość przygnębiająco, nie zniechęca to studentów do organizowania na nim hucznych ognisk. Położony na odludziu teren idealnie nadaje się też do pojedynków o honor, chwałę czy inne tego typu głupoty.
Veneficium
Re: Stare kartoflisko
The member 'Finta Mészáros' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 79
'k100' : 79
Mistrz Gry
Re: Stare kartoflisko
Łowy tego wieczora okazały się być szczególnie pomyślne – już udało jej się upolować świeżą rybkę, jakże modnie spóźnioną na to urzekające przyjęcie. Wszak nie oberwała, jej cel się nie odsunął, a ona zeżarła bezkarnie połowę całkiem nieoślinionej żelki – tyle wygrać!
Od nadmiaru wrażeń, gdy szlachetnie zaproponowano jej kolejną porcję gumowatego rarytasu, dziewczyna omal się nie przewróciła! Nie trafiła tym samym za pierwszy razem do paczki, lecz, wspomagana ramieniem koleżanki, odzyskała – przynajmniej pozorną – równowagę. Dzięki temu we względnym spokoju pochłonęła następny przysmak. Niemniej niespodziewanie jej skupienie zawędrowało w absolutnie odrębne – zdawać by się mogło, kapryśne – rejony, kontemplując przyjemny zapach oddechu Clotilde, najwyraźniej specjalnie przygotowanej na podobną sposobność znalezienia się wystarczająco blisko, by ktokolwiek mógł to zauważyć.
A co jeżeli inni też tak ładnie pachnęli? A gdyby tak przeprowadzić bardzo naukowe badania...? Zresztą – nieważne. Jej myśli – dryfując swobodnie po bezmiarze głupoty oraz dostrzegając, iż Coletti odnalazła nowe źródła zainteresowania – odbiły od tego brzegu, pędząc w kompletnie odmiennym kierunku. Jej ciało natomiast wlokło się powoli w stronę pełnych szklaneczek. Ręce majtały na boki, jakby Lucy próbowała zachować dzięki nim resztki balansu – niebywale dojrzale, udając samolot – nogi zaś przesuwały się niechętnie, stawiając drobne, niepewne kroki. Jeden fałszywy ruch – tylko na to czekało nierówne podłoże, bezwstydnie czyhające na niewinną panienkę, marząc o gorącym spotkaniu.
Lu pragnęła jednak czegoś zupełnie innego. Nie zwracając przez chwilę uwagi na swych towarzyszy, buszując wśród własnego świata szumów i osobliwych dźwięków, zmiennych – nieco rozmazanych obrazów – oraz oddalających się od niej drobinek godności – które ponoć posiadała – parła przed siebie, ostatecznie odnajdując świętego Graala pełnego boskiego napoju. Unosząc niepozorną szklaneczkę do góry, w końcu zerknęła na zebranych i spostrzegła, że nawet się od nich nie oddaliła – co najwyżej to sobie uroiła, kręcąc się najprawdopodobniej w kółko. Na dodatek tak długo się nie odzywała... Istne czary!
- Zdrowie! - Pociągnęła kilka solidnych łyków, momentalnie opróżniając zgrabne naczynie – mrr, kuszące kształty. Zaśmiała się uroczo – nieprawda, bo obłędnie (czy tam z obłędem – jeden kij, jedno wiosło, jeden cel podróży) – do siebie z ręką uniesioną do góry, po czym przesunęła ciut zaćmionym spojrzeniem dookoła... i padła – niczym zwinna niedźwiedzica, zlatująca z drzewa. - Zagraaajmy... w chhh... oś jeszcze...
Poczuła ból w kościach – dokładniej to w kościstym tyłku – a zaraz i kręgosłupie. Czaszka – udając, iż ma co chronić – uchowała się od grzmotnięcia. Przejmujący chłód gleby nie bardzo docierał do poszkodowanej, znacznie kontrastując z rozlewającym się od środka ciepłem. To co teraz?
A, tak. Sprawdźmy czy te naturalne podłoże (grunt – a grunt to zdrowie!) – wypasione cacko – dysponuje funkcją ogrzewania podłogowego. To by dopiero było coś.
Od nadmiaru wrażeń, gdy szlachetnie zaproponowano jej kolejną porcję gumowatego rarytasu, dziewczyna omal się nie przewróciła! Nie trafiła tym samym za pierwszy razem do paczki, lecz, wspomagana ramieniem koleżanki, odzyskała – przynajmniej pozorną – równowagę. Dzięki temu we względnym spokoju pochłonęła następny przysmak. Niemniej niespodziewanie jej skupienie zawędrowało w absolutnie odrębne – zdawać by się mogło, kapryśne – rejony, kontemplując przyjemny zapach oddechu Clotilde, najwyraźniej specjalnie przygotowanej na podobną sposobność znalezienia się wystarczająco blisko, by ktokolwiek mógł to zauważyć.
A co jeżeli inni też tak ładnie pachnęli? A gdyby tak przeprowadzić bardzo naukowe badania...? Zresztą – nieważne. Jej myśli – dryfując swobodnie po bezmiarze głupoty oraz dostrzegając, iż Coletti odnalazła nowe źródła zainteresowania – odbiły od tego brzegu, pędząc w kompletnie odmiennym kierunku. Jej ciało natomiast wlokło się powoli w stronę pełnych szklaneczek. Ręce majtały na boki, jakby Lucy próbowała zachować dzięki nim resztki balansu – niebywale dojrzale, udając samolot – nogi zaś przesuwały się niechętnie, stawiając drobne, niepewne kroki. Jeden fałszywy ruch – tylko na to czekało nierówne podłoże, bezwstydnie czyhające na niewinną panienkę, marząc o gorącym spotkaniu.
Lu pragnęła jednak czegoś zupełnie innego. Nie zwracając przez chwilę uwagi na swych towarzyszy, buszując wśród własnego świata szumów i osobliwych dźwięków, zmiennych – nieco rozmazanych obrazów – oraz oddalających się od niej drobinek godności – które ponoć posiadała – parła przed siebie, ostatecznie odnajdując świętego Graala pełnego boskiego napoju. Unosząc niepozorną szklaneczkę do góry, w końcu zerknęła na zebranych i spostrzegła, że nawet się od nich nie oddaliła – co najwyżej to sobie uroiła, kręcąc się najprawdopodobniej w kółko. Na dodatek tak długo się nie odzywała... Istne czary!
- Zdrowie! - Pociągnęła kilka solidnych łyków, momentalnie opróżniając zgrabne naczynie – mrr, kuszące kształty. Zaśmiała się uroczo – nieprawda, bo obłędnie (czy tam z obłędem – jeden kij, jedno wiosło, jeden cel podróży) – do siebie z ręką uniesioną do góry, po czym przesunęła ciut zaćmionym spojrzeniem dookoła... i padła – niczym zwinna niedźwiedzica, zlatująca z drzewa. - Zagraaajmy... w chhh... oś jeszcze...
Poczuła ból w kościach – dokładniej to w kościstym tyłku – a zaraz i kręgosłupie. Czaszka – udając, iż ma co chronić – uchowała się od grzmotnięcia. Przejmujący chłód gleby nie bardzo docierał do poszkodowanej, znacznie kontrastując z rozlewającym się od środka ciepłem. To co teraz?
A, tak. Sprawdźmy czy te naturalne podłoże (grunt – a grunt to zdrowie!) – wypasione cacko – dysponuje funkcją ogrzewania podłogowego. To by dopiero było coś.
Ostatnio zmieniony przez Lucy Happymeal dnia Pon Lut 27, 2017 11:26 pm, w całości zmieniany 2 razy
Lucy Happymeal
Re: Stare kartoflisko
The member 'Lucy Happymeal' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 69
'k100' : 69
Mistrz Gry
Re: Stare kartoflisko
- Ale jak to wyrzucił koty. Chyba skórki? - Tuż po tym jak Clotilde odwzajemniła wysłanego jej w powietrze buziaka, unisoła wysoko brwi. No bo jak to tak wyrzucić koty? A fe! Na szczęście zajęta podtrzymywaniem Lucy, a chwilę później i wspomnieniem o TYM WONSIE szybko zapomniała o losie puchatych kuleczek i nie musiała tłumaczyć, dlaczego znalezienie samych skór byłoby mniej zaskakujące. Swoją drogą panienka Happymeal przylegała do niej wyjątkowo chętnie, kij właściwie wiedział, czy to za sprawą kuszącego wina czy - równie przecież kuszących - żelek i Włoszka już myślała, że przyjdzie jej spędzić noc w roli stojaka. Ostatecznie nie było to najgorsze zadanie, ale nie oszukujmy się - Coletti wolała tańczyć! Biegać, latać, skakać ponad... Pewnie to dlatego nie powstrzymywała specjalnie nowej współlokatorki, kiedy ta zdecydowała się zabawić w samolot. W końcu nie była na tyle pijana, żeby wbiec do ogniska, prawda? Chyba... Clotilde śledziła przez chwilę jej ruchy, sącząc przyniesione ze sobą wino prosto z butelki i tylko odrobinę żałując, że nie kupiła też słomek. Z rozluźniającego zawieszenia wyrwał ją jednak nagły ruch po prawej stronie.
- ŚLIMAKI! - Krzyknęła, padając na kolana tuż obok Finty i udając, że całą swoją uwagę poświęca Gumiakom, dyskretnie zerknęła czy skubaniec nie rozbił sobie przypadkiem łba. - Rozsypałeś. - Stwierdziła rzeczowo, uspokojona wydobywającymi się z ust Węgra chyba przekleństwami, i nachyliła się nad jego czołem. Chwyciła w zęby pełzającą po nim żelekę. Przez chwilę zawisnęła nad jego twarzą, zupełnie jakby chciała się podzielić, po czym z głosńym mlaśnięciem wciągnęła cały przysmak do ust. W końcu zależało jej tylko na tym, by mu pokazać, co po nim łaziło, nie? Wyciągnęła też z dłoni chłopaka rozdarte opakowanie i przełożyła je do ręki w której już trzymała butelkę, po czym położyła się na ziemi obok.
- Jak już się tak leży to warto podnieść nogi do góry. To zdrowe! - Jak na potwierdzenie swoich słów, podniosła nogi i oparła stopy na stojącej obok ławce. - Czasem staję też na głowie, ale pewnie byś się wywalił. Powiesz Gri.. Grib... Gribraltear? Uchtp. - Parsknęła, podnosząc się nieco i upijając łyk wina. Przy okazji odchyliła się do tyłu obserwując malowniczy (w swojej prostocie) upadek Lucy.
- Myślałam, że umie spać na stojąco - stwierdziła, sięgając znów po słodycze i - najwyraźniej nie potrafiąc się dłużej nad nim znęcać - pacnęła opakowaniem w pierś Mészárosa.
- ŚLIMAKI! - Krzyknęła, padając na kolana tuż obok Finty i udając, że całą swoją uwagę poświęca Gumiakom, dyskretnie zerknęła czy skubaniec nie rozbił sobie przypadkiem łba. - Rozsypałeś. - Stwierdziła rzeczowo, uspokojona wydobywającymi się z ust Węgra chyba przekleństwami, i nachyliła się nad jego czołem. Chwyciła w zęby pełzającą po nim żelekę. Przez chwilę zawisnęła nad jego twarzą, zupełnie jakby chciała się podzielić, po czym z głosńym mlaśnięciem wciągnęła cały przysmak do ust. W końcu zależało jej tylko na tym, by mu pokazać, co po nim łaziło, nie? Wyciągnęła też z dłoni chłopaka rozdarte opakowanie i przełożyła je do ręki w której już trzymała butelkę, po czym położyła się na ziemi obok.
- Jak już się tak leży to warto podnieść nogi do góry. To zdrowe! - Jak na potwierdzenie swoich słów, podniosła nogi i oparła stopy na stojącej obok ławce. - Czasem staję też na głowie, ale pewnie byś się wywalił. Powiesz Gri.. Grib... Gribraltear? Uchtp. - Parsknęła, podnosząc się nieco i upijając łyk wina. Przy okazji odchyliła się do tyłu obserwując malowniczy (w swojej prostocie) upadek Lucy.
- Myślałam, że umie spać na stojąco - stwierdziła, sięgając znów po słodycze i - najwyraźniej nie potrafiąc się dłużej nad nim znęcać - pacnęła opakowaniem w pierś Mészárosa.
Ostatnio zmieniony przez Clotilde Coletti dnia Wto Lut 28, 2017 5:31 pm, w całości zmieniany 3 razy
Clotilde Coletti
Re: Stare kartoflisko
The member 'Clotilde Coletti' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 26
'k100' : 26
Mistrz Gry
Re: Stare kartoflisko
- No. Kotki. Żywe. Trzy. Trzeba im imiona znaleźć. - poruszył nieznacznie brwiami.
Zaczynało się niewinnie. Zawsze zaczynało się niewinnie. Delikatny uśmiech, przyklejony do przystojnej, zarośniętej nieco buźki i wybiórcza uwaga. Wokół niego było za dużo ludzi, żeby każdemu poświęcać dozę uwagi; jego zainteresowanie przeskakiwało więc zgrabnie od jednego do drugiego, notując tylko urywki ich zachowań, gestów czy słów. Potem jednak przyszło drętwienie w wargach i na języku, a także coś, co Vuko określał do siebie stanem nieważkości. Czuł się, jakby wszystko działało w zwolnionym tempie, albo raczej jakby on tak się poruszał. Mimo tego wrażenia jednak, jako tako nadążał, więc albo wszystkim działo się to samo, albo wszystko działało prawidłowo, a tylko jego zmysły płatały mu figle. Oczywiście, że płatały.
Wargi zostały oblizane, wywołując kolejną falę śmieszne uczucia, jednocześnie myśli ruszyły powoli w kierunku, który opatrzony był dużą, napisaną wielkimi literami plakietką ostrzegawczą, która jarzyła się na czerwono, podświetlona niczym neon. Plakietka ta, nawiązywała do odpowiedzialnego picia i pojawiła się w jego głowie stosunkowo niedawno - mniej więcej w momencie, kiedy to po pierwszym piciu jako doktorant, leżał skacowany w stogu siana, a nad nim pochylał się jeden z pracowników umysłowych uczelni. W tamtym momencie... no dobra, nieco potem, jak już doprowadził się do porządku, stwierdził, że jednak powinien zachowywać pewne granice przyzwoitości. (A raczej do takich wniosków pomógł mu dojść ów świadek jego upokorzenia) Otrzymanie stanowiska doktoranta, które przybliżało go do wymarzonej fortuny rodzinnej sprawiło, że nieco zwolnił, podobnie jak w tym momencie. Dobrze wiedział, ze ten stan nieważkości może i utrzymywał się długo, ale bardzo blisko było mu do totalnego pieprznika, który mógł wokół siebie stworzyć. Odstawił więc szklankę, z przesadną wręcz pedanterią i spojrzał na Fintę, który już zdążył rozłożyć się na ziemi.
Pomarańczowe spojrzenie Islandczyka przemknęło po ciele Węgra, a także po Clotilde, która nachylała się nad nim i właśnie pożerała swojego żelka z jego czoła. Te szybkie oględziny sprawiły, że Vuko dostrzegł kolejną szansę, by spożyć darmowe słodycze. Parę kroków; dość szybkich i jakby przesadnie wbitych w ziemię, oczywiście dla lepszej przyczepności. Pochylił się i sięgnął ręką. Niczym orzeł, który wypatrzył swoją ofiarę i z pełną pewnością siebie, rozczapierzył palce niczym szpony i złapał. Finta mógł poczuć ucisk i ciepło dłoni doktoranta w okolicach swojego krocza. Dotyk ten, miał być szybki, a kontakt jak najkrótszy, przerodził się on jednak w dość długie muśnięcie, spowodowane początkowym błędnym określeniem położenia celu.
Vuko niefrasobliwie, całkiem skupiony na pochwyceniu żelka, który spoczął na spodniach studenta, w końcu dopadł swoją zdobycz i wpakował ją błyskawicznie do ust. Dwójce wciąż leżącej na ziemi posyłając obojętne, nieco otępiałe spojrzenie. W końcu... on w sumie nie zarejestrował tego, co właśnie zrobił.
łączna suma: 190
Zaczynało się niewinnie. Zawsze zaczynało się niewinnie. Delikatny uśmiech, przyklejony do przystojnej, zarośniętej nieco buźki i wybiórcza uwaga. Wokół niego było za dużo ludzi, żeby każdemu poświęcać dozę uwagi; jego zainteresowanie przeskakiwało więc zgrabnie od jednego do drugiego, notując tylko urywki ich zachowań, gestów czy słów. Potem jednak przyszło drętwienie w wargach i na języku, a także coś, co Vuko określał do siebie stanem nieważkości. Czuł się, jakby wszystko działało w zwolnionym tempie, albo raczej jakby on tak się poruszał. Mimo tego wrażenia jednak, jako tako nadążał, więc albo wszystkim działo się to samo, albo wszystko działało prawidłowo, a tylko jego zmysły płatały mu figle. Oczywiście, że płatały.
Wargi zostały oblizane, wywołując kolejną falę śmieszne uczucia, jednocześnie myśli ruszyły powoli w kierunku, który opatrzony był dużą, napisaną wielkimi literami plakietką ostrzegawczą, która jarzyła się na czerwono, podświetlona niczym neon. Plakietka ta, nawiązywała do odpowiedzialnego picia i pojawiła się w jego głowie stosunkowo niedawno - mniej więcej w momencie, kiedy to po pierwszym piciu jako doktorant, leżał skacowany w stogu siana, a nad nim pochylał się jeden z pracowników umysłowych uczelni. W tamtym momencie... no dobra, nieco potem, jak już doprowadził się do porządku, stwierdził, że jednak powinien zachowywać pewne granice przyzwoitości. (A raczej do takich wniosków pomógł mu dojść ów świadek jego upokorzenia) Otrzymanie stanowiska doktoranta, które przybliżało go do wymarzonej fortuny rodzinnej sprawiło, że nieco zwolnił, podobnie jak w tym momencie. Dobrze wiedział, ze ten stan nieważkości może i utrzymywał się długo, ale bardzo blisko było mu do totalnego pieprznika, który mógł wokół siebie stworzyć. Odstawił więc szklankę, z przesadną wręcz pedanterią i spojrzał na Fintę, który już zdążył rozłożyć się na ziemi.
Pomarańczowe spojrzenie Islandczyka przemknęło po ciele Węgra, a także po Clotilde, która nachylała się nad nim i właśnie pożerała swojego żelka z jego czoła. Te szybkie oględziny sprawiły, że Vuko dostrzegł kolejną szansę, by spożyć darmowe słodycze. Parę kroków; dość szybkich i jakby przesadnie wbitych w ziemię, oczywiście dla lepszej przyczepności. Pochylił się i sięgnął ręką. Niczym orzeł, który wypatrzył swoją ofiarę i z pełną pewnością siebie, rozczapierzył palce niczym szpony i złapał. Finta mógł poczuć ucisk i ciepło dłoni doktoranta w okolicach swojego krocza. Dotyk ten, miał być szybki, a kontakt jak najkrótszy, przerodził się on jednak w dość długie muśnięcie, spowodowane początkowym błędnym określeniem położenia celu.
Vuko niefrasobliwie, całkiem skupiony na pochwyceniu żelka, który spoczął na spodniach studenta, w końcu dopadł swoją zdobycz i wpakował ją błyskawicznie do ust. Dwójce wciąż leżącej na ziemi posyłając obojętne, nieco otępiałe spojrzenie. W końcu... on w sumie nie zarejestrował tego, co właśnie zrobił.
łączna suma: 190
Ostatnio zmieniony przez Vuko Vánagandr dnia Wto Lut 28, 2017 10:18 pm, w całości zmieniany 3 razy
Vuko Vánagandr
Re: Stare kartoflisko
A więc Tomiczny ma trzy małe kotki. I trzeba je nazwać. Jak można nazwać małe kotki, pamiętając o tym, że te kotki dorosną i przestaną być małe? Kto wie, może nawet będą wielkie? Tall znała takie przypadki - kupujesz sobie świnkę miniaturkę, a ona jest słodka i urocza, tylko potem rośnie. I rośnie, i rośnie, i rośnie. A jak wyrasta, to już nie jest świnką. Nie jest nawet świnią. Jest świniskiem! Więc jeśli mały kotek jest kotkiem, a potem staje się kotem, to może zostać wreszcie kociskiem. I takie kocisko też powinno być jakoś ładnie nazwane. Zupełnie tak, jak z tymi śmiesznymi polskimi imionami. Ktoś jej kiedyś o tym opowiadał, chyba jakaś koleżanka na archeologii, Polka właśnie... Jak ona to mówiła? Że jest imię Yan? I jak ten Yan jest mały, to może być Yashiem? A jak jest takim świńskiem to jest... co ona mówiła...? Że każdy facet to świnia...? Nie, zaraz.
Ślizgonka rozejrzała się po znajomych. Finta padł. Dość majestatycznie. Przy nim padła Clotilde, właściwie z własnej woli. Ale i tak nie brała udziału w zabawie. Lucy... Lucy była samolotem, ale chyba zahaczyła o jakąś brzozę, bo skończyła na parterze razem z pozostałymi. Vuko... Vuko właśnie macał Fintę po... Sięgnęła po omacku do torebki i grzebała w niej chwilę. Co prawda przestali się już macać, kiedy udało jej się wyciągnąć telefon, ale to nic. Tall odblokowała go już za trzecim podejściem (i to nie z jej winy! po prostu ekran dziwnie działał i kropki się przesuwały!), po czym włączyła aparat, nakierowała telefon na wylegującą się na ziemi gromadę, po czym - bez litości! - pierdzielnęła im po oczach okrutnym jak cięcie miecza flashem. Kilka razy, bo myślała, że nie złapało. Zmarszczyła brwi.
- Czy to znaczy... że wygrałam....? - zapytała, po czym zachwiała się lekko na nogach. Schowała telefon do kieszeni, żeby go potem jak kretyn nie szukać, po czym rozejrzała się za jakimś alkoholem. Był! Coś było... Tallulah przeszła z trudem parę kroków, czując się jakby to było slow motion, dorwała butelkę i nalała sobie do szklanki. Dużo tego nie było, jakieś smętne resztki, ale coś zawsze. Podniosła szklankę na wysokość oczu.
- Cheers...! - rzuciła, po czym chlasnęła sobie tą resztką w gardło. To nagłe odchylenie głowy okazało się być kroplą, która przelała czarę goryczy. Tall zachwiała się, wypuściła szklankę, która uparła na ziemię i się rozbiła, zostając swego rodzaju trofeum. Dziewczyna zdołała tylko odwrócić się i w panice, szarpana adrenaliną, przemieścić o te parę kroków do najbliższych krzaczków. Ledwie udało jej się odgarnąć włosy przed pochyleniem się, a już zawartość jej żołądka postanowiła pożegnać się z nią tą samą drogą, którą przyszła. Bardzo to było - zdaniem Tall - nieuprzejme. Tym bardziej, że przeżywała właśnie w krzakach dwie takie fale odpływowe. I póki co zapowiadało się na to, że nie zamierza wracać.
Ale wygrała! Bo wygrała, co nie?
Ślizgonka rozejrzała się po znajomych. Finta padł. Dość majestatycznie. Przy nim padła Clotilde, właściwie z własnej woli. Ale i tak nie brała udziału w zabawie. Lucy... Lucy była samolotem, ale chyba zahaczyła o jakąś brzozę, bo skończyła na parterze razem z pozostałymi. Vuko... Vuko właśnie macał Fintę po... Sięgnęła po omacku do torebki i grzebała w niej chwilę. Co prawda przestali się już macać, kiedy udało jej się wyciągnąć telefon, ale to nic. Tall odblokowała go już za trzecim podejściem (i to nie z jej winy! po prostu ekran dziwnie działał i kropki się przesuwały!), po czym włączyła aparat, nakierowała telefon na wylegującą się na ziemi gromadę, po czym - bez litości! - pierdzielnęła im po oczach okrutnym jak cięcie miecza flashem. Kilka razy, bo myślała, że nie złapało. Zmarszczyła brwi.
- Czy to znaczy... że wygrałam....? - zapytała, po czym zachwiała się lekko na nogach. Schowała telefon do kieszeni, żeby go potem jak kretyn nie szukać, po czym rozejrzała się za jakimś alkoholem. Był! Coś było... Tallulah przeszła z trudem parę kroków, czując się jakby to było slow motion, dorwała butelkę i nalała sobie do szklanki. Dużo tego nie było, jakieś smętne resztki, ale coś zawsze. Podniosła szklankę na wysokość oczu.
- Cheers...! - rzuciła, po czym chlasnęła sobie tą resztką w gardło. To nagłe odchylenie głowy okazało się być kroplą, która przelała czarę goryczy. Tall zachwiała się, wypuściła szklankę, która uparła na ziemię i się rozbiła, zostając swego rodzaju trofeum. Dziewczyna zdołała tylko odwrócić się i w panice, szarpana adrenaliną, przemieścić o te parę kroków do najbliższych krzaczków. Ledwie udało jej się odgarnąć włosy przed pochyleniem się, a już zawartość jej żołądka postanowiła pożegnać się z nią tą samą drogą, którą przyszła. Bardzo to było - zdaniem Tall - nieuprzejme. Tym bardziej, że przeżywała właśnie w krzakach dwie takie fale odpływowe. I póki co zapowiadało się na to, że nie zamierza wracać.
Ale wygrała! Bo wygrała, co nie?
Ostatnio zmieniony przez Tallulah Rossreeve dnia Sro Mar 01, 2017 11:33 pm, w całości zmieniany 2 razy
Tallulah Rossreeve
Re: Stare kartoflisko
The member 'Tallulah Rossreeve' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 92
'k100' : 92
Mistrz Gry
Re: Stare kartoflisko
- Przepraszam! - Jęknął, tym razem po ludzku (bo to właśnie wykrzyczał po rozdarciu paczki). Od kiedy dostał żelki na krótką chwilę stały się dla niego całym światem, dlatego bardzo przeżył ten niefortunny wypadek.
- Jak chcesz, to ci odkupię, jak będziemy gdzieś koło... - urwał, kiedy dziewczyna zgarnęła mu z czoła żelkę. Kiedy zawisła mu nad twarzą, jakby chcąc się podzielić, wykonał gest, jakby chciał odgryźć żelkę, albo powtórzyć wyczyn Lucy (co w sumie było o wiele bardziej prawdopodobne), ale najwyraźniej miał spowolnione ruchy przez alkohol - nie zdążył. Uznał, że dziewczyna musi mieć mu za złe tą rozdartą paczkę i teraz go drażni. No bo kto byłby na tyle bezlitosny, żeby głodnemu machać przed twarzą jedzeniem? W normalnym i metaforycznym sensie?
- Sajnálom - zaczął więc znowu. - Odkupię!
Clotilde jednak nie wyglądała na złą. Finta ruszył nogą, próbując położyć ją na ławce tak, jak Włoszka, ale szybko zrezygnował, bo mu nie wychodziło. Na wspomnienie o stawaniu na głowie popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. Nie skojarzył tego z faktem, że był pijany - uznał, że ma tak złe pojęcie o jego koordynacji i tężyźnie fizycznej, co - choć bardzo bliskie prawdy - trochę ubodło jego męską dumę. Zaraz jednak zapomniał.
- Gibl... Gibr... Gi... A ty powiedz "ágyba szeretkezik".
Wypowiedzi na temat Lucy już nie usłyszał, bo poczuł niepokojący uścisk w bardzo ważnym miejscu na swoim ciele. Zgiął się i podniósł głowę, żeby zobaczyć, co do jasnej cholery się dzieje i zadecydować, czy się cieszy, czy może nie. Odpowiedź trafiała w opcję drugą i aż go trochę otrzeźwiła.
- Látszike rajtam a buziság valami fizikai ismertetőjele, Vuko?! Undorító kinézetű szatír, egy sunyi kis perverz! - Wyrzucił z siebie bluzgi do nieświadomego swojej winy doktoranta. Na koniec jeszcze oberwał po oczach fleszem, zabójczym w otoczeniu oświetlonym jedynie ogniskiem. Padł znowu na plecy. - Na bazmeg... - Nie był w stanie odpowiedzieć Tall, przez co wniosek o wygranej nasuwał się sam. Podniósł głowę jeszcze raz, na krótką chwilę, akurat, żeby zobaczyć, że dziewczyna polazła w krzaki. Nie było widać wyraźnie, ale nietrudno było się domyślić, że rzyga. - Na bazmeg.
- Jak chcesz, to ci odkupię, jak będziemy gdzieś koło... - urwał, kiedy dziewczyna zgarnęła mu z czoła żelkę. Kiedy zawisła mu nad twarzą, jakby chcąc się podzielić, wykonał gest, jakby chciał odgryźć żelkę, albo powtórzyć wyczyn Lucy (co w sumie było o wiele bardziej prawdopodobne), ale najwyraźniej miał spowolnione ruchy przez alkohol - nie zdążył. Uznał, że dziewczyna musi mieć mu za złe tą rozdartą paczkę i teraz go drażni. No bo kto byłby na tyle bezlitosny, żeby głodnemu machać przed twarzą jedzeniem? W normalnym i metaforycznym sensie?
- Sajnálom - zaczął więc znowu. - Odkupię!
Clotilde jednak nie wyglądała na złą. Finta ruszył nogą, próbując położyć ją na ławce tak, jak Włoszka, ale szybko zrezygnował, bo mu nie wychodziło. Na wspomnienie o stawaniu na głowie popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. Nie skojarzył tego z faktem, że był pijany - uznał, że ma tak złe pojęcie o jego koordynacji i tężyźnie fizycznej, co - choć bardzo bliskie prawdy - trochę ubodło jego męską dumę. Zaraz jednak zapomniał.
- Gibl... Gibr... Gi... A ty powiedz "ágyba szeretkezik".
Wypowiedzi na temat Lucy już nie usłyszał, bo poczuł niepokojący uścisk w bardzo ważnym miejscu na swoim ciele. Zgiął się i podniósł głowę, żeby zobaczyć, co do jasnej cholery się dzieje i zadecydować, czy się cieszy, czy może nie. Odpowiedź trafiała w opcję drugą i aż go trochę otrzeźwiła.
- Látszike rajtam a buziság valami fizikai ismertetőjele, Vuko?! Undorító kinézetű szatír, egy sunyi kis perverz! - Wyrzucił z siebie bluzgi do nieświadomego swojej winy doktoranta. Na koniec jeszcze oberwał po oczach fleszem, zabójczym w otoczeniu oświetlonym jedynie ogniskiem. Padł znowu na plecy. - Na bazmeg... - Nie był w stanie odpowiedzieć Tall, przez co wniosek o wygranej nasuwał się sam. Podniósł głowę jeszcze raz, na krótką chwilę, akurat, żeby zobaczyć, że dziewczyna polazła w krzaki. Nie było widać wyraźnie, ale nietrudno było się domyślić, że rzyga. - Na bazmeg.
Ostatnio zmieniony przez Finta Mészáros dnia Czw Mar 02, 2017 8:58 pm, w całości zmieniany 1 raz
Finta Mészáros
Re: Stare kartoflisko
Lucy – jak upadła – tak leżała.
Przynajmniej była konsekwentna. Poza tym aż nazbyt wyraziście odczuwała ogarniające ją zmęczenie, rozlewające się powoli, acz sukcesywnie, po całym jej ciele. Sprawiło ono, iż – w trakcie trwania prób i błędów, dążących do odnalezienia najwygodniejszej pozycji, w której oddać by się mogła w przytulne objęcia Morfeusza – jej usta nieprzerwanie wykrzywiane były poprzez przeciągłe ziewnięcia. Wyciągając ręce do góry, to zaraz znów się kuląc – jak nic udając niekształtny kamień, by stopić się z otoczeniem – dziewczyna zdążyła zapomnieć o całym otaczającym ją świecie. Nie wiedziała nawet, jak pełne zbliżeń atrakcje ją omijały i dopiero okrutny błysk flesza wyrwał z jej ust niezadowolone jęknięcie. Wzrok – nieprzyzwyczajony chwilowo do czegoś tak barbarzyńsko błyszczącego – odczuł ten atak znacznie dosadniej niż miałoby się to w normalnej (i przede wszystkim trzeźwej) sytuacji. Stąd też studentka, wodząc nieprzytomnym spojrzeniem w poszukiwaniu winowajcy, dostrzegła, iż mimo że znajdowała się blisko, to jednak ewidentnie oddzieliła się od reszty.
Nagle – nie wiedzieć, czy to za sprawą krążącego w jej krwi alkoholu, czy też zupełnie niezwiązanych z tym czynników – świeże powietrze, przesycone aromatem skrzącego radośnie ogniska, nie miało już tak przyjemnego zapachu, chłodny, świszczący wietrzyk zyskał dla niej nieoczekiwane miano nieprzychylnej jej osobie wichury, a trochę wilgotna murawa stanowczo chciała ją wygonić z tego zaimprowizowanego posłania. A odpychająco gorzki posmak w ustach? Nie do wytrzymania!
Dlatego – nieusatysfakcjonowana pozycją, w jakiej przyszło jej odleżeć swe niegodne zachowanie (nieładnie, nieładnie) – uniosła się odrobinę, by po paru sekundach badać dłońmi miękką ziemię, kolanami zaś przygniatając biedną, niczemu niewinną trawę. Starając się odgonić tę drażniącą płachtę – jak nic stojącą za jej przyćmionymi zmysłami – oraz ignorując już nie całkiem zrozumiałe dla niej dźwięki (czyżby ktoś znowu mówił w obcym języku?), ruszyła przed siebie, śmiało postanawiając pokonać dzielącą ją od pozostałych odległość (oczywiście nie mam tutaj na myśli Tallulah, która akurat – w odosobnieniu – korzystała z momentu należącej jej się prywatności). Na czworakach – dodajmy – bo kto jej zabroni.
Przemieszczała się chwiejnie, nieporadnie przebierając łapkami oraz odważnie sunąc wśród łamiącej się pod nią – wcześniej zdeptanej – roślinności. Byle do przodu – to najważniejsze. Zdawać by się mogło, iż z bezwładnymi kończynami – działającymi najwidoczniej z własnej woli – pragnęła już tylko poturlać się do celu swej podróży, którym był... No, właśnie. Nie wiedziała. Niepewnie się kołysząc, zatrzymała się tuż obok wesołej ferajny. Miała powiedzieć coś radosnego, inteligentnego lub chociażby interesującego, lecz jej język to pieprzony zdrajca, któremu nie mogła ufać.
- Niech mnie ktoś przytuli. - Jedynie takie słowa uwolniły się z ust Lu – ciut niezamierzenie i wbrew woli zaskoczonej wypowiadającej. Smakując ich smak, nieco przeciągając głoski, poczuła niejaką dozę samotności, niemile widzianej w jej zwodniczym... żołądku? Toż to bez wątpienia wina tego, że nie dostała swojego ciastka i była głodna – wszak o cóż innego mogłoby jej chodzić...?
Przynajmniej była konsekwentna. Poza tym aż nazbyt wyraziście odczuwała ogarniające ją zmęczenie, rozlewające się powoli, acz sukcesywnie, po całym jej ciele. Sprawiło ono, iż – w trakcie trwania prób i błędów, dążących do odnalezienia najwygodniejszej pozycji, w której oddać by się mogła w przytulne objęcia Morfeusza – jej usta nieprzerwanie wykrzywiane były poprzez przeciągłe ziewnięcia. Wyciągając ręce do góry, to zaraz znów się kuląc – jak nic udając niekształtny kamień, by stopić się z otoczeniem – dziewczyna zdążyła zapomnieć o całym otaczającym ją świecie. Nie wiedziała nawet, jak pełne zbliżeń atrakcje ją omijały i dopiero okrutny błysk flesza wyrwał z jej ust niezadowolone jęknięcie. Wzrok – nieprzyzwyczajony chwilowo do czegoś tak barbarzyńsko błyszczącego – odczuł ten atak znacznie dosadniej niż miałoby się to w normalnej (i przede wszystkim trzeźwej) sytuacji. Stąd też studentka, wodząc nieprzytomnym spojrzeniem w poszukiwaniu winowajcy, dostrzegła, iż mimo że znajdowała się blisko, to jednak ewidentnie oddzieliła się od reszty.
Nagle – nie wiedzieć, czy to za sprawą krążącego w jej krwi alkoholu, czy też zupełnie niezwiązanych z tym czynników – świeże powietrze, przesycone aromatem skrzącego radośnie ogniska, nie miało już tak przyjemnego zapachu, chłodny, świszczący wietrzyk zyskał dla niej nieoczekiwane miano nieprzychylnej jej osobie wichury, a trochę wilgotna murawa stanowczo chciała ją wygonić z tego zaimprowizowanego posłania. A odpychająco gorzki posmak w ustach? Nie do wytrzymania!
Dlatego – nieusatysfakcjonowana pozycją, w jakiej przyszło jej odleżeć swe niegodne zachowanie (nieładnie, nieładnie) – uniosła się odrobinę, by po paru sekundach badać dłońmi miękką ziemię, kolanami zaś przygniatając biedną, niczemu niewinną trawę. Starając się odgonić tę drażniącą płachtę – jak nic stojącą za jej przyćmionymi zmysłami – oraz ignorując już nie całkiem zrozumiałe dla niej dźwięki (czyżby ktoś znowu mówił w obcym języku?), ruszyła przed siebie, śmiało postanawiając pokonać dzielącą ją od pozostałych odległość (oczywiście nie mam tutaj na myśli Tallulah, która akurat – w odosobnieniu – korzystała z momentu należącej jej się prywatności). Na czworakach – dodajmy – bo kto jej zabroni.
Przemieszczała się chwiejnie, nieporadnie przebierając łapkami oraz odważnie sunąc wśród łamiącej się pod nią – wcześniej zdeptanej – roślinności. Byle do przodu – to najważniejsze. Zdawać by się mogło, iż z bezwładnymi kończynami – działającymi najwidoczniej z własnej woli – pragnęła już tylko poturlać się do celu swej podróży, którym był... No, właśnie. Nie wiedziała. Niepewnie się kołysząc, zatrzymała się tuż obok wesołej ferajny. Miała powiedzieć coś radosnego, inteligentnego lub chociażby interesującego, lecz jej język to pieprzony zdrajca, któremu nie mogła ufać.
- Niech mnie ktoś przytuli. - Jedynie takie słowa uwolniły się z ust Lu – ciut niezamierzenie i wbrew woli zaskoczonej wypowiadającej. Smakując ich smak, nieco przeciągając głoski, poczuła niejaką dozę samotności, niemile widzianej w jej zwodniczym... żołądku? Toż to bez wątpienia wina tego, że nie dostała swojego ciastka i była głodna – wszak o cóż innego mogłoby jej chodzić...?
Ostatnio zmieniony przez Lucy Happymeal dnia Wto Mar 07, 2017 4:17 pm, w całości zmieniany 1 raz
Lucy Happymeal
Re: Stare kartoflisko
Alkohol miał w sobie to coś, co pozwalało przekraczać wszelkie granice. Granice godności, rozsądku, stosownego zachowania, wyczucia, ale przede wszystkim procenty pozwalały przełamywać bariery językowe. Powiedzmy sobie szczerze - odpowiednia jego zawartość we krwi potrafiła sprawić, że dwie zupełnie obce sobie osoby nagle zaczną się świetnie rozumieć bez względu na płeć, wiek czy wyznanie. Alkohol potrafił wyrzucić z siebie to co grało w duszy, jakkolwiek okropne by to nie było. Nie przeszkadzał mu też różnice dialektowe, więc gdy Finta wystosował pod adresem swojego wątpliwego amanta wiązkę z swoim rodzimym języku, Vuko początkowo zmarszczył brwi i odruchowo spojrzał w dół - w kierunku źródła hałasu. I jakby tknięty jakąś niewyobrażaną, nieokreśloną mocą alkoholu, przesunął wzrokiem w kierunku zbrukanego przez siebie miejsca na ciele studenta, a potem z kolei - na swoją dłoń. Winowajczynię! O zgrozo! Do czego to się jego własna dłoń dopuszcza, kiedy nie patrzył? Znaczy... w sumie patrzył, a delikatnie rozmazany obraz nie był godnym wiary. W jego podchmielonych oczkach widać było wtedy tylko jedno - żelka gotowego do spożycia, gdyby tylko sięgnąć po niego ręką. Cel wydawał się prosty, więc czemu miał nie sięgać? Cóż i teraz zrobić, skoro najpierw trafił na nie tego co trzeba?
- Kvragu, začepi! - bardziej zapytał niż warknął, chociaż poddenerwowana nuta zagrała mu gdzieś w tym zdaniu. Spojrzał przelotnie na Lucy, która doczołgała się do nich, jednak nie poratował jej i nie spełnił jej prośby. Miał zbyt wielki problem w tym momencie, w końcu właśnie oskarżano go o jakieś bezeceństwa. Zostawił ją więc komuś innemu. Na pewno ktoś szybko się znajdzie.
- Ne mogu vjerovati. - wymruczał już ciszej, raczej do siebie i do swoich skołowanych myśli, drapiąc się po brodzie. - Finta, nisam namjerno. Pa, otjerali smo medu. - wzruszył lekko barkami uśmiechając się krzywo i dla odmiany drapiąc w tył głowy. Nie oczekiwał w sumie żadnego dialogu z Węgrem, bo sam był na to zbyt pijany w tym momencie, ale miło by było, gdyby chociaż te słowa do niego trafiły. W końcu na prawdę nie chciał. A przynajmniej tak mu się wydawało.
- Kvragu, začepi! - bardziej zapytał niż warknął, chociaż poddenerwowana nuta zagrała mu gdzieś w tym zdaniu. Spojrzał przelotnie na Lucy, która doczołgała się do nich, jednak nie poratował jej i nie spełnił jej prośby. Miał zbyt wielki problem w tym momencie, w końcu właśnie oskarżano go o jakieś bezeceństwa. Zostawił ją więc komuś innemu. Na pewno ktoś szybko się znajdzie.
- Ne mogu vjerovati. - wymruczał już ciszej, raczej do siebie i do swoich skołowanych myśli, drapiąc się po brodzie. - Finta, nisam namjerno. Pa, otjerali smo medu. - wzruszył lekko barkami uśmiechając się krzywo i dla odmiany drapiąc w tył głowy. Nie oczekiwał w sumie żadnego dialogu z Węgrem, bo sam był na to zbyt pijany w tym momencie, ale miło by było, gdyby chociaż te słowa do niego trafiły. W końcu na prawdę nie chciał. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Vuko Vánagandr
Re: Stare kartoflisko
Chociaż jeszcze kilka minut temu chciała biegać, skakać, latać ponad, to teraz jej przeszło. Nie żeby staciła nagle całą energię - wciąż miała jej pełno, ale leżenie na wilgotniejącym klepisku i popijanie wina, kiedy nad głową rozpościerało się nocne niebo, upstrzone sypiącymi się z ognia iskrami... Łał. To było dobre. Kiedy Finta zaczął się kajać, co niby robił już wcześniej w tym zabawnym języku, stłumiła chichot biorąc kolejny łyk słodkawego napoju i - nie mogąc powstrzymać uśmiechu - wylała niechcący jego część na własną szyję. Otrząsnęła się czując jak mokra strużka spływa jej za ucho i przesunęła się kilka centymetrów bliżej Węgra.
- Ag... Agdybałszarykazik? Pleh. A co to znaczy? - Sięgnęła ręką w okolice jego piersi, chcąc zgarnąć z leżącej tam paczki kolejnego ślimaka, jednak szybko cofnęła dłoń. Zerknęła na niego, wyraźnie zdziwiona, dopiero teraz orientując się, że cała ta wiązanka - czymkolwiek była - nie była skierowana w jej stronę. Patrzyła więc sobie to na Mészárosa, to na Vánacośtam, którego nazwiska nigdy nie mogła zapamiętać, a naturalne na jej twarzy zaciekawienie było wyraźniejsze niż zwykle. Szarym oczętom nie przeszkodził nawet błysk flesza. Ot, zmrużyły się nieco, automatycznie podążając za źródłem światła, a Coletti z zachwytem przyjęła kolorowe mroczki, które pojawiły się pod jej powiekami po tym nagłym ataku. Zaczęła więc mrugać to jednym, to drugim okiem (a przynajmniej starała się to zrobić, w końcu nie każdy posiadał tę zacną umiejętność) szukając w barwnych plamach konkretnych kształtów. Nie zapomniała o toczącej się obok dyskusji. Po prostu w obliczu nowej zabawy straciła ona na znaczeniu.
- Nonno mi kiedyś powiedział - wciąż mrugając poprawiła ułożenie nóg na ławce - że jak jest się na kogoś złym to trzeba się przytulić. Dał mi wtedy misia. Ale byłam zła, to go rozerwałam. - Wreszcie ułożyła stopy w dogodnej pozycji i pociągnęła kolejny łyk wina. - Misia. Nie Nonno. - Dodała jeszcze, gdyby ktokolwiek miał mieć wątpliwości. Ponowne pojawienie się Lucy, która tym razem udawała psa a nie samolot przyjęła z uśmiechem na twarzy. - Vuko, przytul dzieciątko.
Ponoć Clotilde dokładnie wiedziała, w którym momencie dołączyć do imprezy, żeby nie ominęły jej najlepsze wspomnienia. Tym razem jednak coś chyba nie pykło... Odcinając się od stojących (i leżących) najbliżej towarzyszy, odchyliła głowę by zlustrować wszystko co się działo. Liczące od kilku do kilkunastu osób grupki delikatnie rozmazywały się przed jej oczami, jednak nawet przez to nie wyglądały zbyt zachęcająco, a przy rosnących gdzieniegdzie krzakach tłoczyło się podejrzanie wiele osób.
- Się spóźniłam... - Mruknęła, obracając twarz w kierunku Finty, który wyglądał zachęcająco zawsze i posłała mu uśmiech. - Myślisz, że Colette wróci przed świtem? Babcia zapakowała mi boczek. - Szepnęła, sugestywnie machając przy tym brwiami.
- Ag... Agdybałszarykazik? Pleh. A co to znaczy? - Sięgnęła ręką w okolice jego piersi, chcąc zgarnąć z leżącej tam paczki kolejnego ślimaka, jednak szybko cofnęła dłoń. Zerknęła na niego, wyraźnie zdziwiona, dopiero teraz orientując się, że cała ta wiązanka - czymkolwiek była - nie była skierowana w jej stronę. Patrzyła więc sobie to na Mészárosa, to na Vánacośtam, którego nazwiska nigdy nie mogła zapamiętać, a naturalne na jej twarzy zaciekawienie było wyraźniejsze niż zwykle. Szarym oczętom nie przeszkodził nawet błysk flesza. Ot, zmrużyły się nieco, automatycznie podążając za źródłem światła, a Coletti z zachwytem przyjęła kolorowe mroczki, które pojawiły się pod jej powiekami po tym nagłym ataku. Zaczęła więc mrugać to jednym, to drugim okiem (a przynajmniej starała się to zrobić, w końcu nie każdy posiadał tę zacną umiejętność) szukając w barwnych plamach konkretnych kształtów. Nie zapomniała o toczącej się obok dyskusji. Po prostu w obliczu nowej zabawy straciła ona na znaczeniu.
- Nonno mi kiedyś powiedział - wciąż mrugając poprawiła ułożenie nóg na ławce - że jak jest się na kogoś złym to trzeba się przytulić. Dał mi wtedy misia. Ale byłam zła, to go rozerwałam. - Wreszcie ułożyła stopy w dogodnej pozycji i pociągnęła kolejny łyk wina. - Misia. Nie Nonno. - Dodała jeszcze, gdyby ktokolwiek miał mieć wątpliwości. Ponowne pojawienie się Lucy, która tym razem udawała psa a nie samolot przyjęła z uśmiechem na twarzy. - Vuko, przytul dzieciątko.
Ponoć Clotilde dokładnie wiedziała, w którym momencie dołączyć do imprezy, żeby nie ominęły jej najlepsze wspomnienia. Tym razem jednak coś chyba nie pykło... Odcinając się od stojących (i leżących) najbliżej towarzyszy, odchyliła głowę by zlustrować wszystko co się działo. Liczące od kilku do kilkunastu osób grupki delikatnie rozmazywały się przed jej oczami, jednak nawet przez to nie wyglądały zbyt zachęcająco, a przy rosnących gdzieniegdzie krzakach tłoczyło się podejrzanie wiele osób.
- Się spóźniłam... - Mruknęła, obracając twarz w kierunku Finty, który wyglądał zachęcająco zawsze i posłała mu uśmiech. - Myślisz, że Colette wróci przed świtem? Babcia zapakowała mi boczek. - Szepnęła, sugestywnie machając przy tym brwiami.
Clotilde Coletti
Re: Stare kartoflisko
Zanim zdążyła jako tako dojść do siebie, ominęło ją kilka ciekawych sytuacji. Nie zauważyła zjadania żelka z Finty. Nie zauważyła macania Finty. Nie dosłyszała zagranicznych konwersacji na temat cholera jedna wie czego. Nie widziała Lucy na czterech, która dopraszała się atencji. Całkiem dobrze poznała jednak krzaki, które w podzięce ozdobiła tym, co zostało w jej żołądku. Ktoś mógłby to nazwać sztuką współczesną. W jej opinii był to niezły happening. Może nad ranem ktoś będzie się zastanawiał nad pięknem obrzyganego krzaka. Albo po prostu uzna, że była gruba impreza, bo takich krzaków pewnie będzie więcej.
Tallulah jęknęła cicho acz z boleścią, dając znać wspólnikom w zbrodni pijaństwa, że wciąż żyje, chociaż nie podejrzewała, by mogli się tym przejmować. Nie teraz, kiedy sami byli w ciekawym stanie. Faktem było jednak, że pożegnanie się z zawartością żołądka pozwoliło dziewczynie minimalnie otrzeźwieć. Przez chwilę jeszcze stała tak, pochylona nad uroczym krzaczkiem, a kiedy wreszcie upewniła się, że nie ma już czego z siebie wyrzucić, niepewnie sięgnęła do swojej przepastnej torebki, aby wyciągnąć z niej chusteczkę. Odświeżyła się przy jej pomocy na tyle, na ile było to możliwe, wspomogła się gumą, chociaż smakowało to wyjątkowo paskudnie, a następnie oddaliła się od miejsca swojej hańby o parę kroków, jednocześnie oddalając się także od kolegów i koleżanek studencioków. Dokonała oględzin swojego jestestwa, żeby sprawdzić, czy nie pozostały na niej żadne ślady zbrodni. Nie zostały. Nawet włosy miała czyste. Uf, zdążyła w porę. Mało elegancko wypluła gumę gdzieś w dal - a przynajmniej tak jej się wydawało, bo skończyła w praktyce niedaleko. Co ona miała zrobić...? Zmacała się po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. Gdzieś tu był. Przecież robiła zdjęcie, prawda? O, jest. Tall wyciągnęła go, po czym zaledwie za trzecim razem udało jej się go wreszcie odblokować. Przez chwilę stała tak jak dziecko specjalnej troski, stukając coś palcem po ekranie. Coś, czego w przyszłości na pewno pożałuje. Wreszcie wrzuciła telefon do torebki, choć wpierw nie trafiła i musiała podnosić go z ziemi. Cud, że się nie zniszczył. Wreszcie ruszyła w stronę swoich mniej i bardziej trzeźwych przyjaciół. Zatrzymała się obok Lucy, popatrzyła na nich.
- Ej... - odezwała się niezwykle poważnym tonem. - Opierdoliłabym burgera. Albo pizzę. Albo hot doga. Kto jest ze mną...? - to brzmiało jak bardzo, bardzo poważny quest do wykonania.
Tallulah jęknęła cicho acz z boleścią, dając znać wspólnikom w zbrodni pijaństwa, że wciąż żyje, chociaż nie podejrzewała, by mogli się tym przejmować. Nie teraz, kiedy sami byli w ciekawym stanie. Faktem było jednak, że pożegnanie się z zawartością żołądka pozwoliło dziewczynie minimalnie otrzeźwieć. Przez chwilę jeszcze stała tak, pochylona nad uroczym krzaczkiem, a kiedy wreszcie upewniła się, że nie ma już czego z siebie wyrzucić, niepewnie sięgnęła do swojej przepastnej torebki, aby wyciągnąć z niej chusteczkę. Odświeżyła się przy jej pomocy na tyle, na ile było to możliwe, wspomogła się gumą, chociaż smakowało to wyjątkowo paskudnie, a następnie oddaliła się od miejsca swojej hańby o parę kroków, jednocześnie oddalając się także od kolegów i koleżanek studencioków. Dokonała oględzin swojego jestestwa, żeby sprawdzić, czy nie pozostały na niej żadne ślady zbrodni. Nie zostały. Nawet włosy miała czyste. Uf, zdążyła w porę. Mało elegancko wypluła gumę gdzieś w dal - a przynajmniej tak jej się wydawało, bo skończyła w praktyce niedaleko. Co ona miała zrobić...? Zmacała się po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. Gdzieś tu był. Przecież robiła zdjęcie, prawda? O, jest. Tall wyciągnęła go, po czym zaledwie za trzecim razem udało jej się go wreszcie odblokować. Przez chwilę stała tak jak dziecko specjalnej troski, stukając coś palcem po ekranie. Coś, czego w przyszłości na pewno pożałuje. Wreszcie wrzuciła telefon do torebki, choć wpierw nie trafiła i musiała podnosić go z ziemi. Cud, że się nie zniszczył. Wreszcie ruszyła w stronę swoich mniej i bardziej trzeźwych przyjaciół. Zatrzymała się obok Lucy, popatrzyła na nich.
- Ej... - odezwała się niezwykle poważnym tonem. - Opierdoliłabym burgera. Albo pizzę. Albo hot doga. Kto jest ze mną...? - to brzmiało jak bardzo, bardzo poważny quest do wykonania.
Tallulah Rossreeve
Re: Stare kartoflisko
Kontakt z ręką Vuko pozostawił Fincie lekką traumę. Leżał, oślepiony fleszem, straumatyzowany i głodny. No i, rzecz jasna, pijany. Gdzieś z ciemności dotarł do niego głos Lucy.
- Przyleź, to cię przytulę - powiedział z ziemi. - Ja zawsze mogę.
Ciężkie przeżycie pozwoliło mu ogarnąć się na tyle, że wiedział, jakiego języka używać, żeby ktoś mógł go zrozumieć. W przeciwieństwie do niektórych, na przykład sprawcy zwichnięcia psychiki. Usłyszał bełkot doktoranta. Nic z niego nie zrozumiał, a że nie patrzył na jego gesty, nie miał pojęcia, o co może chodzić. Nie tylko nie znał tego języka, ale nie potrafił go nawet poprawnie zaklasyfikować. To znaczy - wiedział, że to nie turecki czy chiński, ale poza tym...
- Ale bełkot, mi a fasz van...
Zatrząsł się ze śmiechu, kiedy Clotilde próbowała powtórzyć jego Węgierski zwrot. Niby było podobne, ale gdyby nie wiedział, co to miało znaczyć, to by w życiu nie zrozumiał.
- W twoim wykonaniu, Clotilde, kompletnie nic. - Powiedział i znowu parsknął. Uśmiechnął się do dziewczyny - wyszło mu nawet nie całkiem pijacko. Sięgnął po żelkę, przy okazji wysypując obok opakowania kolejne dwie.
- Tak, bazmeg, ja też coś rozerwałem... Ale przypadkiem! - Zamilkł na chwilę, znowu ogarnięty skruchą. Spróbował się podnieść, ale żelki zaczęły się z niego niebezpiecznie zsuwać, więc zrezygnował z tego manewru. Zauważył za to jedną, niepokojącą rzecz - świat wirował, ale niedostatecznie. Pomacał rękami ziemię obok, licząc na to, że może gdzieś jest jeszcze jakaś nie całkiem opróżniona butelka i że jakimś cudem znajduje się w jego zasięgu.
- Tomiczny? A kto go tam wie...? - Podniósł głowę i zlokalizował jakieś - jak mu się wydawało - pełne szkło, ale coś go rozproszyło. JEDZENIE.
- Boczek? - Zapytał najpierw, ale zaraz przekręcił głowę w stronę Tall, aż coś mu strzeliło w karku. - Burger? Pizza? Chcę! - Rzucił, nie wiadomo której z dziewczyn. Był głodny - prawdopodobnie miał zamiar pójść tam, gdzie go prędzej zaprowadzą.
Ale najpierw miał zamiar zgarnąć wypatrzony, przetrwały trunek.
- Przyleź, to cię przytulę - powiedział z ziemi. - Ja zawsze mogę.
Ciężkie przeżycie pozwoliło mu ogarnąć się na tyle, że wiedział, jakiego języka używać, żeby ktoś mógł go zrozumieć. W przeciwieństwie do niektórych, na przykład sprawcy zwichnięcia psychiki. Usłyszał bełkot doktoranta. Nic z niego nie zrozumiał, a że nie patrzył na jego gesty, nie miał pojęcia, o co może chodzić. Nie tylko nie znał tego języka, ale nie potrafił go nawet poprawnie zaklasyfikować. To znaczy - wiedział, że to nie turecki czy chiński, ale poza tym...
- Ale bełkot, mi a fasz van...
Zatrząsł się ze śmiechu, kiedy Clotilde próbowała powtórzyć jego Węgierski zwrot. Niby było podobne, ale gdyby nie wiedział, co to miało znaczyć, to by w życiu nie zrozumiał.
- W twoim wykonaniu, Clotilde, kompletnie nic. - Powiedział i znowu parsknął. Uśmiechnął się do dziewczyny - wyszło mu nawet nie całkiem pijacko. Sięgnął po żelkę, przy okazji wysypując obok opakowania kolejne dwie.
- Tak, bazmeg, ja też coś rozerwałem... Ale przypadkiem! - Zamilkł na chwilę, znowu ogarnięty skruchą. Spróbował się podnieść, ale żelki zaczęły się z niego niebezpiecznie zsuwać, więc zrezygnował z tego manewru. Zauważył za to jedną, niepokojącą rzecz - świat wirował, ale niedostatecznie. Pomacał rękami ziemię obok, licząc na to, że może gdzieś jest jeszcze jakaś nie całkiem opróżniona butelka i że jakimś cudem znajduje się w jego zasięgu.
- Tomiczny? A kto go tam wie...? - Podniósł głowę i zlokalizował jakieś - jak mu się wydawało - pełne szkło, ale coś go rozproszyło. JEDZENIE.
- Boczek? - Zapytał najpierw, ale zaraz przekręcił głowę w stronę Tall, aż coś mu strzeliło w karku. - Burger? Pizza? Chcę! - Rzucił, nie wiadomo której z dziewczyn. Był głodny - prawdopodobnie miał zamiar pójść tam, gdzie go prędzej zaprowadzą.
Ale najpierw miał zamiar zgarnąć wypatrzony, przetrwały trunek.
Finta Mészáros
Re: Stare kartoflisko
Otaczali ją sami zdrajcy. Żadne nie chciało jej pomóc – żadne! Vuko pierdzielił szlaczkami (no, angielski to to na pewno nie był), Clotilde zachwycała się rozerwanym misiem, a Kotlet – mimo że nawet go tam nie było – miał dostać boczek – pierdzielony szczęściarz! Jedynie Finta – wybawca – był osobą, na którą najwyraźniej mogła liczyć. I jak najbardziej miała zamiar to wykorzystać! Świat zmierzał ku końcowi, skoro w tym akurat młodzieńcu pokładała swe ostatnie nadzieje...
A może jednak nie? Wszak Tallulah udało się powrócić – prawie bez szwanku na zdrowiu i dumie – ze swej misji zacieśniania więzi z krzakami, poprzez przyozdabianie ich nieświątecznymi i niechcianymi drobiazgami. Stanęła obok przyjaciółki, również ignorując jej żałosne próby zdobycia atencji, po czym zaproponowała... jedzenie! Okej, to można było jej wybaczyć. Na dodatek Mięsosz zaczął właśnie wypowiadać masę słów, które na nią działały... No bo, proszę Was, „pizza”, „boczek”, „burger”? Mów tak dalej, a zdobędziesz serce niejednej niewinnej – i głodnej – panienki!
- Też chcę! - Lucy zawtórowała naprędce Węgrowi, przysuwając się – nadal na czworakach. Znajdując się w odpowiedniej odległości, rzuciła się na niego – mało delikatnie – nie zważając na to, czy przypadkiem nie obije go łokciem czy kolanem, po czym oplotła go niczym boa dusiciel, żądny swej ofiary. Liczyła na element zaskoczenia, dający jej niesprawiedliwą przewagę. - Ciebie także chcę – dopowiedziała w wyśmienitym już nastroju. Tak niewiele było jej potrzeba!
Po chwili rozluźniła nieco uścisk – nie puszczając jednak (najwyżej ją zrzuci, ryzyko zawodowe) – by unieść się na tyle, aby móc spojrzeć na swego zbawiciela. Uśmiech na powrót zagościł na jej twarzy, na której mógł cieszyć się mianem stałego bywalca, oczy natomiast zlustrowały twarz zaatakowanego przed momentem chłopca. Gdyby go tak powąchać... Albo...?
- Z tobą chyba się jeszcze należycie nie witałam, prawda? – zapytała, odnosząc się naturalnie do swego wcześniejszego występku. Pochylając się nad kolegą z wydziału, odrobinę zmrużyła swe paczadła – zmęczone od tych, migających przed nimi, kropek. Na powrót przyjemnie rozweselona, dostrzegała okazję na każdym kroku – mimo iż żadnego nie potrafiłaby teraz postawić.
Ponoć co drugi głupi ma szczęście, nie? Pytanie tylko, czy zaliczała się do tej uprzywilejowanej połowy...
A może jednak nie? Wszak Tallulah udało się powrócić – prawie bez szwanku na zdrowiu i dumie – ze swej misji zacieśniania więzi z krzakami, poprzez przyozdabianie ich nieświątecznymi i niechcianymi drobiazgami. Stanęła obok przyjaciółki, również ignorując jej żałosne próby zdobycia atencji, po czym zaproponowała... jedzenie! Okej, to można było jej wybaczyć. Na dodatek Mięsosz zaczął właśnie wypowiadać masę słów, które na nią działały... No bo, proszę Was, „pizza”, „boczek”, „burger”? Mów tak dalej, a zdobędziesz serce niejednej niewinnej – i głodnej – panienki!
- Też chcę! - Lucy zawtórowała naprędce Węgrowi, przysuwając się – nadal na czworakach. Znajdując się w odpowiedniej odległości, rzuciła się na niego – mało delikatnie – nie zważając na to, czy przypadkiem nie obije go łokciem czy kolanem, po czym oplotła go niczym boa dusiciel, żądny swej ofiary. Liczyła na element zaskoczenia, dający jej niesprawiedliwą przewagę. - Ciebie także chcę – dopowiedziała w wyśmienitym już nastroju. Tak niewiele było jej potrzeba!
Po chwili rozluźniła nieco uścisk – nie puszczając jednak (najwyżej ją zrzuci, ryzyko zawodowe) – by unieść się na tyle, aby móc spojrzeć na swego zbawiciela. Uśmiech na powrót zagościł na jej twarzy, na której mógł cieszyć się mianem stałego bywalca, oczy natomiast zlustrowały twarz zaatakowanego przed momentem chłopca. Gdyby go tak powąchać... Albo...?
- Z tobą chyba się jeszcze należycie nie witałam, prawda? – zapytała, odnosząc się naturalnie do swego wcześniejszego występku. Pochylając się nad kolegą z wydziału, odrobinę zmrużyła swe paczadła – zmęczone od tych, migających przed nimi, kropek. Na powrót przyjemnie rozweselona, dostrzegała okazję na każdym kroku – mimo iż żadnego nie potrafiłaby teraz postawić.
Ponoć co drugi głupi ma szczęście, nie? Pytanie tylko, czy zaliczała się do tej uprzywilejowanej połowy...
Lucy Happymeal