Mieszkanie Thibaultów
Strona 1 z 3 • Share
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Mieszkanie Thibaultów
Po załatwieniu spraw w kościele, Remi zabrał Ann na obiecany posiłek. Nie, nie do restauracji czy nawet na hot doga z budki na kółkach. Przez całą drogę trzymając ją w niepewności i wypalając połowę paczki najtańszych francuskich papierosów, zaprowadził ukochaną pod drzwi własnego mieszkania, które mieściło się dziesięć minut drogi spacerem od kościoła.
...chyba jednak powinienem był ją uprzedzić.
Przeszło mu genialnie przez myśl, gdy pukał do drzwi, zaciskając palce na dłoni Ann. Nagle ogarnął go blady strach, bo jeszcze nigdy przedtem nie zwalał się tak nagle matce na głowę, do tego z niezapowiedzianym gościem. Nawet nie miał pewności czy miała coś do jedzenia, chociaż był to główny powód ich wizyty.
...chyba jednak powinniśmy byli pójść zjeść na mieście.
Już chciał się wycofać, gdy drzwi otworzyły się przed nim i wyjrzała zza nich wysoka, wyjątkowo piękna i zadbana kobieta. Jej jasne, długie włosy w barwie pszenicy związane były w prosty, wysoki kucyk, zaś twarz, choć widać było na niej pierwsze, drobne zmarszczki, wyglądała jak żywcem wyjęta z reklamy drogich kosmetyków - o gładkiej cerze, nienagannym, pasującym makijażu i neutralnym, lekkim uśmiechu. Ten ostatni na krótki moment zniknął z jej oblicza na widok dziecka, ale wrócił, gdy tylko błękitne oczy zwróciły się ku Ann.
- Niech zgadnę; byliście w okolicy, tak? - zerknęła na syna, którego cała mowa ciała zdradzała, że musiała trafić w samo sedno.
- To się nieczęsto zdarza byś chodził do kościoła w tygodniu... Znowu zrobiliście coś za co potrzebowaliście się wyspowiadać? - pani Thibault wyszczerzyła się w iście diabelski sposób, zanim nie cofnęła się o krok i gestem ręki zaprosiła młodzież do środka.
- Wchodźcie. Chętnie posłucham co tym razem "doprowadziło was do grzechu"... ha! - zaśmiała się z własnego dowcipu, odchodząc w głąb mieszkania, przy każdym kroku nęcąco ruszając biodrami. Ta kobieta była o wiele zbyt seksowna i zadbana, jak na matkę dorosłego chłopaka i żonę, która całe dnie spędzała w domu, zajmując się wszystkim bez niczyjej pomocy. Chociaż szybko dało się poznać, że w bardzo wielu aspektach wyręczała się magią, czego synowi udało się po niej nie przejąć. Czy on w ogóle zabrał ze sobą różdżkę? Niby się tu teleportowali, ale...
...chyba jednak powinienem był ją uprzedzić.
Przeszło mu genialnie przez myśl, gdy pukał do drzwi, zaciskając palce na dłoni Ann. Nagle ogarnął go blady strach, bo jeszcze nigdy przedtem nie zwalał się tak nagle matce na głowę, do tego z niezapowiedzianym gościem. Nawet nie miał pewności czy miała coś do jedzenia, chociaż był to główny powód ich wizyty.
...chyba jednak powinniśmy byli pójść zjeść na mieście.
Już chciał się wycofać, gdy drzwi otworzyły się przed nim i wyjrzała zza nich wysoka, wyjątkowo piękna i zadbana kobieta. Jej jasne, długie włosy w barwie pszenicy związane były w prosty, wysoki kucyk, zaś twarz, choć widać było na niej pierwsze, drobne zmarszczki, wyglądała jak żywcem wyjęta z reklamy drogich kosmetyków - o gładkiej cerze, nienagannym, pasującym makijażu i neutralnym, lekkim uśmiechu. Ten ostatni na krótki moment zniknął z jej oblicza na widok dziecka, ale wrócił, gdy tylko błękitne oczy zwróciły się ku Ann.
- Niech zgadnę; byliście w okolicy, tak? - zerknęła na syna, którego cała mowa ciała zdradzała, że musiała trafić w samo sedno.
- To się nieczęsto zdarza byś chodził do kościoła w tygodniu... Znowu zrobiliście coś za co potrzebowaliście się wyspowiadać? - pani Thibault wyszczerzyła się w iście diabelski sposób, zanim nie cofnęła się o krok i gestem ręki zaprosiła młodzież do środka.
- Wchodźcie. Chętnie posłucham co tym razem "doprowadziło was do grzechu"... ha! - zaśmiała się z własnego dowcipu, odchodząc w głąb mieszkania, przy każdym kroku nęcąco ruszając biodrami. Ta kobieta była o wiele zbyt seksowna i zadbana, jak na matkę dorosłego chłopaka i żonę, która całe dnie spędzała w domu, zajmując się wszystkim bez niczyjej pomocy. Chociaż szybko dało się poznać, że w bardzo wielu aspektach wyręczała się magią, czego synowi udało się po niej nie przejąć. Czy on w ogóle zabrał ze sobą różdżkę? Niby się tu teleportowali, ale...
Remi Thibault
Re: Mieszkanie Thibaultów
Wychodząc z kościoła Ann nie czuła potrzeby pytania Remiego o cel ich podróży, ale gdy zobaczyła, jak pochłania jednego fajka za drugim, a do tego prowadzi ją w okolice mieszkań, zaczęła się trochę niepokoić. A więc wizyta u rodziny, tak? Mógłby ją wcześniej uprzedzić! Włosy nawet nie zdążyły jej wrócić do naturalnej barwy, a już zaczęły jej jaśnieć od strachu, zatrzymując się gdzieś na granicy brązu i ciemnego blondu. Nieźle się zapowiadało zwłaszcza, że im bliżej byli, tym Francuz robił się bardziej podenerwowany, a czarownica razem z nim.
- Remi, jesteś pewien, że to jest dobry pomysł? - rzuciła, gdy dochodzili już do odpowiednich drzwi, ale jak widać nie zdążyła powiedzieć tego dostatecznie wcześnie, by powstrzymać chłopaka, który zaraz po zastukaniu do drzwi pożałował swojej decyzji.
- Nie, czekaj! - wyrwało jej się, gdy próbował się ewakuować i chwyciła go za ramię, by go zatrzymać. Skoro już tu byli i zapukali do drzwi, to nie wypadało uciekać. Nie musiała się z nim szarpać zbyt długo, bo już w następnym momencie drzwi do mieszkania się otworzyli i stanęła w nich jakaś kobieta, która najprawdopodobniej musiała być matką Remiego.
- Dzień dobry - przywitała się mechanicznie, nie zapominając o używaniu tu francuskiego. Właściwie, z językiem angielskim pożegnała się już w Islandii, bo nie było sensu sięgać po niego tutaj, skoro równie dobrze posługiwało się językiem urzędowym tego państwa.
Studentka wędrowała niepewnie wzrokiem między Remim a jego matką i jak zwykle czekała już tylko na rozwój wypadków. Chyba tylko Pani Thibault wydawała się teraz dobrze bawić, bo pozostała dwójka wyglądała tak, jakby chciała jak najszybciej chciała stąd uciekać, ale nie było już takiej opcji. Nie pozostawało im nic, tylko podążać za instrukcjami kobiety i wejść do środka.
- Remi, jesteś pewien, że to jest dobry pomysł? - rzuciła, gdy dochodzili już do odpowiednich drzwi, ale jak widać nie zdążyła powiedzieć tego dostatecznie wcześnie, by powstrzymać chłopaka, który zaraz po zastukaniu do drzwi pożałował swojej decyzji.
- Nie, czekaj! - wyrwało jej się, gdy próbował się ewakuować i chwyciła go za ramię, by go zatrzymać. Skoro już tu byli i zapukali do drzwi, to nie wypadało uciekać. Nie musiała się z nim szarpać zbyt długo, bo już w następnym momencie drzwi do mieszkania się otworzyli i stanęła w nich jakaś kobieta, która najprawdopodobniej musiała być matką Remiego.
- Dzień dobry - przywitała się mechanicznie, nie zapominając o używaniu tu francuskiego. Właściwie, z językiem angielskim pożegnała się już w Islandii, bo nie było sensu sięgać po niego tutaj, skoro równie dobrze posługiwało się językiem urzędowym tego państwa.
Studentka wędrowała niepewnie wzrokiem między Remim a jego matką i jak zwykle czekała już tylko na rozwój wypadków. Chyba tylko Pani Thibault wydawała się teraz dobrze bawić, bo pozostała dwójka wyglądała tak, jakby chciała jak najszybciej chciała stąd uciekać, ale nie było już takiej opcji. Nie pozostawało im nic, tylko podążać za instrukcjami kobiety i wejść do środka.
Annabella Greenforest
Re: Mieszkanie Thibaultów
Czy on był pewien, że to dobry pomysł? Skądże. W sumie jakby zapytała go przed wejściem do bloku to zastanowiłby się głębiej i zgodził z nią, że pójście w każde inne miejsce jest o wiele lepszym planem niż wbijanie się jego matce bez zapowiedzi, w sumie w niewiadomym celu, bo przecież wcale nie musiała mieć obiadu w lodówce. Jak się zastanowić, to ona zazwyczaj zamawiała coś do mieszkania, bo nie przepadała za staniem przy garach, więc tym bardziej para nie miała co liczyć nawet na poczęstunek, jeśli wcześniej nie poinformowali jej o swojej wizycie. Teraz jednak weszli już do środka i nie było odwrotu, więc mogli jedynie zrobić dobrą minę do złej gry.
Rozweselona ich nietęgimi minami pani Thibault zaprosiła oboje do saloniku, gdzie usiadła w fotelu, gestem ręki posyłając gości na kanapę. W pomieszczeniu panował porządek, a meble były doskonałej jakości i w nienaruszonym stanie, jakby dopiero co zostały zakupione w bardzo drogim sklepie. Poza kanapą i fotelem był jeszcze szklany stolik, plazmowy telewizor przyczepiony do jednej ze ścian, kilka regałów pełnych czasopism, noweli i innych tym podobnych przedmiotów, oraz sporej wielkości akwarium z wodą czystą jak łza w którym pływały kolorowe, różnej wielkości rybki. Kobieta sięgnęła po różdżkę i machnąwszy nią przywołała kolejny kieliszek z tego samego kompletu co jeden już stojący na stoliku, do połowy napełniony szkarłatnym płynem. Ustawiwszy go naprzeciwko Annabell, magią nalała jej czerwonego wina, które sama przy okazji zaczęła sączyć. Z tym samym, nieznikającym z jej twarzy uśmiechem zarzuciła elegancko nogę na nogę i oparła się łokciem o kolano, przyglądając Islandce z drapieżną ciekawością.
- Annabell, tak? Remi o tobie mówił, ale nie wspominał jak śliczna z ciebie dziewczyna. - wyszczerzyła się szerzej, przenosząc błękitne tęczówki na syna, który spuścił wzrok, rumieniąc się jak dziecko.
- Byliście pewnie u księdza Florentina? Pewnie zanudzał was tą swoją paplaniną o grzechach itd. - przewróciła oczami, wyraźnie nie pałając tak wielką sympatią do klechy co jej bogobojny syn. Jak się przyjrzeć, to ciężko było dostrzec jakiekolwiek krzyże w mieszkaniu, chociaż przecież Remi zachowywał się jakby wyrastał w bardzo religijnej rodzinie. W salonie nic nie wskazywało na wyznanie Thibaultów i jak dotąd tylko w przedpokoju dało się wypatrzyć jeden malutki, metalowy krzyżyk nad drzwiami wejściowymi. Był on jednak tak niewielki i schowany na tle wzorzystej tapety, że łatwo dało się go przeoczyć. Zupełnie jakby osoba go tam zawieszająca wcale nie chciała się nim zanadto chwalić...
- Remi, marnujesz tylko czas u tego starucha...
- Mamo... - tylko ten jeden raz rudzielec przerwał blondynce, która fuknęła niezadowolona i machnęła ręką.
- Dobra, nie ważne. Jesteś dorosły, więc rób sobie co chcesz. - pani Thibault wzruszyła ramionami, choć wciąż miała nadąsaną minę, prawie jak nastolatka, której ktoś postanowił nie brać na poważnie. Dopiero kiedy na powrót zwróciła swą uwagę na Ann, na powrót się rozpromieniła i jeśli dziewczyna jeszcze nie wypiła swojego wina, machnięciem różdżki podstawiła jej kieliszek pod nos.
- Śmiało, kochanie. Mam tego o wiele więcej. - ponagliła ją kobieta, sama upijając niewielki łyk.
- Nie krępuj się i opowiedz mi lepiej jak było... och, to znaczy, jak do tego doszło! Oczywiście nie musisz zdradzać mi waszych intymnych szczegółów, chociaż jakbyś chciała się nimi z kimś podzielić to wiedz, że zawsze chętnie cię wysłucham. Sama byłam kiedyś młoda. Wiem jak to jest polecieć na te miodowe oczy i marchewkowe włosy... No, ale chcę poznać twoją wersję! Bo tę jego, o grzechach i konsekwencjach, już znam... - przy ostatnim zdaniu zerknęła wymownie na już mocno czerwonego Remiego, który chyba próbował przestać istnieć, albo może znowu się modlił - w jego wypadku obie opcje były równie prawdopodobne.
Rozweselona ich nietęgimi minami pani Thibault zaprosiła oboje do saloniku, gdzie usiadła w fotelu, gestem ręki posyłając gości na kanapę. W pomieszczeniu panował porządek, a meble były doskonałej jakości i w nienaruszonym stanie, jakby dopiero co zostały zakupione w bardzo drogim sklepie. Poza kanapą i fotelem był jeszcze szklany stolik, plazmowy telewizor przyczepiony do jednej ze ścian, kilka regałów pełnych czasopism, noweli i innych tym podobnych przedmiotów, oraz sporej wielkości akwarium z wodą czystą jak łza w którym pływały kolorowe, różnej wielkości rybki. Kobieta sięgnęła po różdżkę i machnąwszy nią przywołała kolejny kieliszek z tego samego kompletu co jeden już stojący na stoliku, do połowy napełniony szkarłatnym płynem. Ustawiwszy go naprzeciwko Annabell, magią nalała jej czerwonego wina, które sama przy okazji zaczęła sączyć. Z tym samym, nieznikającym z jej twarzy uśmiechem zarzuciła elegancko nogę na nogę i oparła się łokciem o kolano, przyglądając Islandce z drapieżną ciekawością.
- Annabell, tak? Remi o tobie mówił, ale nie wspominał jak śliczna z ciebie dziewczyna. - wyszczerzyła się szerzej, przenosząc błękitne tęczówki na syna, który spuścił wzrok, rumieniąc się jak dziecko.
- Byliście pewnie u księdza Florentina? Pewnie zanudzał was tą swoją paplaniną o grzechach itd. - przewróciła oczami, wyraźnie nie pałając tak wielką sympatią do klechy co jej bogobojny syn. Jak się przyjrzeć, to ciężko było dostrzec jakiekolwiek krzyże w mieszkaniu, chociaż przecież Remi zachowywał się jakby wyrastał w bardzo religijnej rodzinie. W salonie nic nie wskazywało na wyznanie Thibaultów i jak dotąd tylko w przedpokoju dało się wypatrzyć jeden malutki, metalowy krzyżyk nad drzwiami wejściowymi. Był on jednak tak niewielki i schowany na tle wzorzystej tapety, że łatwo dało się go przeoczyć. Zupełnie jakby osoba go tam zawieszająca wcale nie chciała się nim zanadto chwalić...
- Remi, marnujesz tylko czas u tego starucha...
- Mamo... - tylko ten jeden raz rudzielec przerwał blondynce, która fuknęła niezadowolona i machnęła ręką.
- Dobra, nie ważne. Jesteś dorosły, więc rób sobie co chcesz. - pani Thibault wzruszyła ramionami, choć wciąż miała nadąsaną minę, prawie jak nastolatka, której ktoś postanowił nie brać na poważnie. Dopiero kiedy na powrót zwróciła swą uwagę na Ann, na powrót się rozpromieniła i jeśli dziewczyna jeszcze nie wypiła swojego wina, machnięciem różdżki podstawiła jej kieliszek pod nos.
- Śmiało, kochanie. Mam tego o wiele więcej. - ponagliła ją kobieta, sama upijając niewielki łyk.
- Nie krępuj się i opowiedz mi lepiej jak było... och, to znaczy, jak do tego doszło! Oczywiście nie musisz zdradzać mi waszych intymnych szczegółów, chociaż jakbyś chciała się nimi z kimś podzielić to wiedz, że zawsze chętnie cię wysłucham. Sama byłam kiedyś młoda. Wiem jak to jest polecieć na te miodowe oczy i marchewkowe włosy... No, ale chcę poznać twoją wersję! Bo tę jego, o grzechach i konsekwencjach, już znam... - przy ostatnim zdaniu zerknęła wymownie na już mocno czerwonego Remiego, który chyba próbował przestać istnieć, albo może znowu się modlił - w jego wypadku obie opcje były równie prawdopodobne.
Remi Thibault
Re: Mieszkanie Thibaultów
Ann przez cały czas trzymała się blisko Francuza i nieco w tyle, jakby Remi miał być tu jej tarczą przeciwko swojej matce, gdyż kobieta naprawdę ją przerażała. Może gdyby metamorfomag nie zaczął się tak strasznie teraz spinać i całym sobą pokazywać, jak strasznie sam ma ochotę stąd uciec, to Islandka by to całkiem nieźle znosiła, ale z jej przejmowaniem emocji od ludzi z otoczenia obecna sytuacja nie zapowiadała się najlepiej.
Dziewczyna posłusznie zajęła wskazane jej miejsce i starając się nie garbić, zaczęła się dyskretnie rozglądać po pomieszczeniu. Było mocno nie w jej stylu - tyle zdołała ustalić już na wstępie. Ten poziom czystości, luksus, elektronika, rodzaj literatury... Wszystko tutaj wydawało się Islandce jakieś takie dziwne i obce, ale wiedziała, że nie powinna o takich rzeczach wspominać i prędzej wypadałoby jej jakoś grzecznie wyminąć temat niż spierać się w kwestii gustu.
- D-dziękuję. - Skinęła krótko głową i wzięła do ręki kieliszek, z którego jednak nie upiła, a zamiast tego zaczęła kręcić nim w dłoniach by się czymś zająć.
- Tak, Annabella - przytaknęła, powtarzając swoje imię z odpowiednim akcentem, ale nie stawiała na to aż takiego nacisku. W różnych krajach różne imiona miały różne odpowiedniki, więc nie było sensu na siłę wbijać do głowy jednej różniącej się literki.
Na komplement odpowiedziała niepewnym uśmiechem i nieznacznym zaróżowieniem się policzków. Niby nie była jakąś szarą myszką, która zapiera się rękami i nogami przed jakimikolwiek komplementami, ale jednak nie słyszała ich aż tak często, a już na pewno w tak niezręcznych sytuacjach.
Zerknęła w stronę Remiego, gdy temat zszedł na Kościół i już nawet uchyliła usta żeby coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Choć nie do końca zgadzała się z przekonaniami rudzielca, a nawet mogły być jej one nie na rękę, to jednak czuła wielką potrzebę ich bronienia, najwyraźniej nawet przed jego rodzoną matką, która strasznie ją w tym momencie przerażała.
Czarownica zerknęła na wino, gdy jej o nim przypomniano i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że cały czas się nim bawi, a go nie pije. Szybko naprawiła ten błąd i upiła jeden łyczek z naczynia. Na więcej nie było jej jakoś stać. Z resztą, to wino smakowało jakoś tak dziwnie. Oczywiście, nawet ono musiało być tutaj inne niż w jej domu. Och, jak Ana strasznie chciała tam czym prędzej wrócić...
Początkowo dziewczyna jeszcze nie wiedziała, o czym ta kobieta mówi i co chwila zerkała na Remiego pytającym wzrokiem, ale im dłużej jej słuchała, tym bardziej do niej docierało, o co jej chodzi, a czym bardziej zdawała sobie z tego sprawę, tym róż na jej policzkach się powiększał, co dawało ciekawy efekt w połączeniu z blednącą na reszcie ciała skórą i różowiejącymi włosami. Jeśli Pani Thibault jeszcze nie wiedziała, że dziewczyna jej syna jest takim samym dziwadłem jak on, to teraz została o tym właśnie uświadomiona.
Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła się cała kulić, a jej wzrok przestał już krążyć między rudzielcem a jego matką i spoczął na jej własnych nogach. O jakże strasznie ona chciała się stąd wynieść! Tak bardzo się na tej myśli skupiła, że aż zapomniała, że wypadałoby cokolwiek odpowiedzieć.
Dziewczyna posłusznie zajęła wskazane jej miejsce i starając się nie garbić, zaczęła się dyskretnie rozglądać po pomieszczeniu. Było mocno nie w jej stylu - tyle zdołała ustalić już na wstępie. Ten poziom czystości, luksus, elektronika, rodzaj literatury... Wszystko tutaj wydawało się Islandce jakieś takie dziwne i obce, ale wiedziała, że nie powinna o takich rzeczach wspominać i prędzej wypadałoby jej jakoś grzecznie wyminąć temat niż spierać się w kwestii gustu.
- D-dziękuję. - Skinęła krótko głową i wzięła do ręki kieliszek, z którego jednak nie upiła, a zamiast tego zaczęła kręcić nim w dłoniach by się czymś zająć.
- Tak, Annabella - przytaknęła, powtarzając swoje imię z odpowiednim akcentem, ale nie stawiała na to aż takiego nacisku. W różnych krajach różne imiona miały różne odpowiedniki, więc nie było sensu na siłę wbijać do głowy jednej różniącej się literki.
Na komplement odpowiedziała niepewnym uśmiechem i nieznacznym zaróżowieniem się policzków. Niby nie była jakąś szarą myszką, która zapiera się rękami i nogami przed jakimikolwiek komplementami, ale jednak nie słyszała ich aż tak często, a już na pewno w tak niezręcznych sytuacjach.
Zerknęła w stronę Remiego, gdy temat zszedł na Kościół i już nawet uchyliła usta żeby coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Choć nie do końca zgadzała się z przekonaniami rudzielca, a nawet mogły być jej one nie na rękę, to jednak czuła wielką potrzebę ich bronienia, najwyraźniej nawet przed jego rodzoną matką, która strasznie ją w tym momencie przerażała.
Czarownica zerknęła na wino, gdy jej o nim przypomniano i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że cały czas się nim bawi, a go nie pije. Szybko naprawiła ten błąd i upiła jeden łyczek z naczynia. Na więcej nie było jej jakoś stać. Z resztą, to wino smakowało jakoś tak dziwnie. Oczywiście, nawet ono musiało być tutaj inne niż w jej domu. Och, jak Ana strasznie chciała tam czym prędzej wrócić...
Początkowo dziewczyna jeszcze nie wiedziała, o czym ta kobieta mówi i co chwila zerkała na Remiego pytającym wzrokiem, ale im dłużej jej słuchała, tym bardziej do niej docierało, o co jej chodzi, a czym bardziej zdawała sobie z tego sprawę, tym róż na jej policzkach się powiększał, co dawało ciekawy efekt w połączeniu z blednącą na reszcie ciała skórą i różowiejącymi włosami. Jeśli Pani Thibault jeszcze nie wiedziała, że dziewczyna jej syna jest takim samym dziwadłem jak on, to teraz została o tym właśnie uświadomiona.
Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła się cała kulić, a jej wzrok przestał już krążyć między rudzielcem a jego matką i spoczął na jej własnych nogach. O jakże strasznie ona chciała się stąd wynieść! Tak bardzo się na tej myśli skupiła, że aż zapomniała, że wypadałoby cokolwiek odpowiedzieć.
Annabella Greenforest
Re: Mieszkanie Thibaultów
- Oj, słoneczko, nie musisz się tak wstydzić! - Pani Thibault zaśmiała się, widząc jak ukochana jej syna nie bardzo kwapi się do rozmowy. Dwie zarumienione sieroty zalegały jej teraz na kanapie, z czego żadna nie spieszyła się z odpowiadaniem na pytania Francuzki. Gdyby kobieta nie miała teraz tak dobrego humoru, może byłaby w stanie im odpuścić, znudzona biernością towarzystwa. Niestety dla nich, Amelie Thibault była aktualnie aż za bardzo rozbawiona całą sytuacją i nie było jej spieszno uwalniać dzieciaków z tego krępującego dla nich wywiadu. No, może tylko Remi jej tu trochę wadził. Blondynka szybko zauważyła, że jej przyszła synowa szuka wsparcia u rudzielca i choć ten wydawał się zbyt pochłonięty własnymi myślami by jej pomóc, już sama jego obecność mogła hamować Annabell.
- Remi? - zawołała w stronę chłopaka, dając mu moment na zorientowanie się, że ktoś go wspomniał. Patrząc mu prosto w oczy, spokojnym, powolnym głosem poleciła;
- Mógłbyś pójść do kuchni i zaparzyć mi herbaty? Chętnie napiję się czegoś ciepłego, tak dla odmiany. - po pierwszym zdaniu zrobiła pauzę, dając synowi czas na przetworzenie informacji i dopiero, gdy zerwał się z kanapy by wykonać polecenie, dodała drugą, mniej istotną część wypowiedzi. Jako matka takiego roztrzepańca, jak nikt inny wiedziała w jaki sposób się z nim obchodzić. Odprowadziwszy chłopaka wzrokiem, zwróciła się znów w stronę Ann.
- Do niego trzeba powoli i zwięźle... ale pewnie już to wiesz. Całkiem szybko go sobie oswoiłaś. Tak między nami; jesteś pierwszą dziewczyną jaką mi tu kiedykolwiek sprowadził. - kobieta puściła oczko do Islandki, zaraz dodając;
- Pasujecie do siebie. Naprawdę cieszę się, że znalazł kogoś takiego jak ty. Trochę zaczynałam się bać, że nigdy nie doczekam się wnuków, a tu proszę, jest szansa, że mogą być już w drodze! Jak zrobisz test to karz mu do mnie od razu napisać, jasne? - nie zważając na to, czy Ann dalej się czerwieniła, czy pozbawiona wsparcia w postaci Remiego zdążyła już zupełnie zapaść pod ziemię, matka metamorfomaga kontynuowała swoją gadaninę z równą lekkością co zawsze. Nawet wspominając temat, który dla większości rodziców był trudny do omawiania z dziećmi i ich partnerami, ona zachowywała się jakby sama miała te osiemnaście lat i traktowała prawie obcą nastolatkę niczym własną koleżankę.
- Ach, i trzymam kciuki by maleństwo też się zmieniało! Są na to większe szanse, jeśli oboje rodziców posiada dar. Ciekawe tylko czy będzie to dziewczynka czy chłopiec... och, a może oba? To by dopiero było!
Dobrze, że Remi już tego nie słyszał, bo by chyba zszedł na zawał, uświadomiony o tym jednym, jakże ważnym aspekcie spędzonej z Annabell nocy o którym zupełnie nie pomyślał. A przecież kiedyś wypadałoby sprawdzić czy coś więcej groziło im po tej grzesznej nocy - kolejne konsekwencje, równie długotrwałe i przerażające co wizja piekła po śmierci.
- Remi? - zawołała w stronę chłopaka, dając mu moment na zorientowanie się, że ktoś go wspomniał. Patrząc mu prosto w oczy, spokojnym, powolnym głosem poleciła;
- Mógłbyś pójść do kuchni i zaparzyć mi herbaty? Chętnie napiję się czegoś ciepłego, tak dla odmiany. - po pierwszym zdaniu zrobiła pauzę, dając synowi czas na przetworzenie informacji i dopiero, gdy zerwał się z kanapy by wykonać polecenie, dodała drugą, mniej istotną część wypowiedzi. Jako matka takiego roztrzepańca, jak nikt inny wiedziała w jaki sposób się z nim obchodzić. Odprowadziwszy chłopaka wzrokiem, zwróciła się znów w stronę Ann.
- Do niego trzeba powoli i zwięźle... ale pewnie już to wiesz. Całkiem szybko go sobie oswoiłaś. Tak między nami; jesteś pierwszą dziewczyną jaką mi tu kiedykolwiek sprowadził. - kobieta puściła oczko do Islandki, zaraz dodając;
- Pasujecie do siebie. Naprawdę cieszę się, że znalazł kogoś takiego jak ty. Trochę zaczynałam się bać, że nigdy nie doczekam się wnuków, a tu proszę, jest szansa, że mogą być już w drodze! Jak zrobisz test to karz mu do mnie od razu napisać, jasne? - nie zważając na to, czy Ann dalej się czerwieniła, czy pozbawiona wsparcia w postaci Remiego zdążyła już zupełnie zapaść pod ziemię, matka metamorfomaga kontynuowała swoją gadaninę z równą lekkością co zawsze. Nawet wspominając temat, który dla większości rodziców był trudny do omawiania z dziećmi i ich partnerami, ona zachowywała się jakby sama miała te osiemnaście lat i traktowała prawie obcą nastolatkę niczym własną koleżankę.
- Ach, i trzymam kciuki by maleństwo też się zmieniało! Są na to większe szanse, jeśli oboje rodziców posiada dar. Ciekawe tylko czy będzie to dziewczynka czy chłopiec... och, a może oba? To by dopiero było!
Dobrze, że Remi już tego nie słyszał, bo by chyba zszedł na zawał, uświadomiony o tym jednym, jakże ważnym aspekcie spędzonej z Annabell nocy o którym zupełnie nie pomyślał. A przecież kiedyś wypadałoby sprawdzić czy coś więcej groziło im po tej grzesznej nocy - kolejne konsekwencje, równie długotrwałe i przerażające co wizja piekła po śmierci.
Remi Thibault
Re: Mieszkanie Thibaultów
Ann cała pobladła, gdy kobieta odprawiła Remiego do kuchni, zmuszając ją tym samym do pozostania z nią sam na sam w pokoju, więc chciała go jakoś powstrzymać i nawet otworzyła usta, patrząc na niego z paniką w oczach, ale jak zwykle nie znalazła odpowiednich słów by wybrnąć jakoś z tej sytuacji. Ona naprawdę źle radziła sobie pozostawiona sama w stresującej sytuacji.
Kiedy Francuz zniknął jej już za drzwiami, czarownica zaczęła powoli oswajać się z myślą, że teraz jest zdana tylko na siebie. Pocieszające, że Pani Thibault nie wydawała się być jakoś bardzo niebezpieczna czy źle do niej nastawiona. Ona po prostu... po prostu była onieśmielająca, o! Tak, to dobre słowo, ponieważ Ann nie tyle się jej naprawdę bała, co nie miała pojęcia co z sobą zrobić i co powiedzieć, gdy była w towarzystwie tej kobiety.
Wróciła do czarownicy wzrokiem i nieśmiało się uśmiechnęła, a później zaczęła jej po prostu potakiwać nie ważne, czy się z nią jakoś bardzo zgadzała, czy przez jej słowa czerwieniła się jeszcze bardziej, czy po prostu nie chciała ich słuchać. Uprzejmość to uprzejmość i musiała się jej trzymać, a poza tym, tak było dla niej najbezpieczniej, bo nie ryzykowała w ten sposób wszczynania niepotrzebnych dyskusji, w których musiałaby bronić swojego zdania.
Właściwie, im dłużej słuchała paplaniny starszej czarownicy, tym mniej się jej obawiała i nawet przestała się aż tak strasznie kulić. Może i mówiła rzeczy, jakie normalnie Ann uznałaby za temat tabu, ale przynajmniej była pozytywnie do niej nastawiona i ją chwaliła, a to już coś. Islandka zawsze starała się skupiać na pozytywach, a te zaczęła tu wreszcie dostrzegać.
Kiedy już Ann zaczęła oswajać się z obecną sytuacją, może była już nawet w stanie coś powiedzieć, ale teraz to Francuzka nie dawała jej dojść do słowa rozgadując się na temat dzieci Annabell i Remiego, choć te miały pojawić się najprawdopodobniej nie wcześniej niż za kilka lat, bo jeśli para jednak nie wpadła już pierwszej nocy, to z postanowieniem rudzielca kolejna okazja nie miała się szybko przydarzyć.
Kiedy Francuz zniknął jej już za drzwiami, czarownica zaczęła powoli oswajać się z myślą, że teraz jest zdana tylko na siebie. Pocieszające, że Pani Thibault nie wydawała się być jakoś bardzo niebezpieczna czy źle do niej nastawiona. Ona po prostu... po prostu była onieśmielająca, o! Tak, to dobre słowo, ponieważ Ann nie tyle się jej naprawdę bała, co nie miała pojęcia co z sobą zrobić i co powiedzieć, gdy była w towarzystwie tej kobiety.
Wróciła do czarownicy wzrokiem i nieśmiało się uśmiechnęła, a później zaczęła jej po prostu potakiwać nie ważne, czy się z nią jakoś bardzo zgadzała, czy przez jej słowa czerwieniła się jeszcze bardziej, czy po prostu nie chciała ich słuchać. Uprzejmość to uprzejmość i musiała się jej trzymać, a poza tym, tak było dla niej najbezpieczniej, bo nie ryzykowała w ten sposób wszczynania niepotrzebnych dyskusji, w których musiałaby bronić swojego zdania.
Właściwie, im dłużej słuchała paplaniny starszej czarownicy, tym mniej się jej obawiała i nawet przestała się aż tak strasznie kulić. Może i mówiła rzeczy, jakie normalnie Ann uznałaby za temat tabu, ale przynajmniej była pozytywnie do niej nastawiona i ją chwaliła, a to już coś. Islandka zawsze starała się skupiać na pozytywach, a te zaczęła tu wreszcie dostrzegać.
Kiedy już Ann zaczęła oswajać się z obecną sytuacją, może była już nawet w stanie coś powiedzieć, ale teraz to Francuzka nie dawała jej dojść do słowa rozgadując się na temat dzieci Annabell i Remiego, choć te miały pojawić się najprawdopodobniej nie wcześniej niż za kilka lat, bo jeśli para jednak nie wpadła już pierwszej nocy, to z postanowieniem rudzielca kolejna okazja nie miała się szybko przydarzyć.
Annabella Greenforest
Re: Mieszkanie Thibaultów
Ile mogła trwać ta paplanina znudzonej, dorosłej czarownicy do prawie obcej, młodej i wcale nie odpowiadającej jej Ann? Wydawałoby się, że to tylko kwestia czasu aż pani Thibault wreszcie wyczerpie się zasób słów na tę dobę, ale minęła godzina, potem następna, a kobieta wcale nie przestawała! Remi zdążył zaparzyć wodę na herbatę dobre kilkanaście razy zanim cała wyparowała, przez cały ten czas czekając w kuchni i modląc się by Ann zawołała go, że muszą się już zbierać. Chłopak nawet nie podejrzewał, że jego ukochana mogła być w identycznej sytuacji, oczekując od niego jakiejś pomocy, lub chociaż powrotu z tą cholerną herbatą. W efekcie zasiedzieli się aż do pierwszej rano, uniemożliwiając sobie już powrót do akademika na noc...
Gdy tylko pani Thibault zorientowała się, że młodzi u niej przenocują, albo może kiedy w końcu zaschło jej w gardle pomimo sączenia wina, czarownica zerwała się z miejsca i z uśmiechem wyciągnęła telefon, wysyłając kilka wiadomości.
- Och, jak późno się zrobiło! To moja wina, że was tak przetrzymałam, ale spokojnie, możecie tu zostać. Ja i tak muszę wyjść... - w tym momencie zabrzęczała trzymana przez nią komórka. Kobieta zerknęła na wyświetlacz i uśmiechnęła się szerzej, po czym podeszła do Annabell i nachyliwszy do niej, dodała;
- Nie będzie mnie do południa, więc nie musicie się krępować. Rozgośćcie się i bawcie dobrze. - puściła młodej oko i wyprostowała się, kierując w stronę przedpokoju. Założywszy kozaki i zarzuciwszy na siebie elegancki, biały płaszczyk, zerknęła do kuchni, gdzie Remi przysnął siedząc na stołku, z twarzą schowaną w rękach opartych na blacie. Obok niego dalej stała pusta szklanka z nasypanym cukrem i wsadzoną torebką herbaty, nigdy nie zalane wrzątkiem.
- No co za... - Amelie westchnęła i przewróciła oczami na taki widok. Złapała syna za ramię i wyprostowała, po czym drugą dłonią ujęła jego twarz i odwróciła w swoją stronę.
- Remi. - zawołała go, odczekując moment aż wyrwie rudzielca ze snu.
- Remi, ja wychodzę. Twoja dziewczyna i ty możecie tu zostać, jasne? - wszystko wypowiedziała głośno i wyraźnie, po czym zaczekała aż Francuz całkiem się rozbudzi, zanim pogłaskała go po głowie, dodając na pożegnanie;
- Nie zapomnij zamknąć drzwi rano. Au revoir.
Telefon czarownicy znowu zaczął dzwonić, więc cmoknęła ona szybko syna na pożegnanie, po czym opuściła mieszkanie, zostawiając parę samą. Remi przetarł oczy i przeciągnął się, rozglądając nieprzytomnie po kuchni. Która była godzina? Czy nie powinni się zbierać na uczelnię? Chciał dziś wcześniej wrócić do pokoju, ale coś mu mówiło, że znowu mu to nie bardzo wyjdzie. Jakimś cudem zawsze zasiadywał się będąc u matki, chociaż nic szczególnego tu nie robił. Ona była po prostu tak zajmującą osobą, że czas w jej towarzystwie zlatywał nie wiadomo kiedy ani na czym. Rozleniwiony i wciąż nieco senny rudzielec ruszył w poszukiwaniu Annabell. Bo ona tu wciąż była, prawda..?
Gdy tylko pani Thibault zorientowała się, że młodzi u niej przenocują, albo może kiedy w końcu zaschło jej w gardle pomimo sączenia wina, czarownica zerwała się z miejsca i z uśmiechem wyciągnęła telefon, wysyłając kilka wiadomości.
- Och, jak późno się zrobiło! To moja wina, że was tak przetrzymałam, ale spokojnie, możecie tu zostać. Ja i tak muszę wyjść... - w tym momencie zabrzęczała trzymana przez nią komórka. Kobieta zerknęła na wyświetlacz i uśmiechnęła się szerzej, po czym podeszła do Annabell i nachyliwszy do niej, dodała;
- Nie będzie mnie do południa, więc nie musicie się krępować. Rozgośćcie się i bawcie dobrze. - puściła młodej oko i wyprostowała się, kierując w stronę przedpokoju. Założywszy kozaki i zarzuciwszy na siebie elegancki, biały płaszczyk, zerknęła do kuchni, gdzie Remi przysnął siedząc na stołku, z twarzą schowaną w rękach opartych na blacie. Obok niego dalej stała pusta szklanka z nasypanym cukrem i wsadzoną torebką herbaty, nigdy nie zalane wrzątkiem.
- No co za... - Amelie westchnęła i przewróciła oczami na taki widok. Złapała syna za ramię i wyprostowała, po czym drugą dłonią ujęła jego twarz i odwróciła w swoją stronę.
- Remi. - zawołała go, odczekując moment aż wyrwie rudzielca ze snu.
- Remi, ja wychodzę. Twoja dziewczyna i ty możecie tu zostać, jasne? - wszystko wypowiedziała głośno i wyraźnie, po czym zaczekała aż Francuz całkiem się rozbudzi, zanim pogłaskała go po głowie, dodając na pożegnanie;
- Nie zapomnij zamknąć drzwi rano. Au revoir.
Telefon czarownicy znowu zaczął dzwonić, więc cmoknęła ona szybko syna na pożegnanie, po czym opuściła mieszkanie, zostawiając parę samą. Remi przetarł oczy i przeciągnął się, rozglądając nieprzytomnie po kuchni. Która była godzina? Czy nie powinni się zbierać na uczelnię? Chciał dziś wcześniej wrócić do pokoju, ale coś mu mówiło, że znowu mu to nie bardzo wyjdzie. Jakimś cudem zawsze zasiadywał się będąc u matki, chociaż nic szczególnego tu nie robił. Ona była po prostu tak zajmującą osobą, że czas w jej towarzystwie zlatywał nie wiadomo kiedy ani na czym. Rozleniwiony i wciąż nieco senny rudzielec ruszył w poszukiwaniu Annabell. Bo ona tu wciąż była, prawda..?
Remi Thibault
Re: Mieszkanie Thibaultów
Ana początkowo naprawdę uważnie słuchała, ale z biegiem czasu jakoś zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością i odpłynęła myślami gdzieś dalej. Teoretycznie nadal po części słuchała czarownicy, jednak upływu czasu i ilości wątków, jakie kobieta poruszała Islandka już nie liczyła. Nawet fakt, że Remi od kilku godzin nie kwapił się do nich wrócić jakoś umknął jej uwadze. Może przez pierwszą godzinę nawet się nad tym zastanawiała, jednak później już całkiem straciła nadzieję. A może to Amelie odciągnęła od tego jej myśli? Słuchanie jej było jakieś hipnotyzujące, bo człowiek zaczynał zapominać o całym bożym świecie i tak oto zastała ich noc, zanim młodzi zorientowali się, że brama prowadząca na teren uczelni została już magicznie zamknięta i nie wrócą do akademika przed siódmą rano, co zmuszało ich najwyraźniej do przenocowania tutaj.
Dopiero spostrzeżenie Pani Thibault sprawiło, że Ann zerknęła na najbliższy zegar i nieźle się zdziwiła. W końcu nie planowała do zostania a noc w obcym kraju. Dobrze, że mieszkając w akademiku nie musiała się przejmować zamartwiającą się nią rodziną. Jedynie salamandra mogła potrzebować wymiany świecy w jej lampionie, ale na szczęście Islandce udało się niedawno znaleźć takie, które paliły się nawet i po kilkanaście godzin, więc nie musiała się martwić, że jej pupilowi stanie się krzywda.
- Dziękuję Pani i do zobaczenia. - Ann uśmiechnęła się do kobiety nie obawiając się już jej tak strasznie, jak na samym początku. Może nadal ją trochę onieśmielała, ale było to niczym w porównaniu do chwili, gdy tutaj wchodziła.
Kiedy tylko czarownica opuściła pokój, studentka odłożyła pusty kieliszek na stolik i rozprostowała kości. Przez cały ten czas siedziała praktycznie w jednej pozycji, więc początkowo miała problemy z normalnym poruszaniem się, przez co spędziła w salonie nieco dłużej niż zamierzała i zanim sama wyruszyła na poszukiwania Remiego, temu samemu udało się do niej dotrzeć.
- Remi, gdzieś ty był? - Westchnęła i uśmiechnęła się do chłopaka, a później podeszła do niego i dała mu całusa. Kolory już dawno wróciły jej do normy, a twarz promieniała jak zwykle, więc obie czarownice najwyraźniej przypadły sobie do gustu i przynajmniej to Francuz mógł wykreślić sobie z listy możliwych problemów.
Dopiero spostrzeżenie Pani Thibault sprawiło, że Ann zerknęła na najbliższy zegar i nieźle się zdziwiła. W końcu nie planowała do zostania a noc w obcym kraju. Dobrze, że mieszkając w akademiku nie musiała się przejmować zamartwiającą się nią rodziną. Jedynie salamandra mogła potrzebować wymiany świecy w jej lampionie, ale na szczęście Islandce udało się niedawno znaleźć takie, które paliły się nawet i po kilkanaście godzin, więc nie musiała się martwić, że jej pupilowi stanie się krzywda.
- Dziękuję Pani i do zobaczenia. - Ann uśmiechnęła się do kobiety nie obawiając się już jej tak strasznie, jak na samym początku. Może nadal ją trochę onieśmielała, ale było to niczym w porównaniu do chwili, gdy tutaj wchodziła.
Kiedy tylko czarownica opuściła pokój, studentka odłożyła pusty kieliszek na stolik i rozprostowała kości. Przez cały ten czas siedziała praktycznie w jednej pozycji, więc początkowo miała problemy z normalnym poruszaniem się, przez co spędziła w salonie nieco dłużej niż zamierzała i zanim sama wyruszyła na poszukiwania Remiego, temu samemu udało się do niej dotrzeć.
- Remi, gdzieś ty był? - Westchnęła i uśmiechnęła się do chłopaka, a później podeszła do niego i dała mu całusa. Kolory już dawno wróciły jej do normy, a twarz promieniała jak zwykle, więc obie czarownice najwyraźniej przypadły sobie do gustu i przynajmniej to Francuz mógł wykreślić sobie z listy możliwych problemów.
Annabella Greenforest
Re: Mieszkanie Thibaultów
Gdzie on był? Niezłe pytanie. Nieprzytomnego Francuza przez moment zatkało, gdy próbował sobie to uzmysłowić. Jakby normalnie nie bywał dostatecznie nierozgarnięty, to zaspany przymulał o niebo gorzej. Zmarszczył brwi i po raz kolejny przetarł oczy, mrucząc pod nosem.
- Humm... herbatę... robiłem? - przypomniał sobie w końcu, choć ostatnie słowo zabrzmiało już bardziej jak pytanie, niż stwierdzenie faktu. Remi na ten moment był pewien tylko tego, że jego matka gdzieś poszła i że razem z Ann mieli zostać u niej... w sumie nie dowiedział się jak długo, bo nie powiedziała. Gwiazd za oknem też jeszcze nie zarejestrował, więc dalej nie był świadom jak bardzo zasiedzieli się we Francji. Czując delikatne usta Islandki na swoich wargach, uśmiechnął się i objął ją lekko w pasie, tuląc do siebie.
- Jesteś w dobrym nastroju. - zauważył cicho, pomiędzy pocałunkami. Sam też nie narzekał na humor - wreszcie rozwiązał większość swoich problemów i chociaż po wyjściu ze spowiedzi mógł wydawać się kłębkiem nerwów, co potem zresztą odespał na blacie w kuchni, Remi potrzebował tej rozmowy z ojcem Florentinem i na dłuższą metę czuł przede wszystkim ulgę oraz nową nadzieję. Wiedział już, że takie rzeczy się zdarzały i nie był jednym jedynym strasznym wyjątkiem godnym potępienia, gdyż Bóg wybaczy mu ten występek, jeśli tylko rudzielec okaże skruchę i go więcej nie powtórzy. Ponieważ wraz z Ann dogadali się w tym temacie, chłopak czuł się pewnie. Wizyta u matki i jej dobre przyjęcie Annabell, która teraz wyglądała jakby wcale źle nie zniosła pozostawienia jej sam na sam z panią Thibault były wisienką na torcie tego dnia. Lepiej być nie mogło - nie według Rema. A skoro tak dobrze mu wreszcie wszystko szło w życiu, to chyba zasłużył na ten jeden głębszy całus od kobiety swego życia, co nie? W końcu to jeszcze nic takiego. Tak samo drapanie jej przy tym po plecach czy ułożenie drugiej ręki na biodrze, zamiast w talii - to wszystko były tylko niewinne, do niczego nie prowadzące czułości na które lubił sobie pozwalać, zwłaszcza tuż po wybudzeniu, gdy ten okropny głos we wnętrzu nie zdążył jeszcze złapać za jego poczucie winy, przez co nie odwodził aż tak od tych nieco śmielszych zachowań.
- Humm... herbatę... robiłem? - przypomniał sobie w końcu, choć ostatnie słowo zabrzmiało już bardziej jak pytanie, niż stwierdzenie faktu. Remi na ten moment był pewien tylko tego, że jego matka gdzieś poszła i że razem z Ann mieli zostać u niej... w sumie nie dowiedział się jak długo, bo nie powiedziała. Gwiazd za oknem też jeszcze nie zarejestrował, więc dalej nie był świadom jak bardzo zasiedzieli się we Francji. Czując delikatne usta Islandki na swoich wargach, uśmiechnął się i objął ją lekko w pasie, tuląc do siebie.
- Jesteś w dobrym nastroju. - zauważył cicho, pomiędzy pocałunkami. Sam też nie narzekał na humor - wreszcie rozwiązał większość swoich problemów i chociaż po wyjściu ze spowiedzi mógł wydawać się kłębkiem nerwów, co potem zresztą odespał na blacie w kuchni, Remi potrzebował tej rozmowy z ojcem Florentinem i na dłuższą metę czuł przede wszystkim ulgę oraz nową nadzieję. Wiedział już, że takie rzeczy się zdarzały i nie był jednym jedynym strasznym wyjątkiem godnym potępienia, gdyż Bóg wybaczy mu ten występek, jeśli tylko rudzielec okaże skruchę i go więcej nie powtórzy. Ponieważ wraz z Ann dogadali się w tym temacie, chłopak czuł się pewnie. Wizyta u matki i jej dobre przyjęcie Annabell, która teraz wyglądała jakby wcale źle nie zniosła pozostawienia jej sam na sam z panią Thibault były wisienką na torcie tego dnia. Lepiej być nie mogło - nie według Rema. A skoro tak dobrze mu wreszcie wszystko szło w życiu, to chyba zasłużył na ten jeden głębszy całus od kobiety swego życia, co nie? W końcu to jeszcze nic takiego. Tak samo drapanie jej przy tym po plecach czy ułożenie drugiej ręki na biodrze, zamiast w talii - to wszystko były tylko niewinne, do niczego nie prowadzące czułości na które lubił sobie pozwalać, zwłaszcza tuż po wybudzeniu, gdy ten okropny głos we wnętrzu nie zdążył jeszcze złapać za jego poczucie winy, przez co nie odwodził aż tak od tych nieco śmielszych zachowań.
Remi Thibault
Re: Mieszkanie Thibaultów
Zaśmiała się cicho, gdy zaspanym głosem wydukał jej, gdzie podobno był. No tak, matka wysłała go do zaparzenia herbaty, ale w końcu tego najwyraźniej nie zrobił, a zamiast tego uciął sobie drzemkę.
- Słodki jesteś, wiesz? - rzuciła cicho, nie przestając go całować. Zdecydowanie nie spieszyło jej się od niego odklejać zwłaszcza, że była teraz w naprawdę świetnym nastroju. Ile ona zdążyła wypić, kiedy Remi sobie tak smacznie spał? Raczej niewiele, może parę kieliszków... Nadal miała wszystko pod kontrolą i nie groził jej jakiś przesadny kac, ale na pewno zrobiła się przez to śmielsza i bardziej skłonna rzucać tego typu uwagi.
- Mhm - przytaknęła wesoło, trochę się do niego przysuwając. Z uwagi na to, że już wcześniej stali dość blisko siebie, Ann przylegała teraz do rudzielca praktycznie na całej długości ciała i nie, wcale do niczego nie dążyła, a jedynie chciała być jak najbliżej niego zwłaszcza, że było im teraz tak miło, że aż żal było nie korzystać póki była okazja.
- Twoja mama jest całkiem miła - stwierdziła w przerwie między pocałunkami. Serio, niby miała mu teraz tyle do powiedzenia, ale jakoś nie spieszyło jej się od niego odsuwać zwłaszcza, że coraz bardziej jej się to podobało.
Wplotła mu place we włosy i uniosła się nieco na palcach by móc być jeszcze bliżej niego. W międzyczasie wzięło ją też na próbowanie nowych rzeczy, które przecież nie były jeszcze tak strasznie nie na miejscu. Przecież nie powinien się obrazić, że przejedzie po jego dolnej wardze językiem albo delikatnie chwyci ją zębami. Przecież mu się nie naprzykrzała i gdyby miał coś przeciwko, to by ją od siebie odsunął, a ona musiałaby się dostosować, bo obiecała na niego nie naciskać, no ale...
...proszę cię, nie przerywaj.
- Słodki jesteś, wiesz? - rzuciła cicho, nie przestając go całować. Zdecydowanie nie spieszyło jej się od niego odklejać zwłaszcza, że była teraz w naprawdę świetnym nastroju. Ile ona zdążyła wypić, kiedy Remi sobie tak smacznie spał? Raczej niewiele, może parę kieliszków... Nadal miała wszystko pod kontrolą i nie groził jej jakiś przesadny kac, ale na pewno zrobiła się przez to śmielsza i bardziej skłonna rzucać tego typu uwagi.
- Mhm - przytaknęła wesoło, trochę się do niego przysuwając. Z uwagi na to, że już wcześniej stali dość blisko siebie, Ann przylegała teraz do rudzielca praktycznie na całej długości ciała i nie, wcale do niczego nie dążyła, a jedynie chciała być jak najbliżej niego zwłaszcza, że było im teraz tak miło, że aż żal było nie korzystać póki była okazja.
- Twoja mama jest całkiem miła - stwierdziła w przerwie między pocałunkami. Serio, niby miała mu teraz tyle do powiedzenia, ale jakoś nie spieszyło jej się od niego odsuwać zwłaszcza, że coraz bardziej jej się to podobało.
Wplotła mu place we włosy i uniosła się nieco na palcach by móc być jeszcze bliżej niego. W międzyczasie wzięło ją też na próbowanie nowych rzeczy, które przecież nie były jeszcze tak strasznie nie na miejscu. Przecież nie powinien się obrazić, że przejedzie po jego dolnej wardze językiem albo delikatnie chwyci ją zębami. Przecież mu się nie naprzykrzała i gdyby miał coś przeciwko, to by ją od siebie odsunął, a ona musiałaby się dostosować, bo obiecała na niego nie naciskać, no ale...
...proszę cię, nie przerywaj.
Annabella Greenforest
Re: Mieszkanie Thibaultów
Słodki? Remi raczej nigdy nie określiłby się w taki sposób, ale teraz, gdy jeszcze nie chciało mu się myśleć, a ukochana kleiła się do niego, tylko na krótkie momenty odrywając by wymruczeć parę słów, chłopakowi ani w głowie było się z nią sprzeczać. Aktualnie Ann mogłaby i bluźnić, a on dalej by jej potakiwał, dając sobie wmówić każdą pierdołę i chętnie pozwalając dziewczynie robić wszystko na co ta miała akurat ochotę.
- Ahaaa... - zgodził się z nią, gdy wspomniała o jego matce. Właściwie to gdzie ją wywiało? I kiedy zamierzała wrócić? Nawet jeśli mówiła, to już zdążyło wylecieć mu to z głowy. A zaraz zupełnie przestał się tym przejmować, gdy poczuł jak Ann dziobie go lekko zębami. Zaskoczony, spojrzał na nią pytająco, zanim uśmiechnął się i wygiął jej plecy do tyłu, przytrzymując jedną tylko ręką. Drugą, którą do tej pory trzymał na jej biodrze, przesunął na udo partnerki, unosząc jedną jej nogę do góry, niczym w tanecznym geście. Ponieważ trzymał ją mocno i pewnie, nie groziło im wylądowanie na podłodze, nawet jeśli Islandka zaczęłaby się wiercić. Z pewnym siebie, szelmowskim uśmiechem, nachylił się do jej ucha i szepnął na nie;
- Querida...
Skąd go tak nagle wzięło? I czemu przestawił się magicznie na hiszpański? Nie, Remi nie znał tego języka, ale wychowywał się za to na mugolskiej pop kulturze i chcąc się popisać, gdy samemu nie uznawał się za romantyka, wziął przykład z tej jednej postaci jaka zawsze wydawała mu się być wzorem godnym naśladowania pod tym względem - z Gomeza Addamsa. No, może trochę dodał z tego parę innych smaczków, bo przecież Gomez rzucał się całować żonę po ręku, a nie wyginał ją jak w tangu, jednak efekt był dalej lepszy od biernego stania, zaś egzotycznie brzmiące, szepnięte na uszko słówko powinno wystarczyć by wprawić w nastrój już i tak przymilającą się partnerkę.
To straszne, że tych dwoje naprawdę nie pragnęło posuwać się dalej z tą całą "zabawą". Szczególnie Remi nie widział nic złego w nakręcaniu biednej Ann, którą po tych paru całusach po szyi i ramionach za które nagle się zabrał, miał szczery zamiar odstawić i zabrać do kuchni by zjedli. Tak, właśnie przypomniało mu się, że właśnie w tym celu tu przybyli, więc wypadało faktycznie coś sobie skombinować. A nawet jak nic nie znajdą, to zawsze pozostawał telefon po pizzę czy chińszczyznę. Skoro mieli zostać tu jeszcze jakiś nieokreślony czas, to co im szkodziło? W końcu wreszcie mieli trochę czasu tylko dla siebie, pozbawieniu problemów i bez zagrożenia pod postacią niezapowiedzianego wpadnięcia Nathana. Tylko ona, on i puste mieszkanie do ich dyspozycji. Aż chciało się to świętować!
- Ahaaa... - zgodził się z nią, gdy wspomniała o jego matce. Właściwie to gdzie ją wywiało? I kiedy zamierzała wrócić? Nawet jeśli mówiła, to już zdążyło wylecieć mu to z głowy. A zaraz zupełnie przestał się tym przejmować, gdy poczuł jak Ann dziobie go lekko zębami. Zaskoczony, spojrzał na nią pytająco, zanim uśmiechnął się i wygiął jej plecy do tyłu, przytrzymując jedną tylko ręką. Drugą, którą do tej pory trzymał na jej biodrze, przesunął na udo partnerki, unosząc jedną jej nogę do góry, niczym w tanecznym geście. Ponieważ trzymał ją mocno i pewnie, nie groziło im wylądowanie na podłodze, nawet jeśli Islandka zaczęłaby się wiercić. Z pewnym siebie, szelmowskim uśmiechem, nachylił się do jej ucha i szepnął na nie;
- Querida...
Skąd go tak nagle wzięło? I czemu przestawił się magicznie na hiszpański? Nie, Remi nie znał tego języka, ale wychowywał się za to na mugolskiej pop kulturze i chcąc się popisać, gdy samemu nie uznawał się za romantyka, wziął przykład z tej jednej postaci jaka zawsze wydawała mu się być wzorem godnym naśladowania pod tym względem - z Gomeza Addamsa. No, może trochę dodał z tego parę innych smaczków, bo przecież Gomez rzucał się całować żonę po ręku, a nie wyginał ją jak w tangu, jednak efekt był dalej lepszy od biernego stania, zaś egzotycznie brzmiące, szepnięte na uszko słówko powinno wystarczyć by wprawić w nastrój już i tak przymilającą się partnerkę.
To straszne, że tych dwoje naprawdę nie pragnęło posuwać się dalej z tą całą "zabawą". Szczególnie Remi nie widział nic złego w nakręcaniu biednej Ann, którą po tych paru całusach po szyi i ramionach za które nagle się zabrał, miał szczery zamiar odstawić i zabrać do kuchni by zjedli. Tak, właśnie przypomniało mu się, że właśnie w tym celu tu przybyli, więc wypadało faktycznie coś sobie skombinować. A nawet jak nic nie znajdą, to zawsze pozostawał telefon po pizzę czy chińszczyznę. Skoro mieli zostać tu jeszcze jakiś nieokreślony czas, to co im szkodziło? W końcu wreszcie mieli trochę czasu tylko dla siebie, pozbawieniu problemów i bez zagrożenia pod postacią niezapowiedzianego wpadnięcia Nathana. Tylko ona, on i puste mieszkanie do ich dyspozycji. Aż chciało się to świętować!
Remi Thibault
Re: Mieszkanie Thibaultów
Widząc jego zaskoczoną minę, kiedy go ugryzła, Ann tylko zachichotała dźwięcznie i zadziornie się do niego uśmiechnęła. Nie mogło to przecież wyglądać za każdym razem tak samo, bo mogłoby się zrobić nudno... kiedyś... może... W każdym razie, zawsze warto było próbować nowych rzeczy i Francuz najwyraźniej musiał się z nią zgodzić, bo już chwilę później sam przejął inicjatywę i mocno ją swoim gestem zadziwił. Dziewczyna na szczęście nie próbowała mu się nawet odruchowo wyrywać, a zamiast tego jedynie mocniej się go chwyciła ufając, że jednak dobrze sobie to wszystko wyliczył i nie wylądują oboje boleśnie na ziemi.
Trudno opisać, jak strasznie podobały jej się w tym momencie wszystkie te pieszczoty i jak bardzo nie chciała by kiedykolwiek dobiegły one końca. Mogłaby tu trwać w takim stanie i parę godzin, a jej wciąż wydawałoby się to za mało. Czy to źle, że mimo wszystko robiła sobie choć nikłą nadzieję, na coś więcej? Dla niej zapewne tak, ale niestety nie mogła nic na to poradzić. Niby obiecała sobie cieszyć wszystkim tym, co od niego dostanie i nie nastawiać się na to, czego już na starcie jej odmówił, ale przecież nie mogła ot tak wyplewić z siebie wizji tej optymistycznej wersji, w której czarodziej postanawia jednak dać się ponieść swoim żądzom i Ann sama nie będzie musiała go do niczego namawiać.
Trudno opisać, jak strasznie podobały jej się w tym momencie wszystkie te pieszczoty i jak bardzo nie chciała by kiedykolwiek dobiegły one końca. Mogłaby tu trwać w takim stanie i parę godzin, a jej wciąż wydawałoby się to za mało. Czy to źle, że mimo wszystko robiła sobie choć nikłą nadzieję, na coś więcej? Dla niej zapewne tak, ale niestety nie mogła nic na to poradzić. Niby obiecała sobie cieszyć wszystkim tym, co od niego dostanie i nie nastawiać się na to, czego już na starcie jej odmówił, ale przecież nie mogła ot tak wyplewić z siebie wizji tej optymistycznej wersji, w której czarodziej postanawia jednak dać się ponieść swoim żądzom i Ann sama nie będzie musiała go do niczego namawiać.
Annabella Greenforest
Re: Mieszkanie Thibaultów
Czułe pocałunki po szyi i szeptanie słodkich słówek nie mogły niestety trwać w nieskończoność i to już nie tylko dlatego, że do niczego nie prowadziły. Remi aż tyle nie ćwiczył by mógł sobie pozwolić na tak cholernie niewygodną, obciążającą pozycję i dostatecznie szybko jej pożałował by dał Ann jedynie parę minut więcej rozkoszy w jego silnych ramionach zanim wyprostował ją i po ostatnim całusie wycelowanym w jej usta, odsunął się już zupełnie.
- Dalej jesteś głodna? - zapytał z szerokim, słodkim uśmiechem. Jeśli Annabell to wszystko sprzed chwili jakkolwiek nastawiło na "więcej", tak Remi ten jeden raz wyglądał na zupełnie niewzruszonego. Wyspany, zadowolony i pełen energii, wpatrywał się w ukochaną jak w obrazek, a w jego miodowych, wielkich ślepiach błyszczały radosne ogniki. Jak nigdy wydawał się serio szczęśliwy, gotów podbić ten świat i aż chciało się by znalazł u swego boku miejsce dla Tej Jedynej. Na szczęście dla Islandki, właśnie tak się stało, gdyż rudzielec zaraz wyciągnął ku niej rękę, nie chcąc odchodzić do kuchni bez najdroższej mu osoby tuż za nim.
- Nie sprawdzałem czy jest coś w lodówce, ale w razie czego można zamówić. Lubisz pizze? - Remi zaczekał aż Ann ujmie jego dłoń i pociągnął dziewczynę za sobą, ani przez moment nie orientując się w tym jak wielkie nadzieje mógł jej zrobić. Jeśli do tej pory czarownica w żaden sposób nie zareagowała, Francuz puścił ją dopiero przy lodówce. Otworzywszy drzwiczki, zaczął przeglądać zawartość, załamując się tym jak wiele miejsca zajmuje tam alkohol. W sumie jednak butelka aż przykuła jego uwagę - waniliowy likier. Wyglądał on bardziej jak sos niż procenty i był otwarty, a już po pierwszym niuchu chciało się go dodać do lodów. No, ale lodów tu nie było, więc rudzielec odstawił butelkę i zerknął w stronę Ann.
- ...to pizza? - uśmiechnął się przepraszająco. Czymkolwiek żywiła się na co dzień jego matka, aktualnie musiało się skończyć. No, chyba, że jechała na samym winie i drinkach, co w jej przypadku wcale nie brzmiało zbyt abstrakcyjnie.
- Dalej jesteś głodna? - zapytał z szerokim, słodkim uśmiechem. Jeśli Annabell to wszystko sprzed chwili jakkolwiek nastawiło na "więcej", tak Remi ten jeden raz wyglądał na zupełnie niewzruszonego. Wyspany, zadowolony i pełen energii, wpatrywał się w ukochaną jak w obrazek, a w jego miodowych, wielkich ślepiach błyszczały radosne ogniki. Jak nigdy wydawał się serio szczęśliwy, gotów podbić ten świat i aż chciało się by znalazł u swego boku miejsce dla Tej Jedynej. Na szczęście dla Islandki, właśnie tak się stało, gdyż rudzielec zaraz wyciągnął ku niej rękę, nie chcąc odchodzić do kuchni bez najdroższej mu osoby tuż za nim.
- Nie sprawdzałem czy jest coś w lodówce, ale w razie czego można zamówić. Lubisz pizze? - Remi zaczekał aż Ann ujmie jego dłoń i pociągnął dziewczynę za sobą, ani przez moment nie orientując się w tym jak wielkie nadzieje mógł jej zrobić. Jeśli do tej pory czarownica w żaden sposób nie zareagowała, Francuz puścił ją dopiero przy lodówce. Otworzywszy drzwiczki, zaczął przeglądać zawartość, załamując się tym jak wiele miejsca zajmuje tam alkohol. W sumie jednak butelka aż przykuła jego uwagę - waniliowy likier. Wyglądał on bardziej jak sos niż procenty i był otwarty, a już po pierwszym niuchu chciało się go dodać do lodów. No, ale lodów tu nie było, więc rudzielec odstawił butelkę i zerknął w stronę Ann.
- ...to pizza? - uśmiechnął się przepraszająco. Czymkolwiek żywiła się na co dzień jego matka, aktualnie musiało się skończyć. No, chyba, że jechała na samym winie i drinkach, co w jej przypadku wcale nie brzmiało zbyt abstrakcyjnie.
Remi Thibault
Re: Mieszkanie Thibaultów
Wymruczała coś z niezadowoleniem, kiedy ją odstawiał, a tym samym dał jej znak, że koniec tego dobrego i muszą wracać do rzeczywistości. Czarownica uchyliła wreszcie powieki nawet nie próbując ustalić, jak długo pozwalali sobie na takie czułości. Czy czuła się zawiedziona? Ależ oczywiście! Czy mogła coś na to poradzić? Niestety nie. Nie chciała jednak martwić Remiego swoimi problemami, bo wydawał się teraz taki szczęśliwy... Właściwie, wystarczyło jedno spojrzenie na jego obecny uśmiech, by i Ann zaczął się udzielać jego nastrój i poczuła się lepiej. Jakaś część żalu jednak pozostała i czarownica musiała zrobić wszystko, by jakoś ją przed chłopakiem ukryć, więc zanim zerwał się z miejsca, dziewczyna oparła się o niego czołem, zakrywając w ten sposób swoją twarz, na której wyraźnie odmalował się zawód.
- Daj mi chwilę, dobrze? - westchnęła ciężko i poprosiła go spokojnym tonem, w którym nie było już tyle radości, co przed kilkoma... minutami? Ona naprawdę nie liczyła teraz czasu.
Uśmiechnęła się w końcu sama do siebie i raz jeszcze przytuliła rudzielca, a później sama przerzuciła się myślami na plan zdobycia pożywienia. Faktycznie od dawna nie jedli i wypadało się tym wreszcie zająć, a o reszcie mogą przecież pomyśleć później.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się do czarodzieja.
- Dobrze, możemy już iść - oświadczyła i dała się zaprowadzić do kuchni, gdzie o dziwo nic nie znaleźli. Annabell nieźle to zaskoczyło, bo jesze nigdy nie spotkała się z takim zjawiskiem. Dom bez czegoś sensownego do jedzenia? Jasne, zdarzały się takie przypadki, ale to raczej wtedy, gdy rodzina była biedna albo o nic nie dbała, a matka Remiego zdecydowanie na taką nie wyglądała.
- Taaak, może być pizza... - odpowiedziała jakoś bez przekonania. Ona ją już kiedyś tak właściwie jadła? Może raz czy dwa, kiedy mieszkała z kuzynami, ale danie to jakoś średnio przypadło jej do gustu. Może to kwestia dodatków? Nie wiadomo, a Ann nie było jakoś spieszno się tego dowiadywać, ale nie zamierzała teraz marudzić... A może jednak.
- Właściwie, jakoś specjalnie za nią nie przepadam. - Skrzywiła się przepraszająco i wzruszyła ramionami.
- Mamy jakieś inne opcje? - zapytała lekko. Jak widać mimo tamtego zawodu sprzed chwili, humor nadal jej dopisywał.
- Daj mi chwilę, dobrze? - westchnęła ciężko i poprosiła go spokojnym tonem, w którym nie było już tyle radości, co przed kilkoma... minutami? Ona naprawdę nie liczyła teraz czasu.
Uśmiechnęła się w końcu sama do siebie i raz jeszcze przytuliła rudzielca, a później sama przerzuciła się myślami na plan zdobycia pożywienia. Faktycznie od dawna nie jedli i wypadało się tym wreszcie zająć, a o reszcie mogą przecież pomyśleć później.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się do czarodzieja.
- Dobrze, możemy już iść - oświadczyła i dała się zaprowadzić do kuchni, gdzie o dziwo nic nie znaleźli. Annabell nieźle to zaskoczyło, bo jesze nigdy nie spotkała się z takim zjawiskiem. Dom bez czegoś sensownego do jedzenia? Jasne, zdarzały się takie przypadki, ale to raczej wtedy, gdy rodzina była biedna albo o nic nie dbała, a matka Remiego zdecydowanie na taką nie wyglądała.
- Taaak, może być pizza... - odpowiedziała jakoś bez przekonania. Ona ją już kiedyś tak właściwie jadła? Może raz czy dwa, kiedy mieszkała z kuzynami, ale danie to jakoś średnio przypadło jej do gustu. Może to kwestia dodatków? Nie wiadomo, a Ann nie było jakoś spieszno się tego dowiadywać, ale nie zamierzała teraz marudzić... A może jednak.
- Właściwie, jakoś specjalnie za nią nie przepadam. - Skrzywiła się przepraszająco i wzruszyła ramionami.
- Mamy jakieś inne opcje? - zapytała lekko. Jak widać mimo tamtego zawodu sprzed chwili, humor nadal jej dopisywał.
Annabella Greenforest
Re: Mieszkanie Thibaultów
Chociaż tyle, że Remi nie zauważył zawodu w tych ślicznych, różnokolorowych oczach, bo istniałaby szansa, że za bardzo wziąłby to do siebie. A tak, dalej wesoły i chętny do zabawy, pozwolił Ann jeszcze chwilę się powtulać, zanim oboje trafili do kuchni. Ponieważ w lodówce nie było żadnego jedzenia, padł pomysł na zamówienie posiłku. Pizza była pierwszym co zaproponował Francuz... i w sumie jedynym co faktycznie mógłby zjeść. Kebaby, chińczyki i inne łatwe do załatwienia przez telefon opcje odpadały przy wybrednym żołądku rudzielca. A kiedy i włoski przysmak nie spotkał się z aprobatą, Remowi naprawdę zabrakło lepszych pomysłów.
- Och... inne, tak? - chłopak podrapał się po głowie i odwrócił wzrok, zastanawiając mocno nad tym jakie jeszcze dania dałoby się szybko skołować o tej porze. Jednak im dłużej się nad tym głowił, tym mniej przychodziło mu na myśl. Wreszcie aż zaczęły mu szarzeć końcówki włosów, gdy zdał sobie sprawę, że obiecał nakarmić ukochaną, a nie dość, że zabrał ją w miejsce w którym nie ma jedzenia, to jeszcze przetrzymał parę godzin na głodzie tylko by ostatecznie nie mieć co jej zaoferować. No już bardziej chyba zjebać nie mógł.
A mogliśmy jednak zjeść na tej stołówce. Przecież jakbym poszedł na kolejną mszę to nie byłoby problemu... To moja wina. Znowu...
I gdzie ta beztroska? Gdzie dziecięca radość jaka biła od niego jeszcze chwilę temu? Teraz Francuz wyglądał na naprawdę dobitego, jak zwykle przereagowując błahą sprawę. Po prostu brak słów...
- Och... inne, tak? - chłopak podrapał się po głowie i odwrócił wzrok, zastanawiając mocno nad tym jakie jeszcze dania dałoby się szybko skołować o tej porze. Jednak im dłużej się nad tym głowił, tym mniej przychodziło mu na myśl. Wreszcie aż zaczęły mu szarzeć końcówki włosów, gdy zdał sobie sprawę, że obiecał nakarmić ukochaną, a nie dość, że zabrał ją w miejsce w którym nie ma jedzenia, to jeszcze przetrzymał parę godzin na głodzie tylko by ostatecznie nie mieć co jej zaoferować. No już bardziej chyba zjebać nie mógł.
A mogliśmy jednak zjeść na tej stołówce. Przecież jakbym poszedł na kolejną mszę to nie byłoby problemu... To moja wina. Znowu...
I gdzie ta beztroska? Gdzie dziecięca radość jaka biła od niego jeszcze chwilę temu? Teraz Francuz wyglądał na naprawdę dobitego, jak zwykle przereagowując błahą sprawę. Po prostu brak słów...
Remi Thibault
Sponsored content
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Strona 1 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach