P A N D E M O N I U M
:: Międzynarodowy Uniwersytet Magii i Czarodziejstwa “Veneficium” :: Akademiki :: ♦ Akademik "Sabbat"
Strona 1 z 2 • Share
Strona 1 z 2 • 1, 2
P A N D E M O N I U M
Ogólnie początkowe rozplanowanie tego pokoju wygląda >tak<. Ale aktualni mieszkańcy wprowadzili już kilka zmian w uporządkowaniu. Przede wszystkim zajęli łóżka przy oknach naprzeciwko siebie i miejscami poprzybijali do ścian wycinki z gazet na temat interesujących ich eksperymentów. Połowę biurka należącego do Finty zajmuje akwarium, w którym jedynym żywym elementem jest mała ośmorniczka. Dodatkowo po ziemi walają się zgniecione kartki z notatkami, jakieś odłamki drewien i metali oraz pustych fiolek po eliksirach.
Veneficium
Re: P A N D E M O N I U M
Pogwizdując pod nosem szedł przez akademik, ręką zaopatrzoną w różdżkę kierował swoim kufrem. Nie spieszył się - nie podejrzewał, żeby już ktoś zdążył zająć łóżko. Reszcie studentów z reguły nie chciało się przybyć na kampus przed rozpoczęciem semestru. Finta należał do tej rzadszej kategorii, która całe wakacje marzyła o powrocie na studia. Nie nudził się przez ostatnie miesiące, w końcu potrafił świetnie zorganizować sobie czas, ale zdążył stęsknić się za eksperymentami (których poza uczelnią zakazywało z reguły prawo), za wybuchami, nawet wypadkami i trudnością zaliczenia przedmiotów. Co poradzić - lubił mieć dużo do roboty.
Przelatujący z wolna kufer walnął studenta, który niespodziewanie wychylił się ze swojego pokoju, żeby zerknąć, kto pojawił się na korytarzu i czy przypadkiem nie ma zamiaru z nim mieszkać.
- Oj, nie chciałem. - Powiedział Węgier radośnie i bez śladu skruchy w głosie. Twarz mu się rozjaśniła, kiedy zauważył, że nie zna tego człowieka. - Kolega nowy?
Odpowiedziało mu trzaśnięcie drzwiami.
- Az isten faszát, nie to nie. - Powiedział głośno, wznowił pogwizdywanie, dwa razy walnął kufrem w zamknięte drzwi (tak, żeby pasowało do melodii) i ruszył dalej.
W końcu dotarł do pokoju. Droga zajęła mu zdecydowanie dłużej, niż powinna, ale nie mógł się powstrzymać, żeby nie zerknąć w kilka znajomych miejsc. Dziwnie wyglądały prysznice bez ustawionych przed nimi kolejek, poza tym po przerwie semestralnej dużo rzeczy było w wyjątkowo dobrym stanie. Po pierwszym tygodniu zwykle zaczynały wyglądać na mocno zdezelowane.
Otworzył drzwi, zrobił krok przez próg, podparł się pod boki i zaciągnął się powietrzem wnętrza, czego od razu pożałował. Ciężko było stwierdzić, czego użyli do czyszczenia pokoju, ale okropnie drapało w gardle. Dopadł do okna, żeby je otworzyć i złapał haust czegoś, czym dało się oddychać. Odwrócił się i machnął różdżką, wyduszając z siebie słabe "Finite", a kufer zwalił się na łóżko w kącie najbardziej oddalonym od drzwi. Wywiesił się przez parapet i zaczął się śmiać.
- Wróciłem! - Wrzasnął pogodnie. - Jak mi tego brakowało!
Przelatujący z wolna kufer walnął studenta, który niespodziewanie wychylił się ze swojego pokoju, żeby zerknąć, kto pojawił się na korytarzu i czy przypadkiem nie ma zamiaru z nim mieszkać.
- Oj, nie chciałem. - Powiedział Węgier radośnie i bez śladu skruchy w głosie. Twarz mu się rozjaśniła, kiedy zauważył, że nie zna tego człowieka. - Kolega nowy?
Odpowiedziało mu trzaśnięcie drzwiami.
- Az isten faszát, nie to nie. - Powiedział głośno, wznowił pogwizdywanie, dwa razy walnął kufrem w zamknięte drzwi (tak, żeby pasowało do melodii) i ruszył dalej.
W końcu dotarł do pokoju. Droga zajęła mu zdecydowanie dłużej, niż powinna, ale nie mógł się powstrzymać, żeby nie zerknąć w kilka znajomych miejsc. Dziwnie wyglądały prysznice bez ustawionych przed nimi kolejek, poza tym po przerwie semestralnej dużo rzeczy było w wyjątkowo dobrym stanie. Po pierwszym tygodniu zwykle zaczynały wyglądać na mocno zdezelowane.
Otworzył drzwi, zrobił krok przez próg, podparł się pod boki i zaciągnął się powietrzem wnętrza, czego od razu pożałował. Ciężko było stwierdzić, czego użyli do czyszczenia pokoju, ale okropnie drapało w gardle. Dopadł do okna, żeby je otworzyć i złapał haust czegoś, czym dało się oddychać. Odwrócił się i machnął różdżką, wyduszając z siebie słabe "Finite", a kufer zwalił się na łóżko w kącie najbardziej oddalonym od drzwi. Wywiesił się przez parapet i zaczął się śmiać.
- Wróciłem! - Wrzasnął pogodnie. - Jak mi tego brakowało!
Finta Mészáros
Re: P A N D E M O N I U M
Nie spieszył się specjalnie z dojściem do akademika, w połowie drogi wręcz zwolnił jeszcze mocniej i zboczył z trasy, żeby zahaczyć o studnie Felice i wrzucić tam sykla, który został mu z drobnych na dojazd, za które musiał wyżyć dwie godziny przesiadki w Warszawie. Dostanie się do tamtejszej ulicy z czarodziejskimi sklepami i restauracjami, to nie lada wyczyn. Sprostanie cennikom, to wyczyn jeszcze gorszy. Zazwyczaj studenci korzystali z rzekomo przynoszącej szczęście studni tylko przed sesją, ale Tomiczny postanowił rozszerzyć jej usługi i zażyczyć sobie, by rok upłynął jak najwolniej.
Pakując się do akademika sądził, że jego lokator zdążył ledwie wbiec do włości, cisnąć swoje rzeczy na wyro i wybiec (najprawdopodobniej zapominając nawet zatrzasnąć drzwi), żeby iść robić rzeczy, przeświadczony, że jego kampus go potrzebuje. Niemniej okazało się, że wspinając się po schodach, Col usłyszał dzikie wrzaski z piętra wyżej. Początkowo zwolnił, ale poznając znajomą barwę głosu resztę schodów pokonał dwoma susami. Ciągnięty jak dotąd tempem geriatrycznym kufer, z rozpędu na zakręcie uderzył nieomal w czyjeś drzwi i sprezentował ścianie pierwszy, czarny i cholernie widoczny ślad otarcia. Na szczęście reszta trasy była po linii prostej, więc pakunek sunął jak kuriozalny balonik na niewidzialnej smyczy tuż za swoim właścicielem. Chłopak dopadł się do drzwi, szybkim Finite uwalił bagaż z hukiem na podłodze korytarza, a sam otworzył wrota do pokoju szybkim ruchem i wycelował różdżką w kumpla. Tak się akurat złożyło, że w jego wypięty tyłek.
- Tęskniłem... Misarosz! Carpe retractum! - z różdżki wyrwał się świetlisty bicz, który jak żmija rzucił się w stronę paska spodni Węgra i oplótł końcówką wokół niego. - Pójdź w me ramiona~! - wrzasnął i szarpnął łapą chcąc przyciągnąć tancerkę. Tancerza.
Pakując się do akademika sądził, że jego lokator zdążył ledwie wbiec do włości, cisnąć swoje rzeczy na wyro i wybiec (najprawdopodobniej zapominając nawet zatrzasnąć drzwi), żeby iść robić rzeczy, przeświadczony, że jego kampus go potrzebuje. Niemniej okazało się, że wspinając się po schodach, Col usłyszał dzikie wrzaski z piętra wyżej. Początkowo zwolnił, ale poznając znajomą barwę głosu resztę schodów pokonał dwoma susami. Ciągnięty jak dotąd tempem geriatrycznym kufer, z rozpędu na zakręcie uderzył nieomal w czyjeś drzwi i sprezentował ścianie pierwszy, czarny i cholernie widoczny ślad otarcia. Na szczęście reszta trasy była po linii prostej, więc pakunek sunął jak kuriozalny balonik na niewidzialnej smyczy tuż za swoim właścicielem. Chłopak dopadł się do drzwi, szybkim Finite uwalił bagaż z hukiem na podłodze korytarza, a sam otworzył wrota do pokoju szybkim ruchem i wycelował różdżką w kumpla. Tak się akurat złożyło, że w jego wypięty tyłek.
- Tęskniłem... Misarosz! Carpe retractum! - z różdżki wyrwał się świetlisty bicz, który jak żmija rzucił się w stronę paska spodni Węgra i oplótł końcówką wokół niego. - Pójdź w me ramiona~! - wrzasnął i szarpnął łapą chcąc przyciągnąć tancerkę. Tancerza.
Ostatnio zmieniony przez Colette Tomiczny dnia Sro Gru 07, 2016 8:39 pm, w całości zmieniany 2 razy
Colette Tomiczny
Re: P A N D E M O N I U M
The member 'Colette Tomiczny' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 87
'k100' : 87
Mistrz Gry
Re: P A N D E M O N I U M
Usłyszał otwierane drzwi i pierwsze słowa Polaka, ale nie zdążył się odwrócić - ledwie zerknął przez ramię. Zanim zrobił cokolwiek poczuł silne szarpnięcie na wysokości miednicy.
- A kurva anyád! - Krzyknął widząc rzucone zaklęcie. - Miért tapadsz így rám?! - Wydarł się jeszcze w locie, zanim nie walnął w stojącego w drzwiach Colette. "Poszedł w jego ramiona" tak porządnie, że wywrócili się obaj. Finta upadając wbił koledze łokieć w żebra.
- Mi az, hogy a Tomiczny, mi az, hogy az a geci Tomiczny? Stęskniłeś się, to masz! Dobrze, że mam porządny pasek, bo byś mi ściągnął spodnie razem z gaciami, dávnkóros. - Spróbował się podnieść, poprawiając łokciem jeszcze raz, tym razem naumyślnie. - Sorry, za długo siedziałem na Węgrzech. Jakbyś miał wątpliwości, to cię zwyzywałem.
Wyzywał i krzyczał, ale wstając już miał szeroki uśmiech na gębie. Wyraźnie cieszył się na widok współlokatora.
- No co, Tomiczny? - Powtórzył dla odmiany w języku, w jakim dało się go zrozumieć. - Co tak wcześnie? Też się nie możesz doczekać, jakie atrakcje nam rzucą w tym roku? - Oczy zaszkliły mu się groźnie. - Nie możesz się pewnie doczekać pierwszego kocenia, w którym nie jesteś osobą koconą, tylko kocącą.
Oparł się o framugę. W ręce ciągle trzymał różdżkę, z której przed chwilą z pełnym rozmysłem nie skorzystał. Pomyślał przez chwilę, żeby ostrzec kolegę o gryzącym smrodzie wnętrza, ale momentalnie odrzucił ten pomysł i tylko szerzej się uśmiechnął. Studenci WME lubią doświadczać. Sam się przekona.
- A kurva anyád! - Krzyknął widząc rzucone zaklęcie. - Miért tapadsz így rám?! - Wydarł się jeszcze w locie, zanim nie walnął w stojącego w drzwiach Colette. "Poszedł w jego ramiona" tak porządnie, że wywrócili się obaj. Finta upadając wbił koledze łokieć w żebra.
- Mi az, hogy a Tomiczny, mi az, hogy az a geci Tomiczny? Stęskniłeś się, to masz! Dobrze, że mam porządny pasek, bo byś mi ściągnął spodnie razem z gaciami, dávnkóros. - Spróbował się podnieść, poprawiając łokciem jeszcze raz, tym razem naumyślnie. - Sorry, za długo siedziałem na Węgrzech. Jakbyś miał wątpliwości, to cię zwyzywałem.
Wyzywał i krzyczał, ale wstając już miał szeroki uśmiech na gębie. Wyraźnie cieszył się na widok współlokatora.
- No co, Tomiczny? - Powtórzył dla odmiany w języku, w jakim dało się go zrozumieć. - Co tak wcześnie? Też się nie możesz doczekać, jakie atrakcje nam rzucą w tym roku? - Oczy zaszkliły mu się groźnie. - Nie możesz się pewnie doczekać pierwszego kocenia, w którym nie jesteś osobą koconą, tylko kocącą.
Oparł się o framugę. W ręce ciągle trzymał różdżkę, z której przed chwilą z pełnym rozmysłem nie skorzystał. Pomyślał przez chwilę, żeby ostrzec kolegę o gryzącym smrodzie wnętrza, ale momentalnie odrzucił ten pomysł i tylko szerzej się uśmiechnął. Studenci WME lubią doświadczać. Sam się przekona.
Finta Mészáros
Re: P A N D E M O N I U M
Miało być pięknie, niesamowicie i zmysłowo, zupełnie jak na zajęciach tańca w Beauxbatons. Finta miał przy pomocy bicza okręcić się kilka razy i wpaść w profesjonalne ręce tancerza. Kto wie, Colette może jeszcze przeciągnął ten taniec i zakończył na crescendo w postaci kolejnego piruetu, albo przewieszając sobie kumpla przez rękę? Wyszło jednak w cholerę niezgrabnie. Colette z uwagi małego doświadczenia przy obchodzeniu się z biczem, źle pracował dłonią i nadgarstkiem, przez co w ostateczności jego pełen gracji kompan przyleciał doń bliżej po linii prostej. Dosłownie przyleciał i wpadł na polaka z impetem wodnej rakiety. Na dodatek wrzeszcząc przy tym jakieś, najpewniej obraźliwe, wiązanki, lądując przecież na i tak miękkim kumplu. Tomiczny miał w tej materii zdecydowanie mniej szczęścia, bo jego w tyłek, plecy i tył głowy cmoknęła podłoga. Na moment aż pociemniało mu przed oczami i jedyne co widział, to małe ćwierkające ptaszki zataczające okręgi nad jego głową, Jeden nazywał się Mi, drugi - Az, a trzeci - Hogy.
Tomiczny syknął i wydał z siebie jakiś nieartykułowany odgłos, kiedy drugi raz wgnieciono mu łokciem żołądek w kręgosłup. Objął się dłonią w pasie i pogładził po miejscu cierpienia.
- "Kurwę" jeszcze zrozumiałem. Aż tak się te języki od siebie nie różnią, bracie Słowianinie. - odkaszlnął, ale uśmiechnął się w końcu szeroko. Nie spieszyło mu się aż tak do podniesienia z podłogi, zamierzał tam poleżeć póki jego zgniecione wnętrzności z powrotem się nie napompują. - A reszta? Pewnie: "Aj Tomiczny, Tomiczny, ja też szaleję z zachwytu na Twój widok, świetnie wyglądasz!"
Jednak nawet ból, pamiątka po łokciu, nie przeszkadzał mu w roześmianiu się i zmuszeniu kolejnego studenta do wyjrzenia zza drzwi swojego pokoju. Ciekawie to musiało wyglądać. Kufer w połowie korytarza, a pod drzwiami triumfator i rozbawiony porażką poległy. Brunet sapnął i podniósł się na łokciach, żeby spojrzeć na rozmówcę z o stopień mniej żałosnej pozycji.
- Gdyby nie ten pasek to po widoku promieni słonecznych odbijających się od twojego bladego tyłka, większość naszych nowych sąsiadów prędko by oślepła. Wszystko dokładnie przemyślałem i negliż nie znalazł się w granicach moich błędów obliczeniowych, kiedy rozpoczynałem tę akcję. - skłamał, ale za to jak uroczo i fachowo! Wyprostował się mocniej, by usiąść na tyłku i odgarnął włosy do tyłu. Wstawanie było najtrudniejsze. - Skoro jesteś tu pierwszy, to zgaduję, ze już zająłeś najlepsze wyro. - skomentował, nawet nie pytając, ledwie stając na nogach i otrzepując siebie z resztek kurzu, farfocli i godności.
Oboje byli chyba jedynymi studentami, którzy całe wakacje z niecierpliwością czekali na to, by znów tutaj przyjechać. Co prawda dla Colette to był ledwie drugi rozdział jego prywatnej historii, w której spisano jego dzieje uniwersyteckie; historia Finty była dużo bardziej rozbudowana, ale z niej wyrwano niestety kilka ciekawych stron pamięci i oboje spotkali się tu w tym miejscu.
- Oh, chodź tu, mordo! - rzucił i zgarnął go bliżej łapskiem, obejmując go w karku i przytulając. Kilka męskich klepnięć w łopatkę później, odsunął go i wlazł do środka, żeby triumfalnie rozejrzeć się po wnętrzu ich prywatnego królestwa i... Zakaszlał, łapiąc się za gardło i oglądając na przyjaciela. - Ou... co to, Fin...? Khe, khe! Nowe perfumy? Khe! Co to za marka? Ajax? - parsknąłby, gdyby nie kolejne kaszlnięcie. - Czy może Francis?
Tu już się zaśmiał. Podszedł szybkim krokiem bliżej okna i tam odnalazł swoją chmurkę z tlenem, która nie pachniała jak wnętrze fiolki na eliksir po odkażaniu.
- Merlinie, czym oni szorują te pokoje? Cifem? Może przewiesimy pościel przez parapet? Jak moja poduszka też jest przesycona tym zapachem, to... - nie dokończył bo zgarnął poduszkę z najbliższego łóżka, tego naprzeciwko zajętego wyra i ułożył ją na parapecie. Spojrzał na Węgra. - Słuchaj, mam już plan na najbliższą przyszłość: ty zasiadasz na tronie Samorządu Studenckiego i pomagasz mi dopchać się do obsługiwania tegorocznego kocenia. Musze namówić więcej osób na całowanie Gampa w tyłek, bo nie daruje ci, że tylko mnie dałeś radę do tego zmusić. Łajzo.
Tomiczny syknął i wydał z siebie jakiś nieartykułowany odgłos, kiedy drugi raz wgnieciono mu łokciem żołądek w kręgosłup. Objął się dłonią w pasie i pogładził po miejscu cierpienia.
- "Kurwę" jeszcze zrozumiałem. Aż tak się te języki od siebie nie różnią, bracie Słowianinie. - odkaszlnął, ale uśmiechnął się w końcu szeroko. Nie spieszyło mu się aż tak do podniesienia z podłogi, zamierzał tam poleżeć póki jego zgniecione wnętrzności z powrotem się nie napompują. - A reszta? Pewnie: "Aj Tomiczny, Tomiczny, ja też szaleję z zachwytu na Twój widok, świetnie wyglądasz!"
Jednak nawet ból, pamiątka po łokciu, nie przeszkadzał mu w roześmianiu się i zmuszeniu kolejnego studenta do wyjrzenia zza drzwi swojego pokoju. Ciekawie to musiało wyglądać. Kufer w połowie korytarza, a pod drzwiami triumfator i rozbawiony porażką poległy. Brunet sapnął i podniósł się na łokciach, żeby spojrzeć na rozmówcę z o stopień mniej żałosnej pozycji.
- Gdyby nie ten pasek to po widoku promieni słonecznych odbijających się od twojego bladego tyłka, większość naszych nowych sąsiadów prędko by oślepła. Wszystko dokładnie przemyślałem i negliż nie znalazł się w granicach moich błędów obliczeniowych, kiedy rozpoczynałem tę akcję. - skłamał, ale za to jak uroczo i fachowo! Wyprostował się mocniej, by usiąść na tyłku i odgarnął włosy do tyłu. Wstawanie było najtrudniejsze. - Skoro jesteś tu pierwszy, to zgaduję, ze już zająłeś najlepsze wyro. - skomentował, nawet nie pytając, ledwie stając na nogach i otrzepując siebie z resztek kurzu, farfocli i godności.
Oboje byli chyba jedynymi studentami, którzy całe wakacje z niecierpliwością czekali na to, by znów tutaj przyjechać. Co prawda dla Colette to był ledwie drugi rozdział jego prywatnej historii, w której spisano jego dzieje uniwersyteckie; historia Finty była dużo bardziej rozbudowana, ale z niej wyrwano niestety kilka ciekawych stron pamięci i oboje spotkali się tu w tym miejscu.
- Oh, chodź tu, mordo! - rzucił i zgarnął go bliżej łapskiem, obejmując go w karku i przytulając. Kilka męskich klepnięć w łopatkę później, odsunął go i wlazł do środka, żeby triumfalnie rozejrzeć się po wnętrzu ich prywatnego królestwa i... Zakaszlał, łapiąc się za gardło i oglądając na przyjaciela. - Ou... co to, Fin...? Khe, khe! Nowe perfumy? Khe! Co to za marka? Ajax? - parsknąłby, gdyby nie kolejne kaszlnięcie. - Czy może Francis?
Tu już się zaśmiał. Podszedł szybkim krokiem bliżej okna i tam odnalazł swoją chmurkę z tlenem, która nie pachniała jak wnętrze fiolki na eliksir po odkażaniu.
- Merlinie, czym oni szorują te pokoje? Cifem? Może przewiesimy pościel przez parapet? Jak moja poduszka też jest przesycona tym zapachem, to... - nie dokończył bo zgarnął poduszkę z najbliższego łóżka, tego naprzeciwko zajętego wyra i ułożył ją na parapecie. Spojrzał na Węgra. - Słuchaj, mam już plan na najbliższą przyszłość: ty zasiadasz na tronie Samorządu Studenckiego i pomagasz mi dopchać się do obsługiwania tegorocznego kocenia. Musze namówić więcej osób na całowanie Gampa w tyłek, bo nie daruje ci, że tylko mnie dałeś radę do tego zmusić. Łajzo.
Colette Tomiczny
Re: P A N D E M O N I U M
Zaśmiał się i pokręcił głową.
- Żaden ze mnie Słowianin. To język z grupy... - Podrapał się różdżką za uchem, próbując przypomnieć sobie nazwę grupy językowej, ale zniknęła z jego głowy równie skutecznie jak materiał studiów po wypadku. - No, tam ta "kurwa" znalazła się chyba tylko dlatego, że Węgrzy zadawali się z Polakami. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby tak było naprawdę. - Odjął kawałek drewna od głowy. - A reszta tak, dokładnie to. Widzisz, jeszcze trochę i będziesz gadał po mojemu.
Przysłuchiwał się z zaciekawieniem, co tam ten Tomiczny gada z poziomu gleby.
- Rozmawiamy pierwszy raz w tym semestrze, a ty już o mojej dupie. - Odwrócił się do wychylonego z pokoju studenta, który zaciekawił się sytuacją. - A ty się nie gap, jak nie masz zamiaru się włączać do rozmowy, bo się wstydzę. - Rzucił to twardo, ale wyraz jego twarzy nie pozostawiał wątpliwości - wszystko, co dzisiaj powiedział, było jednym wielkim żartem.
Zdanie o zajętym łóżku nie wymagało komentarza, za to zostało skwitowane powolnym, potakującym ruchem głowy i wietrzeniem zębów. Schował różdżkę do kieszeni, zanim Polak zdążył wylewnie się z nim witać. W uścisku odwdzięczył się trochę za mocnymi klepnięciami w plecy.
- Buziság. - Wyrwało mu się mimochodem przez śmiech.
I oto nadszedł ten moment: Tomiczny wlazł do pokoju i spróbował oddychać skażonym powietrzem. Oglądanie, jak się męczy (o, przepraszam - jak doświadcza) było dla Fina czystą rozrywką. Oczywiście nie mogło obyć się bez konkretnego komentarza. Tak, za tym rodzajem humoru też się stęsknił. Nie ma to jak poobrażać się wzajemnie, a potem pójść na piwo i więcej piwa.
- Nie wiem, ale wali jak cholera. Ty myślałeś, że czemu ja wiszę na parapecie, co? Dla rozrywki zwykle drę się do ludzi, a nie w przestrzeń.
Wstrzymał oddech i wlazł do środka, żeby otworzyć drugie okno. Wziął swoją kołdrę i podjął próbę zmieszczenia jej obok poduszki Colette. Prawie ją przypadkiem wyrzucił, ale zdążył złapać i ułożyć nieco bardziej stabilnie. Na wspomnienie incydentu z Gampem wydał z siebie przeciągłe "heheee" (a po nim kilka kaszlnięć, bo jeszcze nie pozbyli się gryzącego smrodu).
- Ciągle się złościsz? - Zaczął, wyraźnie się nabijając. - Bardzo podoba mi się twój plan, a w szczególności to miejsce, w którym przejmuję władzę nad samorządem. Jak mi pomożesz, to oprócz wplątania cię w kocenie będę walczyć o obniżenie kosztów kursów poprawkowych.
Zaczął znowu pogwizdywać, ale szybko urwał.
- A właśnie! Podczas długich godzin tęsknoty za uczelnią wpadłem na pomysł. Założę koło naukowe! - Oczy mu zalśniły. - Koło naukowe eksperymentów. Wszystkie odrzucone projekty będą szły do nas. Nazwę je Studenckie Koło Naukowe Eksperymentów Nieszablonowych. Masz jakiś pomysł, kto się zgodzi być opiekunem?
- Żaden ze mnie Słowianin. To język z grupy... - Podrapał się różdżką za uchem, próbując przypomnieć sobie nazwę grupy językowej, ale zniknęła z jego głowy równie skutecznie jak materiał studiów po wypadku. - No, tam ta "kurwa" znalazła się chyba tylko dlatego, że Węgrzy zadawali się z Polakami. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby tak było naprawdę. - Odjął kawałek drewna od głowy. - A reszta tak, dokładnie to. Widzisz, jeszcze trochę i będziesz gadał po mojemu.
Przysłuchiwał się z zaciekawieniem, co tam ten Tomiczny gada z poziomu gleby.
- Rozmawiamy pierwszy raz w tym semestrze, a ty już o mojej dupie. - Odwrócił się do wychylonego z pokoju studenta, który zaciekawił się sytuacją. - A ty się nie gap, jak nie masz zamiaru się włączać do rozmowy, bo się wstydzę. - Rzucił to twardo, ale wyraz jego twarzy nie pozostawiał wątpliwości - wszystko, co dzisiaj powiedział, było jednym wielkim żartem.
Zdanie o zajętym łóżku nie wymagało komentarza, za to zostało skwitowane powolnym, potakującym ruchem głowy i wietrzeniem zębów. Schował różdżkę do kieszeni, zanim Polak zdążył wylewnie się z nim witać. W uścisku odwdzięczył się trochę za mocnymi klepnięciami w plecy.
- Buziság. - Wyrwało mu się mimochodem przez śmiech.
I oto nadszedł ten moment: Tomiczny wlazł do pokoju i spróbował oddychać skażonym powietrzem. Oglądanie, jak się męczy (o, przepraszam - jak doświadcza) było dla Fina czystą rozrywką. Oczywiście nie mogło obyć się bez konkretnego komentarza. Tak, za tym rodzajem humoru też się stęsknił. Nie ma to jak poobrażać się wzajemnie, a potem pójść na piwo i więcej piwa.
- Nie wiem, ale wali jak cholera. Ty myślałeś, że czemu ja wiszę na parapecie, co? Dla rozrywki zwykle drę się do ludzi, a nie w przestrzeń.
Wstrzymał oddech i wlazł do środka, żeby otworzyć drugie okno. Wziął swoją kołdrę i podjął próbę zmieszczenia jej obok poduszki Colette. Prawie ją przypadkiem wyrzucił, ale zdążył złapać i ułożyć nieco bardziej stabilnie. Na wspomnienie incydentu z Gampem wydał z siebie przeciągłe "heheee" (a po nim kilka kaszlnięć, bo jeszcze nie pozbyli się gryzącego smrodu).
- Ciągle się złościsz? - Zaczął, wyraźnie się nabijając. - Bardzo podoba mi się twój plan, a w szczególności to miejsce, w którym przejmuję władzę nad samorządem. Jak mi pomożesz, to oprócz wplątania cię w kocenie będę walczyć o obniżenie kosztów kursów poprawkowych.
Zaczął znowu pogwizdywać, ale szybko urwał.
- A właśnie! Podczas długich godzin tęsknoty za uczelnią wpadłem na pomysł. Założę koło naukowe! - Oczy mu zalśniły. - Koło naukowe eksperymentów. Wszystkie odrzucone projekty będą szły do nas. Nazwę je Studenckie Koło Naukowe Eksperymentów Nieszablonowych. Masz jakiś pomysł, kto się zgodzi być opiekunem?
Finta Mészáros
Re: P A N D E M O N I U M
Tomiczny oparł się przedramionami o miękką poduszkę i wyjrzał na resztę kampusu ciesząc oczy znajomymi widokami budynków, bardzo charakterystyczną dla Islandii jasną zielenią traw i jeszcze całkiem pustą przestrzenią uczelni, która nie dalej niż za dwa dni zakryje się różnobarwną mieszanką kultur, wyglądającą jak kolorowe i chaotycznie obijające się o ściany konfetti. I w każdy z tych studenckich pikseli włożone jest kilka kilogramów oczekiwań, które mieli wypełnić, żeby zbudować jeszcze lepszy magiczny świat dla kolejnego pokolenia. Jednych ciężar odpowiedzialności tym mocniej wbijał aż po kolana w tę jaśniutką trawę, a innych ładował energią i wkładał motorek między poślady – jak na przykład stojącemu tuż obok Fincie, który jeszcze przed inauguracją (ba, Colette był pewien, że plany zaczęły się tworzyć już co najmniej w połowie wakacji) dokładnie wiedział gdzie zamierza iść ze swoim studenckim życiem. Całe szczęście ich plany całkowicie się pokryły.
- Zatem jesteś mi winny kurwę. Ino ładną i doświadczoną. - zasugerował i pochylił się głębiej, by niemal dotykać podbródkiem poduszki. - To chyba ta magiczna i szeroko znana kwintesencja „polskości” i jej wymiany kulturowej z innymi państwami. Inni dzielą się strojami ludowymi, obyczajami albo kuchnią, a my - przekleństwami. To chyba najlepsze co mamy. Oczywiście prócz pięknych kobiet, ale tym się nie dzielimy.
Zaśmiał się, wreszcie zwracając spojrzenie dwubarwnych oczu na znajomą mordeczkę kumpla.
- Wiesz co, chyba zmieniłem obszar zainteresowań w sprawie tego smrodu. Bardziej od tego CZYM tu wszystko szorują, ciekawi mnie DLA CZEGO akurat tym? Czujesz, jak korci w nosie? Zupełnie jakby wraz z bakteriami, miało wyżreć w tobie resztki człowieczeństwa i magii, od podrażnienia śluzówek zaczynając. - podrapał się po nosie. Co prawda tylko Merlin wiedział co studenci tutaj wyrabiali. Życie zna historię, w której pewien biedny studencina odgrzewał sobie obiad w pokoju i zasmrodził tym korytarz tak zabójczo, że bez ostrzeżenia do pokoju wpadła jedna ze sprzątaczek, każąc mu przestać warzyć trucizny. Tłumaczenie się, że to tylko kurczak w sosie serowym na nic się zdało. Zwłaszcza, że z braku lepszych naczyń mieszano go w cynowym kociołku. Innym razem ktoś przesadził z rozprowadzanymi tutaj halucynkami i mieszkał w pokoju przez dwa tygodnie z – jak on go nazywał – Smrdolordem, któremu trzeba było zbudować tron ze znoszonych skarpet. Gdyby nie zwabione specyficzna wonią dziewczyny mieszkające naprzeciwko, to zapewne przystąpiono by do budowy reszty sali koronacyjnej. Innym powodem przepuszczenia pokoju przez cały oddział dezynfekcyjny mogły być po prostu częste imprezki i popularne w tamtym roku nielegalne walki czekoladowych żab. W przypadku tych ostatnich standardem było poprzyklejane do sufitu jedzenie czy magicznie zdezelowane meble trzymające się na ślinę albo słowo honoru.
Po przeciągłym „hehee” Tomiczny zmarszczył brwi i mroczna burza w jego zwierciadłach duszy chybiła dwoma ciśniętymi nieprecyzyjnie piorunami, które mogłyby wypalić dziury w ścianie. Ale nie wypaliły.
- Oczywiście, że tak! Bro, żebyś jeszcze wkręcił kogoś innego! Kogokolwiek! Ale nie, Kotlet -Pedał był jedynym, który w wyścigu po punkty cmoknął wielkiego założyciela w poślad. - mruknął i oparł policzek na dłoni. - Tym razem się zemszczę! Zemszczę się sromotnie, a mój mroczny rechot będzie głośniejszy niż ten Blackwooda tuż przed sesją.
Łypnął na kumpla sprytnie.
- Co, woda sodowa uderza ci do głowy? Broszurki nie wystarczą? Teraz chcesz, by twoja gęba prześladowała wszystkich jeszcze na inauguracji i organizacji festynów i innych wydarzeń uczelnianych? Wiesz jak to widzę? Jak przed sesją letnią rozkładamy mini-park rozrywki i tuż przed wstępem na największy rollercoaster jesteś kartonowy ty z ręką ustawioną na „hail Hitler” i napisem: Musisz być taki wysoki, żeby wejść na ta kolejkę. Ale... Hmmm... Obniżenie kosztów poprawek brzmi bardziej niż kusząco. W tamtym roku zdałem prawo chyba tylko przypadkiem. - uśmiechnął się mizernie i uciekł wzrokiem na bok. Co miał zrobić? Nawet jeśli rozumiał o co chodzi w ustawie to nie był w stanie zapamiętać jej słowo w słowo w tym nieludzkim żargonie. O eliksiry też się martwił. Właściwie były to tylko dwie rzeczy na które musiał uczęszczać, a sprawiały mu problem, więc wystarczyło spiąć tyłek i to przeskoczyć, żeby mieć spokój przynajmniej na drugim stopniu. Ale o ile kociołek mógł przestąpić, o tyle na kodeks magicznych praw zawsze się nadziewał – jak nie krokiem to chociaż końcówką płaszcza.
Drgnął, kiedy jego syrena po krótki ubarwianiu mu czasu muzyką postanowiła wybuchnąć jak gejzer z kolejnym pomysłem. Hyhyhy Gejzer.
- Już masz jednego członka. - dodał podnosząc na wysokość twarzy dwa palce, zupełnie jakby zgłaszał się na lekcji do odpowiedzi. Upuścił ją jednak szybko i zamyślił się, charakterystycznie wydymając wargi. - Hmmm... Hmm, hmm... Pierwszy do głowy przychodzi mi Profesor Sharv, zwłaszcza, że ma do ciebie słabość i specjalizuje się w takich tematach, ale pamiętam jak Psor Warstwa w ubiegłym roku wyrażał chęć przejęcia jakiegoś klubu. Gość ma nerwy ze stali i mordkę kutą dłutem Michała Anioła, więc powinien nam, pospołu z tobą, ściągać więcej chętnej gawiedzi. Jak nie do roli badaczy, to do roli... Badanych. - zaśmiał się pod nosem złowrogo.
- Zatem jesteś mi winny kurwę. Ino ładną i doświadczoną. - zasugerował i pochylił się głębiej, by niemal dotykać podbródkiem poduszki. - To chyba ta magiczna i szeroko znana kwintesencja „polskości” i jej wymiany kulturowej z innymi państwami. Inni dzielą się strojami ludowymi, obyczajami albo kuchnią, a my - przekleństwami. To chyba najlepsze co mamy. Oczywiście prócz pięknych kobiet, ale tym się nie dzielimy.
Zaśmiał się, wreszcie zwracając spojrzenie dwubarwnych oczu na znajomą mordeczkę kumpla.
- Wiesz co, chyba zmieniłem obszar zainteresowań w sprawie tego smrodu. Bardziej od tego CZYM tu wszystko szorują, ciekawi mnie DLA CZEGO akurat tym? Czujesz, jak korci w nosie? Zupełnie jakby wraz z bakteriami, miało wyżreć w tobie resztki człowieczeństwa i magii, od podrażnienia śluzówek zaczynając. - podrapał się po nosie. Co prawda tylko Merlin wiedział co studenci tutaj wyrabiali. Życie zna historię, w której pewien biedny studencina odgrzewał sobie obiad w pokoju i zasmrodził tym korytarz tak zabójczo, że bez ostrzeżenia do pokoju wpadła jedna ze sprzątaczek, każąc mu przestać warzyć trucizny. Tłumaczenie się, że to tylko kurczak w sosie serowym na nic się zdało. Zwłaszcza, że z braku lepszych naczyń mieszano go w cynowym kociołku. Innym razem ktoś przesadził z rozprowadzanymi tutaj halucynkami i mieszkał w pokoju przez dwa tygodnie z – jak on go nazywał – Smrdolordem, któremu trzeba było zbudować tron ze znoszonych skarpet. Gdyby nie zwabione specyficzna wonią dziewczyny mieszkające naprzeciwko, to zapewne przystąpiono by do budowy reszty sali koronacyjnej. Innym powodem przepuszczenia pokoju przez cały oddział dezynfekcyjny mogły być po prostu częste imprezki i popularne w tamtym roku nielegalne walki czekoladowych żab. W przypadku tych ostatnich standardem było poprzyklejane do sufitu jedzenie czy magicznie zdezelowane meble trzymające się na ślinę albo słowo honoru.
Po przeciągłym „hehee” Tomiczny zmarszczył brwi i mroczna burza w jego zwierciadłach duszy chybiła dwoma ciśniętymi nieprecyzyjnie piorunami, które mogłyby wypalić dziury w ścianie. Ale nie wypaliły.
- Oczywiście, że tak! Bro, żebyś jeszcze wkręcił kogoś innego! Kogokolwiek! Ale nie, Kotlet -Pedał był jedynym, który w wyścigu po punkty cmoknął wielkiego założyciela w poślad. - mruknął i oparł policzek na dłoni. - Tym razem się zemszczę! Zemszczę się sromotnie, a mój mroczny rechot będzie głośniejszy niż ten Blackwooda tuż przed sesją.
Łypnął na kumpla sprytnie.
- Co, woda sodowa uderza ci do głowy? Broszurki nie wystarczą? Teraz chcesz, by twoja gęba prześladowała wszystkich jeszcze na inauguracji i organizacji festynów i innych wydarzeń uczelnianych? Wiesz jak to widzę? Jak przed sesją letnią rozkładamy mini-park rozrywki i tuż przed wstępem na największy rollercoaster jesteś kartonowy ty z ręką ustawioną na „hail Hitler” i napisem: Musisz być taki wysoki, żeby wejść na ta kolejkę. Ale... Hmmm... Obniżenie kosztów poprawek brzmi bardziej niż kusząco. W tamtym roku zdałem prawo chyba tylko przypadkiem. - uśmiechnął się mizernie i uciekł wzrokiem na bok. Co miał zrobić? Nawet jeśli rozumiał o co chodzi w ustawie to nie był w stanie zapamiętać jej słowo w słowo w tym nieludzkim żargonie. O eliksiry też się martwił. Właściwie były to tylko dwie rzeczy na które musiał uczęszczać, a sprawiały mu problem, więc wystarczyło spiąć tyłek i to przeskoczyć, żeby mieć spokój przynajmniej na drugim stopniu. Ale o ile kociołek mógł przestąpić, o tyle na kodeks magicznych praw zawsze się nadziewał – jak nie krokiem to chociaż końcówką płaszcza.
Drgnął, kiedy jego syrena po krótki ubarwianiu mu czasu muzyką postanowiła wybuchnąć jak gejzer z kolejnym pomysłem. Hyhyhy Gejzer.
- Już masz jednego członka. - dodał podnosząc na wysokość twarzy dwa palce, zupełnie jakby zgłaszał się na lekcji do odpowiedzi. Upuścił ją jednak szybko i zamyślił się, charakterystycznie wydymając wargi. - Hmmm... Hmm, hmm... Pierwszy do głowy przychodzi mi Profesor Sharv, zwłaszcza, że ma do ciebie słabość i specjalizuje się w takich tematach, ale pamiętam jak Psor Warstwa w ubiegłym roku wyrażał chęć przejęcia jakiegoś klubu. Gość ma nerwy ze stali i mordkę kutą dłutem Michała Anioła, więc powinien nam, pospołu z tobą, ściągać więcej chętnej gawiedzi. Jak nie do roli badaczy, to do roli... Badanych. - zaśmiał się pod nosem złowrogo.
Colette Tomiczny
Re: P A N D E M O N I U M
- Zobaczymy, co da się zrobić. - Odpowiedział odnośnie ładnej kurwy. - My za to chyba niczym się nie dzielimy... No chyba, że gulaszem. Wkład Węgrów we wspaniałość świata: gulasz. - Kaszlnął jeszcze ze dwa razy. - I najlepszy tokaji aszu.
Rzucił się na łóżko, a przynajmniej na tę jego część, której nie zajmowała walizka. Zakaszlał znowu, kiedy z materaca uniosła się kolejna porcja gryzącej woni.
- Sądząc po tym, że łóżka też walą, to chyba po prostu chcą nas wytruć. Chociaż kiedy wspominam poprzednie lata to, no, muszę przyznać, że gdyby ten pokój miał przed nami ktoś nieodpowiedni, to sam wlałbym tutaj wszystko, co tylko jest dostępne na rynku. - Założył ręce pod głowę. - Magicznym i mugolskim. - Zaciągnął się gryzącym powietrzem i zakaszlał jeszcze raz. - Sądząc po tym jebitnym smrodzie - dokładnie to zrobili. I faktycznie, już czuję, jak znikają we mnie resztki człowieczeństwa.
Na wspomnienie o koceniu zaśmiał się i wskazał na Colette palcem.
- Heeheehe... Kotlet pedał. - Chciał jeszcze dodać coś o tym, że mszczenie się na nowych studentach niekoniecznie jest dobrym sposobem na odegranie się - w końcu to nie oni byli sprawcami całego zajścia, tylko leżący (nie)wygodnie na swoim zdobycznym leżu Finta. Zanim zdążył coś powiedzieć dotarło do niego, że prowokowanie kumpla do zemsty na sobie - w szczególności tego kumpla - może skończyć się upokorzeniem na miarę wysmarowania kremem orzechowym i przegonienia nago przez kampus. Nie, żeby miał się po tym czuć jakoś źle czy niekomfortowo, ale wolałby jednak nie. - Tylko nie Blackwood. Tylko nie sesja. - Powiedział dramatycznie, chociaż tak naprawdę nie miał nic przeciwko ani jednego, ani drugiego. Hej, student nie może wszystkiego zaliczyć za pierwszym razem, bo byłoby nudno. Możliwymi poprawkami nie przejmował się ani trochę.
- Każdy ma znać moją gębę. - Spoważniał, ale tylko pozornie. Odgrywał tę powagę. - Park rozrywki brzmi spoko, zrobi mi promocję. Jeszcze mogę przekupić kogoś, żeby rzucił pomysłem wprowadzenia płatnego żarcia i ja ten pomysł obalę. A po tańszych warunkach zawalczę o łóżka wodne w akademiku i masaże stóp.
Kiedy skończył wypowiedź milczał jeszcze chwilę, po której zaśmiał się głośno. Za bardzo się dzisiaj cieszył, żeby być poważnym, nawet, jeśli ta powaga była udawana.
- Wiem, że mam jednego... Och. - Zaczął tonem kogoś, kto wyjaśnia oczywistą oczywistość, ale przerwał, widząc podniesioną rękę kolegi. - No tak, nawet nie pytałem. Chyba nie myślisz, że udałoby ci się wykręcić z członkostwa? - Przesunął trochę walizkę, bo bał się, że zaraz spadnie z łóżka. Został już w pozycji siedzącej. - Nie no, po prostu wiem, że byś tego nie odpuścił. Za dużo zabawy. - Zmarszczył brwi. - Tak, też chciałem zapytać Sharva. Pójdę do niego po inauguracji. Jak się nie zgodzi - masz rację, może i Warstwa. - Podrapał się po głowie. - W sumie nie wiem, mam najpierw iść do dziekanatu? Sekretariatu WME? - Zrobił krótką przerwę na zastanowienie. - Wszędzie po kolei? To chyba mój faworyt. Tak, zdecydowanie wszędzie.
Znowu zamyślił się na chwilę. Na jego twarzy odmalowało się rozmarzenie.
- Ciekawe, z jakimi odrzuconymi eksperymentami do nas wpadną...
Rzucił się na łóżko, a przynajmniej na tę jego część, której nie zajmowała walizka. Zakaszlał znowu, kiedy z materaca uniosła się kolejna porcja gryzącej woni.
- Sądząc po tym, że łóżka też walą, to chyba po prostu chcą nas wytruć. Chociaż kiedy wspominam poprzednie lata to, no, muszę przyznać, że gdyby ten pokój miał przed nami ktoś nieodpowiedni, to sam wlałbym tutaj wszystko, co tylko jest dostępne na rynku. - Założył ręce pod głowę. - Magicznym i mugolskim. - Zaciągnął się gryzącym powietrzem i zakaszlał jeszcze raz. - Sądząc po tym jebitnym smrodzie - dokładnie to zrobili. I faktycznie, już czuję, jak znikają we mnie resztki człowieczeństwa.
Na wspomnienie o koceniu zaśmiał się i wskazał na Colette palcem.
- Heeheehe... Kotlet pedał. - Chciał jeszcze dodać coś o tym, że mszczenie się na nowych studentach niekoniecznie jest dobrym sposobem na odegranie się - w końcu to nie oni byli sprawcami całego zajścia, tylko leżący (nie)wygodnie na swoim zdobycznym leżu Finta. Zanim zdążył coś powiedzieć dotarło do niego, że prowokowanie kumpla do zemsty na sobie - w szczególności tego kumpla - może skończyć się upokorzeniem na miarę wysmarowania kremem orzechowym i przegonienia nago przez kampus. Nie, żeby miał się po tym czuć jakoś źle czy niekomfortowo, ale wolałby jednak nie. - Tylko nie Blackwood. Tylko nie sesja. - Powiedział dramatycznie, chociaż tak naprawdę nie miał nic przeciwko ani jednego, ani drugiego. Hej, student nie może wszystkiego zaliczyć za pierwszym razem, bo byłoby nudno. Możliwymi poprawkami nie przejmował się ani trochę.
- Każdy ma znać moją gębę. - Spoważniał, ale tylko pozornie. Odgrywał tę powagę. - Park rozrywki brzmi spoko, zrobi mi promocję. Jeszcze mogę przekupić kogoś, żeby rzucił pomysłem wprowadzenia płatnego żarcia i ja ten pomysł obalę. A po tańszych warunkach zawalczę o łóżka wodne w akademiku i masaże stóp.
Kiedy skończył wypowiedź milczał jeszcze chwilę, po której zaśmiał się głośno. Za bardzo się dzisiaj cieszył, żeby być poważnym, nawet, jeśli ta powaga była udawana.
- Wiem, że mam jednego... Och. - Zaczął tonem kogoś, kto wyjaśnia oczywistą oczywistość, ale przerwał, widząc podniesioną rękę kolegi. - No tak, nawet nie pytałem. Chyba nie myślisz, że udałoby ci się wykręcić z członkostwa? - Przesunął trochę walizkę, bo bał się, że zaraz spadnie z łóżka. Został już w pozycji siedzącej. - Nie no, po prostu wiem, że byś tego nie odpuścił. Za dużo zabawy. - Zmarszczył brwi. - Tak, też chciałem zapytać Sharva. Pójdę do niego po inauguracji. Jak się nie zgodzi - masz rację, może i Warstwa. - Podrapał się po głowie. - W sumie nie wiem, mam najpierw iść do dziekanatu? Sekretariatu WME? - Zrobił krótką przerwę na zastanowienie. - Wszędzie po kolei? To chyba mój faworyt. Tak, zdecydowanie wszędzie.
Znowu zamyślił się na chwilę. Na jego twarzy odmalowało się rozmarzenie.
- Ciekawe, z jakimi odrzuconymi eksperymentami do nas wpadną...
Finta Mészáros
Re: P A N D E M O N I U M
Wargi Polaka wygięły się w parodii wstrzymywanego uśmiechu parsknął pod nosem.
- Hej, to mi daje nieco do myślenia odnośnie zaprezentowania działalności naszego klubu na najbliższym festynie. Otóż: kurwy wysmarowane gulaszem! A na deser walki w bigosie i fajerwerki z Tokajów. Choć to ostatnie brzmi jak coś na co zdecydowanie nie mam Galeonów - skwitował obracając się do okna tyłem i opierając się o niego zawadiacko łokciami. Brakowało już tylko przyciemnianych okularów i wykałaczki między zębami. Tak, wykałaczki, nie papierosa. Tomiczny palił albo kiedy było naprawdę bardzo źle, albo naprawdę bardzo dobrze. - I jak w tamtym roku będzie za dużo studiów na koniec pieniędzy i znowu będę w pracy reklamował niedziałające Cnotliwe Majtki u Salome.
Odetchnął teatralnie przygarbiwszy się zupełnie tak, jakby na moment opadły na jego ramiona problemy wszechświata – a dochodziło do tego zdecydowanie za szybko! Do sesji w końcu jeszcze kilka ładnych miesięcy. ...a to, że jeszcze dzisiaj rano zdążył już narazić się jednemu z profesorów, to już inna sprawa.
Co gorsza kumpel postanowił jeszcze bez ostrzeżenia wytrzepać swój materac własnym ciałem i podnieść w powietrze prawie, że zauważalną chmurkę chemicznego smrodku.
- Mmmm... Czuje romantyczną nutkę odorosoku i mugolskeigo Cifa - napomknął zaciągając się jak jakiś smakosz, co skwitował krótkim atakiem kaszlu, pod koniec brzmiącym tak jakby miał w zamiarze wypluć jelita i własnoręcznie wypucować je szmateczką, albo przewietrzyć za oknem. Choć w świecie magii to nie taki znowu straszny sposób. Kaszel nie przerwał mu jednak w wyrzuceniu z siebie wymyślonej naprędce, całkiem niezgorszej jego zdaniem riposty:
- Uważaj, mieszkasz z tym pedałem w pokoju, opinia publiczna ma prawo nie pozostawić na tobie suchej hetero nitki – odbił samemu celując w jego stronę paluchem. - Zwłaszcza w połączeniu z twoją wielką sławą, która już niedługo wyniesie twoją niebrzydką facjatę na billboardy w kinie, które rozsławią twoją pełną dzikich zwrotów akcji biografię w filmie: „Człowiek, któremu się chciało”. Sam wyrzucę z własnej kieszeni na sequel pod tytułem: „Starał się”.
Zaśmiał się wrednie, susząc zęby i pozwalając, by jego dotychczas gładki policzek przecięła sznyta, która dorobiła się na tym kampusie już kilku całkiem niezłych historii.
- A tak całkiem poważnie, żebyś potem nie jęczał, że w ciebie nie wierzę: chcę się znaleźć w pierwszej piątce masowanych... Nawet gdybyś miał wypełnić wyborcze obietnice własnoręcznie. - odlepił się tym samym od okna i usiadł, dużo ostrożniej, na własnym łóżko. - Myślę, że gdzieś w tej grupie znajdzie się też nasz opiekun, więc wybierz tego, któremu wsmarujesz olejki z większą przyjemnością. - poruszył brwiami i znowu zakaszlał, uderzając pięścią w mostek. - Ja tam sądzę, że znając naszą uczelnię to fajnie jakbyś jeszcze Nokate odwiedził w jego kanciapie i zapytał czy możesz i jakie papiery przynieść. Choć zacząć należałoby od Sekretariatu, ostatnio gryźli się z Dziekanatem i nie chcieli zgarniać od nich dokumentów kierujących właśnie do WME – zachowują się jak wątroba, która usilnie chce pracować samodzielnie; zarumienią się jak pójdziesz prosto do nich. Zwłaszcza, że o tej porze, na samym początku roku mają zdaje się krótszą kolejkę absztyfikantów nieudolnie zabiegających o atencję każdej Julii, która zasiada za monstrualnym biurkiem.
- Hej, to mi daje nieco do myślenia odnośnie zaprezentowania działalności naszego klubu na najbliższym festynie. Otóż: kurwy wysmarowane gulaszem! A na deser walki w bigosie i fajerwerki z Tokajów. Choć to ostatnie brzmi jak coś na co zdecydowanie nie mam Galeonów - skwitował obracając się do okna tyłem i opierając się o niego zawadiacko łokciami. Brakowało już tylko przyciemnianych okularów i wykałaczki między zębami. Tak, wykałaczki, nie papierosa. Tomiczny palił albo kiedy było naprawdę bardzo źle, albo naprawdę bardzo dobrze. - I jak w tamtym roku będzie za dużo studiów na koniec pieniędzy i znowu będę w pracy reklamował niedziałające Cnotliwe Majtki u Salome.
Odetchnął teatralnie przygarbiwszy się zupełnie tak, jakby na moment opadły na jego ramiona problemy wszechświata – a dochodziło do tego zdecydowanie za szybko! Do sesji w końcu jeszcze kilka ładnych miesięcy. ...a to, że jeszcze dzisiaj rano zdążył już narazić się jednemu z profesorów, to już inna sprawa.
Co gorsza kumpel postanowił jeszcze bez ostrzeżenia wytrzepać swój materac własnym ciałem i podnieść w powietrze prawie, że zauważalną chmurkę chemicznego smrodku.
- Mmmm... Czuje romantyczną nutkę odorosoku i mugolskeigo Cifa - napomknął zaciągając się jak jakiś smakosz, co skwitował krótkim atakiem kaszlu, pod koniec brzmiącym tak jakby miał w zamiarze wypluć jelita i własnoręcznie wypucować je szmateczką, albo przewietrzyć za oknem. Choć w świecie magii to nie taki znowu straszny sposób. Kaszel nie przerwał mu jednak w wyrzuceniu z siebie wymyślonej naprędce, całkiem niezgorszej jego zdaniem riposty:
- Uważaj, mieszkasz z tym pedałem w pokoju, opinia publiczna ma prawo nie pozostawić na tobie suchej hetero nitki – odbił samemu celując w jego stronę paluchem. - Zwłaszcza w połączeniu z twoją wielką sławą, która już niedługo wyniesie twoją niebrzydką facjatę na billboardy w kinie, które rozsławią twoją pełną dzikich zwrotów akcji biografię w filmie: „Człowiek, któremu się chciało”. Sam wyrzucę z własnej kieszeni na sequel pod tytułem: „Starał się”.
Zaśmiał się wrednie, susząc zęby i pozwalając, by jego dotychczas gładki policzek przecięła sznyta, która dorobiła się na tym kampusie już kilku całkiem niezłych historii.
- A tak całkiem poważnie, żebyś potem nie jęczał, że w ciebie nie wierzę: chcę się znaleźć w pierwszej piątce masowanych... Nawet gdybyś miał wypełnić wyborcze obietnice własnoręcznie. - odlepił się tym samym od okna i usiadł, dużo ostrożniej, na własnym łóżko. - Myślę, że gdzieś w tej grupie znajdzie się też nasz opiekun, więc wybierz tego, któremu wsmarujesz olejki z większą przyjemnością. - poruszył brwiami i znowu zakaszlał, uderzając pięścią w mostek. - Ja tam sądzę, że znając naszą uczelnię to fajnie jakbyś jeszcze Nokate odwiedził w jego kanciapie i zapytał czy możesz i jakie papiery przynieść. Choć zacząć należałoby od Sekretariatu, ostatnio gryźli się z Dziekanatem i nie chcieli zgarniać od nich dokumentów kierujących właśnie do WME – zachowują się jak wątroba, która usilnie chce pracować samodzielnie; zarumienią się jak pójdziesz prosto do nich. Zwłaszcza, że o tej porze, na samym początku roku mają zdaje się krótszą kolejkę absztyfikantów nieudolnie zabiegających o atencję każdej Julii, która zasiada za monstrualnym biurkiem.
Colette Tomiczny
Re: P A N D E M O N I U M
- Nad funduszami trzeba będzie popracować. - Finta potarł żuchwę w zamyśleniu. - Koła naukowe mają dofinansowanie. Tylko wydaje mi się, że zanim dostaniemy jakieś galeony, to będę musiał uzupełnić górę papierów tak wielką, że za wartość samych kartek mógłbym kupić nam buchorożca. Ale potem... Potem będą fajerwerki z tokajów.
Odwrócił się gwałtownie do kolegi, aż strzeliło mu w karku.
- Niedziałające? A skąd ty wiesz, że są niedziałające? - Zapytał o Cnotliwe Majtki. Nie słyszał od Colette żadnej historii, która miałaby obalać mit ich działania.
- Ee... Niech sobie gadają. Nie ważne co, byle gadali. - Wygłosił opinię na temat zdania innych. Naprawdę miał to głęboko w fasz czy zostanie uznany za geja - przynajmniej do czasu, aż nie zacznie mu to przeszkadzać w wyrywaniu kobiet. Na razie jednak problem dla niego nie istniał. - A pieniądze zamiast na film lepiej sypnij na buhorożca. To znaczy... Na kartki. Chociaż buhorożec jako maskotka naszego koła pewnie bardzo dobrze by się sprawdził. I Zhang by się ucieszył... - Spojrzał przez okno gdzieś w dal. - Ciekawe, czy pozwoliliby nam go trzymać na uczelni...? - Dodał ciszej zamyślonym głosem. Wyglądało na to, że zastanawia się całkiem poważnie.
Z zamyślenia wyrwał go następny komentarz Tomicznego.
- Ty w ogóle potrafisz być poważny? - Znowu się zaśmiał. - Kibaszott, nic nikomu nie będę masował! Zwłaszcza tobie i zwłaszcza, jak już się rozniesie plotka, że jestem gejem. - Kaszlnął jeszcze raz, bo powietrze dalej drapało w gardle i nie bardzo chciało przestać. - O tak, Nokata na pewno się ucieszy na mój widok. A jak jeszcze powiem o naszych planach...! Pójdę do niego, ale po sekretariacie. Kiedy tak myślę... Nie wiem, czy nie trzeba będzie powiadomić o tej działalności też Heike. Ale to może na koniec, żeby ciężko jej było protestować. A może w ogóle poprosi się opiekuna, żeby z nią porozmawiał. Albo wyśle się sowę...? Albo... Ty mógłbyś pójść, jako moja prawa ręka. Wiesz, ona nie reaguje na mnie zbyt dobrze. - Wyszczerzył się. - Zupełnie nie wiem, basszameg, dlaczego. - Powiedział jeszcze, chociaż jego mina wyrażała coś wręcz przeciwnego. - A do sekretariatu wybiorę się na dniach. Nie chcę iść dzisiaj. Przychodzenie za wcześnie też może ich zdenerwować, wiesz. Tu trzeba precyzji jak przy usuwaniu smokom zgniłych łusek.
Popatrzył krzywo na swoje zapakowane bagaże. Nie chciało mu się teraz nimi zajmować, ale wiedział, że jak zostawi to na później, to rzeczy spędzą w walizce miesiąc czy dwa. Mimo to siedział dalej bez ruchu, jakby czekał, aż zaczną magicznie wypakowywać się same.
Odwrócił się gwałtownie do kolegi, aż strzeliło mu w karku.
- Niedziałające? A skąd ty wiesz, że są niedziałające? - Zapytał o Cnotliwe Majtki. Nie słyszał od Colette żadnej historii, która miałaby obalać mit ich działania.
- Ee... Niech sobie gadają. Nie ważne co, byle gadali. - Wygłosił opinię na temat zdania innych. Naprawdę miał to głęboko w fasz czy zostanie uznany za geja - przynajmniej do czasu, aż nie zacznie mu to przeszkadzać w wyrywaniu kobiet. Na razie jednak problem dla niego nie istniał. - A pieniądze zamiast na film lepiej sypnij na buhorożca. To znaczy... Na kartki. Chociaż buhorożec jako maskotka naszego koła pewnie bardzo dobrze by się sprawdził. I Zhang by się ucieszył... - Spojrzał przez okno gdzieś w dal. - Ciekawe, czy pozwoliliby nam go trzymać na uczelni...? - Dodał ciszej zamyślonym głosem. Wyglądało na to, że zastanawia się całkiem poważnie.
Z zamyślenia wyrwał go następny komentarz Tomicznego.
- Ty w ogóle potrafisz być poważny? - Znowu się zaśmiał. - Kibaszott, nic nikomu nie będę masował! Zwłaszcza tobie i zwłaszcza, jak już się rozniesie plotka, że jestem gejem. - Kaszlnął jeszcze raz, bo powietrze dalej drapało w gardle i nie bardzo chciało przestać. - O tak, Nokata na pewno się ucieszy na mój widok. A jak jeszcze powiem o naszych planach...! Pójdę do niego, ale po sekretariacie. Kiedy tak myślę... Nie wiem, czy nie trzeba będzie powiadomić o tej działalności też Heike. Ale to może na koniec, żeby ciężko jej było protestować. A może w ogóle poprosi się opiekuna, żeby z nią porozmawiał. Albo wyśle się sowę...? Albo... Ty mógłbyś pójść, jako moja prawa ręka. Wiesz, ona nie reaguje na mnie zbyt dobrze. - Wyszczerzył się. - Zupełnie nie wiem, basszameg, dlaczego. - Powiedział jeszcze, chociaż jego mina wyrażała coś wręcz przeciwnego. - A do sekretariatu wybiorę się na dniach. Nie chcę iść dzisiaj. Przychodzenie za wcześnie też może ich zdenerwować, wiesz. Tu trzeba precyzji jak przy usuwaniu smokom zgniłych łusek.
Popatrzył krzywo na swoje zapakowane bagaże. Nie chciało mu się teraz nimi zajmować, ale wiedział, że jak zostawi to na później, to rzeczy spędzą w walizce miesiąc czy dwa. Mimo to siedział dalej bez ruchu, jakby czekał, aż zaczną magicznie wypakowywać się same.
Finta Mészáros
Re: P A N D E M O N I U M
Przyjrzał się swojemu rozmówcy przekręcając lekko głowę w bok, jak nierozumiejący problemu szczeniak. W jego farbowanej łepetynie powoli rodził się maleńki i jak zwykle niewinnie się zaczynający plan rozkręcenia małego i jak zwykle niewinnego interesu.
- Wiesz... Zawsze moglibyśmy zrobić na start jakąś zrzutkę. Na przykład na grilla integracyjego albo jeszcze bardziej integracyjne polowanie na uniwersytecką kelpie. Tak w ramach pozyskania pierwszego obiektu badań wraz z zaliczeniem z dowolnego przedmiotu w gratisie. Wśród pierwszorocznych moglibyśmy wyłowić samobójców wystarczająco szalonych i złaknionych perspektywy dostania na koniec W bez kucia definicji. - zaproponował śmiało, jakoś nie myśląc o tym, że ktoś mógłby – sam nie wiedział – umrzeć?! Na przykład z niewinnego powodu wyprucia mu wnętrzności przez wodnego potwora na dnie ich pięknego i bezpiecznego pod każdym względem jeziora.
Hardkorowi studenci byli tak hardokorowi, że jeśli ktoś miał choćby cień podejrzeń o to czy aby wszyscy przestrzegali zasad najwyższej ostrożności na terenie jeziora, to powinien zobaczyć wodę wiosną. Wodę, pełną plażę, pływających samobójców i Nokatę biegającego dookoła z miotłą i wrzeszczącego swoją zwyczajową rymowankę o wyjebaniu w kosmos i bólu. Nikt tak naprawdę nie traktował jeziora poważnie, ludzie bardziej bali się wejść na teren Eksperymentalnej niż moczyć sobie kostki w orzeźwiająco zimnej, łechcącej skórę wodzie.
Colette drgnął lekko wyrwany z zamyślenia niepokojącym, cichym trzaskiem w karku kolegi.
- Nie mówię, że wszystkie nie działały, ale czasem trafiały się egzemplarze albo z dziedziny tych nadmiernie napalonych, które miały swoją pierwotną rolę tam, gdzie Wilczyński ma MBHP. Ale gorsze były te drugie – takie wstydziochy, że jak ktoś niepowołany się do nich zbliżał to zaciskały się na ciele, żeby przylgnąć mocniej do nosiciela. Kobiety jeszcze jakoś to znosiły, ale faceci wkurwieni oddawali te gacie, skarżąc się przy tym jakimś takim... Piskliwym głosikiem. - Parsknął pod nosem i pokiwał głową przypominając sobie te piękne czasy. Fajnie było o nich wspominać, ale w tamtej chwili to było bardziej niż męczące.
Brunet przesunął się nieco do tyłu i oparł plecami o ścianę, do której przylegało jego łóżko. Dłonie splótł ze sobą palcami i oparł na brzuchu.
- Mógłbyś zawsze zabawić się w zrobienie z Zhanga mecenasa sztuki eksperymentalnej, jakby na przykład na powitanie ubrać tego buchorożca w sławne, niekończące się grzyby, to Zhangowi nawet łezka by się w oku zakręciła i własnymi zaklęciami smoki by przesunął żeby zrobić maskotce miejsce. Zwłaszcza, że bylibyśmy wtedy jedynym klubem z maskotką. I od razu zawiesilibyśmy poprzeczkę zajebiście wysoko. - uśmiechnął się cwanie do planów Finty, ale tak po prawdzie, to bardziej wierzył w to, że Zhang prędzej pozwoliłby dobrowolnie powtórzyć sławny eksperyment z grzybami i to w jego własnym domu, niż sprowadzić tu zwierze na dobra sprawę tak niebezpieczne, że uniwersytet jeszcze go w swojej kolekcji nie miał. Pomarzyć jednak było dobrą rzeczą... Najpierw pozostawała tylko góra papierów, smutek, żal i pustka w jej sercu, która nigdy nie zniknie.
- ”Kibaszott”? Czy ja już kiedyś zauważyłem, że twój język jest idealny do tego, by na jego podstawie wymyślać nazwy dla drinków? Kibaszott byłby kielonem-mordercą. – Zatrząsł się ze śmiechu. - Dopiero co wróciłem na uczelnie nie oczekuj ode mnie powagi w tych murach, bo zwariuje i wytrę sobie dłońmi zakola jak ten... no... Kurde, już tu nie uczy... – podrapał się za uchem. - Dobra, nie ważne. Odwiedzając Nokate nie zapomnij wspomnieć o buchorożcu. Powiem ci tak, do Heike lepiej iść na samym końcu, kiedy będziemy mieli absolutną pewność, że powstaniemy, bo jak zakręcimy jej kształtny tyłek pomysłem, który nie przejdzie, to znienawidzi nas jak studentów na egzaminach wstępnych. – zasugerował, według niego, więcej niż rozważnie. - Żeby nie było, że tylko siedzę na tyłku, śledzę twoje poczynania i obrzucam cie popcornem i plasterkami pomidora przy niepowodzeniach, to możemy zrobić tak, że ty skoczysz do Sharva i sekretariatu, a ja ogarnę Warstwę i... No dobra Heike, może mnie nie zje i nie wypluje samych trampek. - Wyłowił spojrzenie kumpla. - Zapewne na twój widok, zajaranego klubem szalonych naukowców dostałaby spazmów rozkoszy.
Pół-willa z basenem ziewnął, podniósł się na równe nogi i wyciągnął leniwie, wystrzeliwując ręce wysoko w sufit. Coś mu tam jeszcze przy okazji chrupnęło w okolicach lędźwi.
- Wiesz co, Makintoszu, przydało by się wyciągnąć gacie z walizki na zewnątrz, nie chcę po dwóch tygodniach zajęć nad ranem słyszeć węgierskich przekleństw od kucającego w ręczniku ciebie, desperacko szukającego czystej bielizny. No ruchy. - kopnął go lekko trampkiem w buta i sam obrócił się przodem do swojej walizy, rozpinając ją i jako pierwsze wydobywając przygniatające wszystko podręczniki, które układał w trzy stosiki na łóżku.
- Usuwałeś kiedyś smokowi gnijące łuski...?
- Wiesz... Zawsze moglibyśmy zrobić na start jakąś zrzutkę. Na przykład na grilla integracyjego albo jeszcze bardziej integracyjne polowanie na uniwersytecką kelpie. Tak w ramach pozyskania pierwszego obiektu badań wraz z zaliczeniem z dowolnego przedmiotu w gratisie. Wśród pierwszorocznych moglibyśmy wyłowić samobójców wystarczająco szalonych i złaknionych perspektywy dostania na koniec W bez kucia definicji. - zaproponował śmiało, jakoś nie myśląc o tym, że ktoś mógłby – sam nie wiedział – umrzeć?! Na przykład z niewinnego powodu wyprucia mu wnętrzności przez wodnego potwora na dnie ich pięknego i bezpiecznego pod każdym względem jeziora.
Hardkorowi studenci byli tak hardokorowi, że jeśli ktoś miał choćby cień podejrzeń o to czy aby wszyscy przestrzegali zasad najwyższej ostrożności na terenie jeziora, to powinien zobaczyć wodę wiosną. Wodę, pełną plażę, pływających samobójców i Nokatę biegającego dookoła z miotłą i wrzeszczącego swoją zwyczajową rymowankę o wyjebaniu w kosmos i bólu. Nikt tak naprawdę nie traktował jeziora poważnie, ludzie bardziej bali się wejść na teren Eksperymentalnej niż moczyć sobie kostki w orzeźwiająco zimnej, łechcącej skórę wodzie.
Colette drgnął lekko wyrwany z zamyślenia niepokojącym, cichym trzaskiem w karku kolegi.
- Nie mówię, że wszystkie nie działały, ale czasem trafiały się egzemplarze albo z dziedziny tych nadmiernie napalonych, które miały swoją pierwotną rolę tam, gdzie Wilczyński ma MBHP. Ale gorsze były te drugie – takie wstydziochy, że jak ktoś niepowołany się do nich zbliżał to zaciskały się na ciele, żeby przylgnąć mocniej do nosiciela. Kobiety jeszcze jakoś to znosiły, ale faceci wkurwieni oddawali te gacie, skarżąc się przy tym jakimś takim... Piskliwym głosikiem. - Parsknął pod nosem i pokiwał głową przypominając sobie te piękne czasy. Fajnie było o nich wspominać, ale w tamtej chwili to było bardziej niż męczące.
Brunet przesunął się nieco do tyłu i oparł plecami o ścianę, do której przylegało jego łóżko. Dłonie splótł ze sobą palcami i oparł na brzuchu.
- Mógłbyś zawsze zabawić się w zrobienie z Zhanga mecenasa sztuki eksperymentalnej, jakby na przykład na powitanie ubrać tego buchorożca w sławne, niekończące się grzyby, to Zhangowi nawet łezka by się w oku zakręciła i własnymi zaklęciami smoki by przesunął żeby zrobić maskotce miejsce. Zwłaszcza, że bylibyśmy wtedy jedynym klubem z maskotką. I od razu zawiesilibyśmy poprzeczkę zajebiście wysoko. - uśmiechnął się cwanie do planów Finty, ale tak po prawdzie, to bardziej wierzył w to, że Zhang prędzej pozwoliłby dobrowolnie powtórzyć sławny eksperyment z grzybami i to w jego własnym domu, niż sprowadzić tu zwierze na dobra sprawę tak niebezpieczne, że uniwersytet jeszcze go w swojej kolekcji nie miał. Pomarzyć jednak było dobrą rzeczą... Najpierw pozostawała tylko góra papierów, smutek, żal i pustka w jej sercu, która nigdy nie zniknie.
- ”Kibaszott”? Czy ja już kiedyś zauważyłem, że twój język jest idealny do tego, by na jego podstawie wymyślać nazwy dla drinków? Kibaszott byłby kielonem-mordercą. – Zatrząsł się ze śmiechu. - Dopiero co wróciłem na uczelnie nie oczekuj ode mnie powagi w tych murach, bo zwariuje i wytrę sobie dłońmi zakola jak ten... no... Kurde, już tu nie uczy... – podrapał się za uchem. - Dobra, nie ważne. Odwiedzając Nokate nie zapomnij wspomnieć o buchorożcu. Powiem ci tak, do Heike lepiej iść na samym końcu, kiedy będziemy mieli absolutną pewność, że powstaniemy, bo jak zakręcimy jej kształtny tyłek pomysłem, który nie przejdzie, to znienawidzi nas jak studentów na egzaminach wstępnych. – zasugerował, według niego, więcej niż rozważnie. - Żeby nie było, że tylko siedzę na tyłku, śledzę twoje poczynania i obrzucam cie popcornem i plasterkami pomidora przy niepowodzeniach, to możemy zrobić tak, że ty skoczysz do Sharva i sekretariatu, a ja ogarnę Warstwę i... No dobra Heike, może mnie nie zje i nie wypluje samych trampek. - Wyłowił spojrzenie kumpla. - Zapewne na twój widok, zajaranego klubem szalonych naukowców dostałaby spazmów rozkoszy.
Pół-willa z basenem ziewnął, podniósł się na równe nogi i wyciągnął leniwie, wystrzeliwując ręce wysoko w sufit. Coś mu tam jeszcze przy okazji chrupnęło w okolicach lędźwi.
- Wiesz co, Makintoszu, przydało by się wyciągnąć gacie z walizki na zewnątrz, nie chcę po dwóch tygodniach zajęć nad ranem słyszeć węgierskich przekleństw od kucającego w ręczniku ciebie, desperacko szukającego czystej bielizny. No ruchy. - kopnął go lekko trampkiem w buta i sam obrócił się przodem do swojej walizy, rozpinając ją i jako pierwsze wydobywając przygniatające wszystko podręczniki, które układał w trzy stosiki na łóżku.
- Usuwałeś kiedyś smokowi gnijące łuski...?
Colette Tomiczny
Re: P A N D E M O N I U M
Na wzmiankę o polowaniu na kelpie Fincie zaświeciły się oczy, zaraz jednak pokręcił głową. Ale bynajmniej nie dlatego, że pomyślał o zagrożeniu.
- Co tam kelpie, myślałem o moich zaklęciach wybiórczej utraty pamięci. - W spojrzeniu znowu pojawił się niepokojący błysk. - Wiesz... MI nie wolno. Tylko no, z tym zdobywaniem W na eksperymentach byłoby w tym przypadku ciężej. - Podrapał się po żuchwie i lekko zakrył usta dłonią, resztę słów wypowiadając w nią, jakby nie do końca chciał, żeby były wyraźne. - Zwłaszcza, jeśli coś by nie poszło, az isten faszát, to wtedy zamiast promocji z przedmiotu - degradacja. - Po czym dodał nieco głośniej - ale wiesz, zastanawiam się, kto i kiedy ostatnio widział naszą małą, słodką kelpie.
Zaśmiał się i teatralnie skrzywił, kiedy usłyszał opowieść o galotach cnoty. Zaciskające się gacie... Kto w ogóle to nosił? Który facet zgodził się założyć takie majtki? Wszelkie możliwe przyczyny takiego postępowania były dla Węgra niezrozumiałe. Kompletnie. Pomijając czystą ciekawość.
...
No dobrze, może i Finta mógłby być tym kimś... ale tylko w celach eksperymentalnych... oczywiście.
- Trzeba pomyśleć nad jakąś maskotką. To byłoby dobre. - Powiedział, myślami wciąż przy cnotliwych majtkach. Siłą wyrzucił je z głowy.
- Ten, no wiem który. - Zaśmiał się na wzmiankę o profesorze. - A kibaszott... Nawet nie wiesz, jak dobrze trafiłeś z tym kielonem.
Wsłuchał się w wywód Colette o podziale obowiązków z rozkręcaniem koła naukowego.
- CUDOWNIE! - Aż zerwał się na nogi. - Kiedy Heike mnie widzi, zaczyna lökött, gyökér, le van szarva. To znaczy, szaleje za mną. Czy może bardziej - przeze mnie. Lepiej, żeby nie oglądała mnie zbyt często, bo jeszcze któregoś pięknego dnia przypadkiem mi nie pomoże, żeby mieć już spokój. - Zrobił pauzę. - Nie, żebym miał jakieś wątpliwości do jej profesjonalizmu. - Dodał, tak na wszelki wypadek, jakby akurat przechodziła przez nielubiany przez siebie, śmierdzący środkami czystości, (w miarę) bezpieczny akademik, wypełniony głośnymi, podekscytowanymi początkiem roku studentami. Szanse były bardzo małe, no ale...
- To ja idę... Ah, walizki, kurva anyád. - Znowu zerknął na nie krzywo. Otworzył pierwszą z brzegu i zaczął wyjmować ubrania. - Łuski? A, tak. Wiesz, w szkole w Rosji załatwiali nam czasami naprawdę dziwne praktyki. - Wyszczerzył się między wyłożeniem na półkę pary spodni i pary skarpetek. - Rosjanie to bardzo wesoły naród. - Delikatnie odstawił przetrzymywacz na szafkę obok łóżka. Podparł się pod boki. - Aaaa a picsába. Półki zajęte, resztę zrobię później. - Oznaczało to mniej więcej tyle, że Colette musiał pogodzić się z porannymi bluzgami kolegi przy poszukiwaniach bielizny. Chociaż Finta miał mocne postanowienie, że rzeczy z walizek jednak wyjmie, i to całkiem niedługo.
- Wiesz, idę zerknąć na drzwi skrzydła zamkniętego w D. Może zmienili informację o Jensenie. Pewnie by mi napisał, jakby się pojawił, ale mógł przecież zapomnieć parę rzeczy przez ten czas. Na przykład, bazmeg, jak się pisze albo mówi. Bo mnie, mi a fasz van, pewnie pamiętałby, choćby mu mózg wyjęli. - Zrobił zwrot do drzwi, zostawiając bagaże na swoim łóżku. Miało to pomóc w późniejszym podjęciu się ich wypakowania, ale wróżyło jedynie kilka przekleństw z konieczności przełożenia ich w inne miejsce przed snem. - Tylko nie baw się za dobrze beze mnie. - Powiedział jeszcze i poruszył znacząco brwiami, po czym sprężystym krokiem wyszedł na korytarz.
[z/t]
Finta Mészáros: dodano 3 PD
- Co tam kelpie, myślałem o moich zaklęciach wybiórczej utraty pamięci. - W spojrzeniu znowu pojawił się niepokojący błysk. - Wiesz... MI nie wolno. Tylko no, z tym zdobywaniem W na eksperymentach byłoby w tym przypadku ciężej. - Podrapał się po żuchwie i lekko zakrył usta dłonią, resztę słów wypowiadając w nią, jakby nie do końca chciał, żeby były wyraźne. - Zwłaszcza, jeśli coś by nie poszło, az isten faszát, to wtedy zamiast promocji z przedmiotu - degradacja. - Po czym dodał nieco głośniej - ale wiesz, zastanawiam się, kto i kiedy ostatnio widział naszą małą, słodką kelpie.
Zaśmiał się i teatralnie skrzywił, kiedy usłyszał opowieść o galotach cnoty. Zaciskające się gacie... Kto w ogóle to nosił? Który facet zgodził się założyć takie majtki? Wszelkie możliwe przyczyny takiego postępowania były dla Węgra niezrozumiałe. Kompletnie. Pomijając czystą ciekawość.
...
No dobrze, może i Finta mógłby być tym kimś... ale tylko w celach eksperymentalnych... oczywiście.
- Trzeba pomyśleć nad jakąś maskotką. To byłoby dobre. - Powiedział, myślami wciąż przy cnotliwych majtkach. Siłą wyrzucił je z głowy.
- Ten, no wiem który. - Zaśmiał się na wzmiankę o profesorze. - A kibaszott... Nawet nie wiesz, jak dobrze trafiłeś z tym kielonem.
Wsłuchał się w wywód Colette o podziale obowiązków z rozkręcaniem koła naukowego.
- CUDOWNIE! - Aż zerwał się na nogi. - Kiedy Heike mnie widzi, zaczyna lökött, gyökér, le van szarva. To znaczy, szaleje za mną. Czy może bardziej - przeze mnie. Lepiej, żeby nie oglądała mnie zbyt często, bo jeszcze któregoś pięknego dnia przypadkiem mi nie pomoże, żeby mieć już spokój. - Zrobił pauzę. - Nie, żebym miał jakieś wątpliwości do jej profesjonalizmu. - Dodał, tak na wszelki wypadek, jakby akurat przechodziła przez nielubiany przez siebie, śmierdzący środkami czystości, (w miarę) bezpieczny akademik, wypełniony głośnymi, podekscytowanymi początkiem roku studentami. Szanse były bardzo małe, no ale...
- To ja idę... Ah, walizki, kurva anyád. - Znowu zerknął na nie krzywo. Otworzył pierwszą z brzegu i zaczął wyjmować ubrania. - Łuski? A, tak. Wiesz, w szkole w Rosji załatwiali nam czasami naprawdę dziwne praktyki. - Wyszczerzył się między wyłożeniem na półkę pary spodni i pary skarpetek. - Rosjanie to bardzo wesoły naród. - Delikatnie odstawił przetrzymywacz na szafkę obok łóżka. Podparł się pod boki. - Aaaa a picsába. Półki zajęte, resztę zrobię później. - Oznaczało to mniej więcej tyle, że Colette musiał pogodzić się z porannymi bluzgami kolegi przy poszukiwaniach bielizny. Chociaż Finta miał mocne postanowienie, że rzeczy z walizek jednak wyjmie, i to całkiem niedługo.
- Wiesz, idę zerknąć na drzwi skrzydła zamkniętego w D. Może zmienili informację o Jensenie. Pewnie by mi napisał, jakby się pojawił, ale mógł przecież zapomnieć parę rzeczy przez ten czas. Na przykład, bazmeg, jak się pisze albo mówi. Bo mnie, mi a fasz van, pewnie pamiętałby, choćby mu mózg wyjęli. - Zrobił zwrot do drzwi, zostawiając bagaże na swoim łóżku. Miało to pomóc w późniejszym podjęciu się ich wypakowania, ale wróżyło jedynie kilka przekleństw z konieczności przełożenia ich w inne miejsce przed snem. - Tylko nie baw się za dobrze beze mnie. - Powiedział jeszcze i poruszył znacząco brwiami, po czym sprężystym krokiem wyszedł na korytarz.
[z/t]
Finta Mészáros: dodano 3 PD
Finta Mészáros
Re: P A N D E M O N I U M
Nie minęło dziesięć minut od chwili, w której drzwi za Fintą zamknęły się z cichym kliknięciem, a już otwierały się na nowo by wpuścić do pokoju kolejną osobę. Sekundę później na progu męskiej jaskini stanęła zjawiskowo piękna, wysoka studenta z nogami do nieba i burza lśniących blond włosów układających miękko na przykryte błękitnym sweterkiem ramiona. Sweterek ów opinał lekko jej zgrabne, jędrne ciało i potajemnie maskował chwilę, w której sweterek przechodził w czarną spódnicę do połowy uda odsłaniającej zjawiskowe nogi odziane w ciemne buciki. Boginka rozejrzała się po pokoju swoimi wielkimi oczami i uśmiechnęła delikatnie, śmiejąc się cichutko w uroczy sposób. Następnie, zupełnie ignorując przy tym stojącego pokoju lokatora, odwróciła się przez ramię i pomachała do kogoś.
-To chyba tutaj chłopcy~!-Zaświergotała entuzjastycznie i z szerokim uśmiechem przekroczyła próg pokoju bu ulokować swój zgrabny, opięty w zwiewną tkaninę tyłeczek na jedynym wolnym biurku. Tuż za nią do pokoju weszło pięciu obcych studentów, (zapewne pierwszorocznych) każdy prowadzący przed sobą po parę pudeł i kufrów. Dziewczyna założyła nogę na nogę, delikatnie eksponując kawałek swojej delikatnej nogi niezakryty pończoszką i uśmiechnęła się do nich, zaraz wskazując stojący obok łóżka kufer.- Możecie to tu postawić, mój brat będzie wam okropnie wdzięczny...-Powiedziała z rozczulającą niemal wdzięcznością i odczekała, aż jej biedni pomagierzy wypełnią polecenie.-Jesteście tacy pomocni! Zupełnie nie wiem, co ja bym sama z tym wszystkim zrobiła! Tacy z was kochani studenci, mój brat będzie miał tu świetnych kolegów.- Zachwycała się raz za razem, kiwając zgrabną nóżką w górę i w dół.
Chłopcy, mile połechtani i zachęceni, uśmiechali się z lekkim zakłopotaniem, najpewniej myśląc nad jakimś sposobem zagadania ślicznej kokietki. Ta jednak, jakby przeczuwając co zaraz nastąpi, zeskoczyła z biurka stanęła między nimi.
-Naprawdę bardzo wam dziękuję, jesteście niezastąpieni. Moglibyście może zostawić mnie na chwilę z tym miłym chłopakiem? Mój brat kazał mi koniecznie coś mu przekazać przed jego przyjazdem, a ja obiecałam, że nie puszcze pary z ust!- Powiedziała, a mili chłopcy -naturalnie- zgodzili się bez chwili namysłu i fakt faktem ociągając się, wyszli z pokoju i ruszyli w sobie tylko znanym kierunku. Słodka blondynka odprowadziła ich do drzwi, cały czas zachwalając ich dokonanie i obiecując, że koniecznie się z nimi spotka przy następnej wizycie, a następnie zamknęła je z trzaskiem i odetchnęła głośno zrzucając maskę zdurniałej kokietki i - co ciekawe- niespodziewanie zmieniając głos na męski.
-Frajerzy...-Powiedziała zrzucając buty wprawnym ruchem i przystąpiła do pozbywania się błękitnego sweterka przez głowę. W miarę jej mocowania się z tkaniną, jej sylwetka wydłużała się znacznie i przybierała równie seksownych, choć definitywnie nie kobiecych kształtów. Zmieniała się cała, zupełnie jak gdyby jej poprzednia forma była jedynie dobrze rozegraną iluzją. Kiedy "dziewczyna" pozbyła się wreszcie cholernego swetra, oczom Tomicznego ukazała się prawdziwa osoba nowego lokatora, który jakby nic sobie z tego nie robiąc, jebnął błękitną szmatą o łóżko i przystąpił do zrzucania z siebie czarnej spódniczki.
-To chyba tutaj chłopcy~!-Zaświergotała entuzjastycznie i z szerokim uśmiechem przekroczyła próg pokoju bu ulokować swój zgrabny, opięty w zwiewną tkaninę tyłeczek na jedynym wolnym biurku. Tuż za nią do pokoju weszło pięciu obcych studentów, (zapewne pierwszorocznych) każdy prowadzący przed sobą po parę pudeł i kufrów. Dziewczyna założyła nogę na nogę, delikatnie eksponując kawałek swojej delikatnej nogi niezakryty pończoszką i uśmiechnęła się do nich, zaraz wskazując stojący obok łóżka kufer.- Możecie to tu postawić, mój brat będzie wam okropnie wdzięczny...-Powiedziała z rozczulającą niemal wdzięcznością i odczekała, aż jej biedni pomagierzy wypełnią polecenie.-Jesteście tacy pomocni! Zupełnie nie wiem, co ja bym sama z tym wszystkim zrobiła! Tacy z was kochani studenci, mój brat będzie miał tu świetnych kolegów.- Zachwycała się raz za razem, kiwając zgrabną nóżką w górę i w dół.
Chłopcy, mile połechtani i zachęceni, uśmiechali się z lekkim zakłopotaniem, najpewniej myśląc nad jakimś sposobem zagadania ślicznej kokietki. Ta jednak, jakby przeczuwając co zaraz nastąpi, zeskoczyła z biurka stanęła między nimi.
-Naprawdę bardzo wam dziękuję, jesteście niezastąpieni. Moglibyście może zostawić mnie na chwilę z tym miłym chłopakiem? Mój brat kazał mi koniecznie coś mu przekazać przed jego przyjazdem, a ja obiecałam, że nie puszcze pary z ust!- Powiedziała, a mili chłopcy -naturalnie- zgodzili się bez chwili namysłu i fakt faktem ociągając się, wyszli z pokoju i ruszyli w sobie tylko znanym kierunku. Słodka blondynka odprowadziła ich do drzwi, cały czas zachwalając ich dokonanie i obiecując, że koniecznie się z nimi spotka przy następnej wizycie, a następnie zamknęła je z trzaskiem i odetchnęła głośno zrzucając maskę zdurniałej kokietki i - co ciekawe- niespodziewanie zmieniając głos na męski.
-Frajerzy...-Powiedziała zrzucając buty wprawnym ruchem i przystąpiła do pozbywania się błękitnego sweterka przez głowę. W miarę jej mocowania się z tkaniną, jej sylwetka wydłużała się znacznie i przybierała równie seksownych, choć definitywnie nie kobiecych kształtów. Zmieniała się cała, zupełnie jak gdyby jej poprzednia forma była jedynie dobrze rozegraną iluzją. Kiedy "dziewczyna" pozbyła się wreszcie cholernego swetra, oczom Tomicznego ukazała się prawdziwa osoba nowego lokatora, który jakby nic sobie z tego nie robiąc, jebnął błękitną szmatą o łóżko i przystąpił do zrzucania z siebie czarnej spódniczki.
Ryś (Riw) Świerżewski
Re: P A N D E M O N I U M
Tomiczny odetchnął ciężko i pokręcił głową, nie chcąc komentować niesamowicie porywającego uczucia łączącego Finte i Heike, który po swoim sławnym wypadku został na kilka minut sam na sam z tajemniczą Główną Magomedyk, która ponoć wpychała mu różdżkę tu i tam, by go postawić na nogi. Niestety romans ten zakończył się równie szybko i widowiskowo, jak zaczął i de Witt ma po dziś dzień drgawki na widok Węgra na miejscu zdarzenia, do którego się ją wezwie.
- Jasne, jakby coś się zmieniło z tabliczką, to daj znać. Słyszałem już, że pierwszoroczniaki zaczynają się tam kręcić – rzucił żegnając się z kumplem i odrzucając na kraniec łóżka ostatni, najbardziej zdezelowany podręcznik do eliksirów. W walizce było jeszcze pełno ciuchów, w leżącej obok, nieco mniejszej, także... Brunet przeczesał dłonią długie włosy i chwile trwał przetrawiając myśli i kładąc ciężkie spojrzenie na swojej bagaże. - A... Sharv to jebał.
Czarodziej rozpiął walizkę co końca, otworzył wieko kufra i wsypał doń swoje ciuchy, powtarzając to z drugą walizką. Następnie przymknął wieko, puste bagaże wepchnął pod łóżko, górkę podręczników odstawił na biurko i z dziko zadowolonym westchnieniem otrzepał łapy i rzucił się na swoje zaszczytne wyro. Z chęcią by coś zjadł, powoli dochodziła na stołówce pora obiadowa, ale musiał jeszcze swoje odleżeć, bo wciąż czuł po podróży metrem następstwa choroby lokomocyjnej, przewracającej mu się wciąż w żołądku lekkostrawnym śniadaniem.
Proszę jaki był z niego grzeczny kolega: obiecał się a dobrze nie bawić – cokolwiek by to nie oznaczało – więc ani nie robił sobie sesji masturbacyjnej korzystając z samotności, ani nie sprowadzał sobie do pokoju ładnych chłopców, tylko kulturalnie ucinał sobie drzemkę.
Tylko że nie.
Jednak nie ucinał – ale nie do końca z jego winy!
Podskoczył na łóżku, kiedy po zamaszystym otwarciu drzwi w futrynie pojawiło się jakieś śliczne dziewczę, które postanowiło rozgościć się wzrokiem po pokoju, ignorując jego dotychczasowego lokatora. Co za wychowanie! Ani „be”, ani „me”, ani „pocałuj mnie w dupę”, tylko najnormalniej zaczęła wnosić do środka górę bagaży. Po drodze musiała skokietować kilku samotnych chłopaków i wrobiła ich w parszywą robotę. Niby nie było co Colette oceniać, sam też by pewnie pomógł, ale dla odmiany użyłby zaklęcia. A ci tutaj najpewniej chcieli pokazać jakie z nich kozaki i po-prężyć nieco muskuły. Przy czym dwójka z nich nieźle się zgrzała.
Jak tylko bagaż spoczął w odpowiednim miejscu zrobiona z cukru, lukru i innych śliczności dziewczyna odprawiła swoich dzielnych pomagierów i postanowiła odkryć się z tajemniczym związkiem X. Czyli twarzą, której za tą słodką maską Tomiczny poniekąd się spodziewał – nie był w końcu pierwszy dzień na tym świecie! Głównie przez podobne zagrywki kobiet wolał kabelki od gniazdek – mężczyźni byli bardziej szczerzy.
Choć i w tej materii już za chwilę potrzebną do zdjęcia jednego swetra miał się przekonać, że bardzo się mylił.
- Nie chciałbym przerywać idealnie skrojonego planu, ale zdaje się, że pokoje nie są koedukacyjne – wspomniał rozbawiony, ale uśmiech szybko zszedł mu z twarzy, kiedy białogłowa zaczęła zsuwać ze szczupłego ciała sweterek. - Ej... Wow, wo...! - zaczął, podnosząc się do pół-siadu, podpartego na wyciągniętych do tyłu rękach i machinalnie uciekł wzrokiem na bok, wbijając go w ścianę. Wszystko w obronie kobiecej cnoty. Ale chwila, moment, czy jej głos nie był jeszcze chwilę temu drastycznie mniej damski...? Polak przełknął ślinę, słysząc szelest ubrania ciapniętego na łóżko i odważył się zerknąć na swoją koleżankę. Kolegę. Kolegę szkota. Modnego szkota, który postanowił zerwać z tradycją i kratą. I miał pończochy. - Argh! - Tomiczny zawył jakby wpakował mu ktoś tym widokiem mikser w oczy i padł na łóżko, zasłaniając górne partie twarzy dłońmi. - Cholera jasna! Eliksir wielosokowy czy metamorfomag? Słodki Merlinie, te pończochy! - spojrzał na negliżującego się chłopaka spomiędzy oczu, nie mogąc się powstrzymać. - Powiedz, że masz jeszcze pod tym stringi, a ten dzień nie będzie mógł być bardziej udany.
- Jasne, jakby coś się zmieniło z tabliczką, to daj znać. Słyszałem już, że pierwszoroczniaki zaczynają się tam kręcić – rzucił żegnając się z kumplem i odrzucając na kraniec łóżka ostatni, najbardziej zdezelowany podręcznik do eliksirów. W walizce było jeszcze pełno ciuchów, w leżącej obok, nieco mniejszej, także... Brunet przeczesał dłonią długie włosy i chwile trwał przetrawiając myśli i kładąc ciężkie spojrzenie na swojej bagaże. - A... Sharv to jebał.
Czarodziej rozpiął walizkę co końca, otworzył wieko kufra i wsypał doń swoje ciuchy, powtarzając to z drugą walizką. Następnie przymknął wieko, puste bagaże wepchnął pod łóżko, górkę podręczników odstawił na biurko i z dziko zadowolonym westchnieniem otrzepał łapy i rzucił się na swoje zaszczytne wyro. Z chęcią by coś zjadł, powoli dochodziła na stołówce pora obiadowa, ale musiał jeszcze swoje odleżeć, bo wciąż czuł po podróży metrem następstwa choroby lokomocyjnej, przewracającej mu się wciąż w żołądku lekkostrawnym śniadaniem.
Proszę jaki był z niego grzeczny kolega: obiecał się a dobrze nie bawić – cokolwiek by to nie oznaczało – więc ani nie robił sobie sesji masturbacyjnej korzystając z samotności, ani nie sprowadzał sobie do pokoju ładnych chłopców, tylko kulturalnie ucinał sobie drzemkę.
Tylko że nie.
Jednak nie ucinał – ale nie do końca z jego winy!
Podskoczył na łóżku, kiedy po zamaszystym otwarciu drzwi w futrynie pojawiło się jakieś śliczne dziewczę, które postanowiło rozgościć się wzrokiem po pokoju, ignorując jego dotychczasowego lokatora. Co za wychowanie! Ani „be”, ani „me”, ani „pocałuj mnie w dupę”, tylko najnormalniej zaczęła wnosić do środka górę bagaży. Po drodze musiała skokietować kilku samotnych chłopaków i wrobiła ich w parszywą robotę. Niby nie było co Colette oceniać, sam też by pewnie pomógł, ale dla odmiany użyłby zaklęcia. A ci tutaj najpewniej chcieli pokazać jakie z nich kozaki i po-prężyć nieco muskuły. Przy czym dwójka z nich nieźle się zgrzała.
Jak tylko bagaż spoczął w odpowiednim miejscu zrobiona z cukru, lukru i innych śliczności dziewczyna odprawiła swoich dzielnych pomagierów i postanowiła odkryć się z tajemniczym związkiem X. Czyli twarzą, której za tą słodką maską Tomiczny poniekąd się spodziewał – nie był w końcu pierwszy dzień na tym świecie! Głównie przez podobne zagrywki kobiet wolał kabelki od gniazdek – mężczyźni byli bardziej szczerzy.
Choć i w tej materii już za chwilę potrzebną do zdjęcia jednego swetra miał się przekonać, że bardzo się mylił.
- Nie chciałbym przerywać idealnie skrojonego planu, ale zdaje się, że pokoje nie są koedukacyjne – wspomniał rozbawiony, ale uśmiech szybko zszedł mu z twarzy, kiedy białogłowa zaczęła zsuwać ze szczupłego ciała sweterek. - Ej... Wow, wo...! - zaczął, podnosząc się do pół-siadu, podpartego na wyciągniętych do tyłu rękach i machinalnie uciekł wzrokiem na bok, wbijając go w ścianę. Wszystko w obronie kobiecej cnoty. Ale chwila, moment, czy jej głos nie był jeszcze chwilę temu drastycznie mniej damski...? Polak przełknął ślinę, słysząc szelest ubrania ciapniętego na łóżko i odważył się zerknąć na swoją koleżankę. Kolegę. Kolegę szkota. Modnego szkota, który postanowił zerwać z tradycją i kratą. I miał pończochy. - Argh! - Tomiczny zawył jakby wpakował mu ktoś tym widokiem mikser w oczy i padł na łóżko, zasłaniając górne partie twarzy dłońmi. - Cholera jasna! Eliksir wielosokowy czy metamorfomag? Słodki Merlinie, te pończochy! - spojrzał na negliżującego się chłopaka spomiędzy oczu, nie mogąc się powstrzymać. - Powiedz, że masz jeszcze pod tym stringi, a ten dzień nie będzie mógł być bardziej udany.
Colette Tomiczny
Sponsored content
Strona 1 z 2 • 1, 2
:: Międzynarodowy Uniwersytet Magii i Czarodziejstwa “Veneficium” :: Akademiki :: ♦ Akademik "Sabbat"
Strona 1 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach