Spalone drzewo
:: Międzynarodowy Uniwersytet Magii i Czarodziejstwa “Veneficium” :: Wydział Magii Eksperymentalnej i Katedra Magicznego Sportu
Strona 1 z 1 • Share
Spalone drzewo
Powykręcany i i osmalony dąb, który z daleka sprawia wrażenie uschłego. Kiedy podejdzie się bliżej można zauważyć, że drzewo jakimś cudem żyje i nawet gdzieniegdzie powypuszczało liście. Dwie najniższe gałęzie są na tyle proste i szerokie, że łatwo jest na nich usiąść, chociaż zapewne wiąże się to z ubrudzeniem sadzą. Jest to drzewo stojące najbliżej placu za budynkiem D.
- Legenda drzewa:
- Lekki wiatr przepychał po niebie niewielkie obłoczki. Była wiosna i wyraźnie dało się to odczuć w powietrzu. Gdzieś w oddali śpiewały, czy raczej darły się, ptaki – musiały mieć naprawdę donośne głosy, skoro było je słychać aż tutaj, na samym środku placu za budynkiem D. Grupa studentów z Fintą na czele stała przed profesorem Wilczyńskim i próbowała słuchać, co ma do powiedzenia na temat używania w eliksirach rogu buchorożca. Koło Polaka stał podejrzanie dymiący kociołek, a wszyscy obecni byli obrzuceni zaklęciem ochronnym. Mimo to kilka osób było wyraźnie niezadowolonych ze swojej obecności w tym miejscu. Dało się to poznać choćby po tym, że chowali się za co odważniejszymi studentami z pierwszego rzędu. Sam profesor bardzo lubił tego typu zajęcia, a nieczęsto miał okazję je prowadzić – dziś został poproszony przez swojego kolegę o zastępstwo. Był w swoim żywiole.
- …i w ten sposób możecie, ale nie musicie, uniknąć wybuchu. – Odkrył pokrywkę kociołka i dorzucił do środka jakieś kłaki. – Czyli całej zabawy. Dlatego zaraz pokażę wam, co się dzieje, jak nie wyjdzie.
Ptaki zaświergoliły jeszcze głośniej i radośniej.
- Nie wspominajcie o tym nigdzie. Na tego typu materiałach po prostu nie da się pracować zgodnie ze standardami bezpieczeństwa. – Na te słowa kilku studentów ostatniego rzędu drgnęło, czy nawet zrobiło krok do tyłu, a ci stojący z przodu uśmiechnęli się szeroko, z ekscytacją patrząc na kociołek przez swoje ochronne gogle. – Chociaż ten i tak jest raczej z tych mniej szkodliwych, poczekajcie na koniec semestru. Zhang w życiu by sobie nie odpuścił najlepszych pokazów.
Wrzask ptaków w końcu zwrócił na siebie uwagę mężczyzny. Spojrzał na jedyne stojące w okolicy drzewo: częściowo spalony, częściowo uschnięty, powykręcany, wiekowy dąb. Na jego twarzy odbiła się nostalgia.
- Chodźcie, przenieśmy to dalej. Nie chcę zrobić mu większej krzywdy.
Za sprzęty przyniesione przez profesora ochoczo zabrali się Finta i dwóch innych studentów, najbardziej zaciekawionych tematem. Trzy sprawnie rzucone zaklęcia Locomotor wystarczyły, żeby wszystko zaczęło łagodnie płynąć w powietrzu za powoli przesuwającą się grupą.
- Profesorze – zaczął pogodnie Węgier, jak zwykle wykorzystując wolną chwilę na pytania – zna pan historię tego dębu? Wyglądał pan bardzo nostalgicznie.
- To przez czasy moich studiów. – Wilczyński zaśmiał się. – Ale nie licz na to, że coś o tym powiem. Za to faktycznie, słyszałem kilka legend na temat tego drzewa… Nie wiem, czy którakolwiek jest prawdziwa, ale wygląda, jakby przeżył jeszcze więcej. – Urwał, ale zobaczył świdrujące spojrzenie studenta. Westchnął. – No dobrze. Zacznijmy od tego, że ta roślina ma podobno ze trzysta lat czy więcej, a niektórzy mówią, że zasadził ją sam Archibald Gamp.
- Naprawdę?
- A skąd mam wiedzieć? Tak mówią.
1660 r.
Młody mężczyzna stał po środku niczego. W jednej ręce trzymał różdżkę, w drugiej – żołędzia. Nic, na środku którego się znajdował, miało w zasięgu wzroku niewielki budynek i musiało znajdować się w górach, sądząc po widoku. Rozczochrane wiatrem, dość długie włosy to wpadały mu na twarz, to zostawały zmiecione podmuchem do tyłu. Wyglądał na smutnego.
- Ciężko cię było znaleźć, Guðbrandur. – Obok mężczyzny znikąd pojawił się inny, wyglądający nieco starzej. – Dlaczego nie jesteś z resztą, nie świętujesz?
- Jak mam świętować, skoro nie wszyscy dożyliśmy końca?
Przez chwilę nikt nic nie mówił, tylko wiatr wył między skałami.
- Wszyscy wiedzieliśmy, na co się piszemy. Ty i ja też. Wiedziałeś, że możesz zginąć. Robiliśmy to… Z pychy. I dla chwały. Może też trochę dla następnych pokoleń.
- Tak. Mimo to… - Mężczyzna nazwany Guðbrandurem, odwrócił się czując na swoim ramieniu dłoń. – Archibald wiedział, że potrzebuję coś zrobić, coś symbolicznego. Dał mi to. – Uniósł rękę.
- Co to?
- Żołądź. – Przykucnął i dotknął różdżką twardej ziemi. Rozstąpiła się, ukazując wygodną szczelinę. Nalał w nią trochę wody, używając zaklęcia. Potem wcisnął tam swój prezent i zamknął rozpadlinę. Podniósł się i otrzepał ręce. Zanim zdążył zrobić choćby krok do tyłu spod gleby wystrzeliła maleńka gałązka.
- Och! Musiał coś z nim zrobić. – Młodszy z dwójki przestał wyglądać na przybitego. Z zachwytem obserwował pojawienie się kilku pierwszych listków. Drzewko po chwili osiągnęło wysokość pasa przeciętnej postury człowieka i na tym skończył się jego zdumiewający, początkowy przyrost. Mimo to dwóch czarodziejów stało tam jeszcze kilka minut, przyglądając się kołysanym na wietrze liściom, zanim postanowili opuścić to miejsce.
- Znasz chociaż trochę historię MUMiCzu?
- Pewnie! – Finta z entuzjazmu prawie rąbnął wybuchową miksturą o beton. – Oj… Tak, czytałem coś.
- To wiesz o burzy stulecia i największym wybuchu na WME? Dąb podobno ucierpiał w obu przypadkach. Badaliśmy go trochę, bo to aż niemożliwe, żeby przetrwał tyle, wykryliśmy ślady nieznanego eliksiru. Ale równie dobrze studenci mogli pod niego zlewać nieudane eksperymentalne wywary, więc nie robiliśmy wokół tego szumu.
1738 r.
- Tylu rannych, budynek zrównany z ziemią, drugi obrócony w ruinę, magiczne zwierzęta przerażone, studenci ewakuowani, wszyscy w maksymalnej gotowości, a ty… Łatasz drzewo?
- To nie jest zwykłe drzewo. – Młoda czarownica uwijała się wokół rośliny jak wokół chorego, używając skomplikowanych zaklęć do sklejania ostatnich ocalałych gałązek. Z jednej strony pnia kora była zdarta tak mocno, że widok budził wątpliwości, czy coś się da jeszcze zrobić. Nie było mowy o tym, żeby po gigantycznej eksplozji utrzymał się choćby jeden listek. Na domiar złego od drugiej strony na pniu zaznaczała się niedawno wypalona ścieżka przebiegu potężnego pioruna. Dąb był w opłakanym stanie.
- Mogłabyś zająć się czymś bardziej pożytecznym.
- Nie mogłabym. – Czarownica wyraźnie się zdenerwowała. Na chwilę przerwała swoje zajęcie, różdżką odgarnęła spocony kosmyk z twarzy i spojrzała groźnie na rozmówcę. – To memoriał. Może taki ignorant jak ty nie zdaje sobie z tego sprawy, ale to drzewo ma upamiętniać ofiary kelpie. Jest zaczarowane, w jakiś sposób magicznie podpędzone i maczał w tym palce Archibald Gamp.
- Och…
- Och. –Podwinęła rękawy. – Och. Pomóż mi, albo idź wzdychać gdzie indziej.
- Coś jeszcze?
- Płonęło kilkakrotnie, ale najczęściej zaraz po założeniu WME. Teraz plac jest trochę lepiej chroniony magicznie. No i – oczywiście – stanowi jedno z najbardziej romantycznych miejsc naszego wydziału. Zobacz sam. – Wskazał na obiekt dyskusji głową. – Kwintesencja naszych eksperymentów, kwintesencja naszych osobowości. Pomnik badacza. Monument doświadczeń.
Finta ze zrozumieniem pokiwał głową.
1861 r.
- Zgaś je! Do jasnej cholery, nie wiatrem! – Profesor teleportował się w stronę dębu, żeby szybciej mieć go w zasięgu zaklęcia. Machnął różdżką, błyskawicznie zduszając pożar. Mimo szybkiej reakcji połowa i tak niezbyt imponującej korony była doszczętnie spalona. Był to już któryś raz w tym miesiącu. Mężczyzna nie wiedział, dlaczego tak bardzo zależy mu na drzewie – słyszał co prawda jakieś historie, ale zastanawiał się, czy pokładać w nie wiarę. Fakt faktem roślina była tu od zawsze i miał poczucie, że byłoby ogromną ujmą dla jego imienia, gdyby po jego kadencji już jej tu nie było. Z troską popatrzył na spopielone liście.
- P-p-panie profesorze, ja… - Studentem telepało ze strachu i stresu. – Ja przepraszam!
- A, zamknij się. – Warknął na niego pracownik naukowy. – Za karę masz zadanie. Masz mi znaleźć kogoś, kto zna się na leczeniu roślin. – Zmarszczył groźnie brwi. – I ma mi to zrobić porządnie! – Zaczął wymachiwać krótką różdżką, nakładając tylko sobie znane zaklęcia ochronne, wiedział jednak, że nie wystarczą na długo. Postanowił wspomnieć o tym reszcie, żeby razem pomyśleć nad ubezpieczeniem tych kilku metrów. - Jeśli ten dąb padnie przed końcem twoich studiów, to osobiście dopilnuję, żeby cię wywalili z uczelni!
- No, tutaj wystarczy. – Profesor Wilczyński poczekał, aż wszyscy studenci, nawet ci niechętni, doczłapią dostatecznie blisko. – Wszyscy mają gogle? Wszyscy wiedzą, jak poprawnie zatkać uszy? Heike mnie zabije, jak ją wezwiemy, więc proszę się postarać. Odsuńcie się ze dwa kroki… No, wystarczy. Uwaga, robię prezentację na trzy. Tylko nie róbcie tego później sami bez nadzoru! Dobra, raz… Dwa… Trzy!
Huk nie był szczególnie imponujący, ale jasny rozbłysk można było dostrzec na terenie całego kampusu.
Spisana przez Finte Mészárosa
Veneficium
:: Międzynarodowy Uniwersytet Magii i Czarodziejstwa “Veneficium” :: Wydział Magii Eksperymentalnej i Katedra Magicznego Sportu
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach