Płacząca wierzba
:: Międzynarodowy Uniwersytet Magii i Czarodziejstwa “Veneficium” :: Wydział Obrony Przed Czarną Magią i Transmutacji
Strona 2 z 2 • Share
Strona 2 z 2 • 1, 2
Płacząca wierzba
First topic message reminder :
Ogromne, rozłożyste drzewo o fantazyjnie powykręcanym pniu i bujnej czuprynie z sięgających ziemi witek. Drzewo wygląda imponująco i przechodząc przez kurtynę jego gałęzi można wejść do bajkowo wyglądającego wnętrza. Czasem wewnątrz wierzby przebywają elfy.
Wierzba stoi niedaleko stołówki, tuż obok gmachu biblioteki.
Wierzba stoi niedaleko stołówki, tuż obok gmachu biblioteki.
Veneficium
Re: Płacząca wierzba
The member 'Coro Purdy' has done the following action : Rzut kostką
'k100' : 17
'k100' : 17
Mistrz Gry
Re: Płacząca wierzba
Kiedy tylko koń poczuł na grzbiecie nowy ciężar i usłyszał głośny szelest łamiącego się drewna na nic zdały się uspokajające słowa. To już nie jeźdźca się bał, ale zwalającego mu się na głowę drzewa i kierując się instynktem samozachowawczym ruszył z kopyta pierwszym szarpnięciem wychylając Catrione mocno do tyłu. Jej pace wczepione w grzywę nie odpuściły jednak i zwierze kilkoma potężnymi susami wyniosło ją spod korony drzewa. Psy też zdążyły puścić się biegiem w odwrotną stronę przegonione przez właściciela, jedynie Coro padł ofiarą humorzastej magii. Wykorzystał cały zapas darowanego mu przez los czasu na ochronienie innych i kiedy zaklęcie nie przyniosło żadnego skutku, gałąź sięgnęła go w większości rozczapierzonym łapskiem pełnym cienkich witek - ale na sam początek oberwał w skroń grubszym odcinkiem drewna, który na moment aż go zamroczył. Dodatkowo ciężar przewalił mężczyznę na ziemię i wybił mu różdżkę z dłoni. Całe szczęście, kiedy tylko gałąź oparła się o ziemię powrócił poprzedni spokój – nic póki co nie wykazywało tendencji do podobnych spotkań z podłożem.
W tym czasie rumak, który poniósł Cat wybiegł na alejkę pomiędzy drzewami wiśni, wykręcił potężnym łukiem dookoła ustawionych w okrąg ławek i raz spróbował podnieść przednie nogi, ale podskoczył tylko, przechodząc z galopu w kusa. Łypał szarym okiem w stronę drzewa i rżał niespokojnie. Nie zachowywał się jak koń nieujeżdżony, a jedynie z lekka... Zaniedbany.
Coro Purdy: - 10 PŻ
Masz lekko rozciętą skroń i delikatnie broczy ona krwią, a poza tym jest przybrudzona odłamkami drewna. Mdli cie i kręci ci się w głowie.
W tym czasie rumak, który poniósł Cat wybiegł na alejkę pomiędzy drzewami wiśni, wykręcił potężnym łukiem dookoła ustawionych w okrąg ławek i raz spróbował podnieść przednie nogi, ale podskoczył tylko, przechodząc z galopu w kusa. Łypał szarym okiem w stronę drzewa i rżał niespokojnie. Nie zachowywał się jak koń nieujeżdżony, a jedynie z lekka... Zaniedbany.
Coro Purdy: - 10 PŻ
Masz lekko rozciętą skroń i delikatnie broczy ona krwią, a poza tym jest przybrudzona odłamkami drewna. Mdli cie i kręci ci się w głowie.
Mistrz Gry
Re: Płacząca wierzba
O, zdaje się, że w tym szaleństwie jednak była jakaś metoda - przypuszczalnie tylko dlatego Szkoci wciąż żyją i mają się dobrze - ponieważ koń nie spanikował czując na grzbiecie jeźdźca, jak to Cat przypuszczała, że się stanie. Sekunda szarpnięcia, której spodziewała się nieco później, nie zrzuciła jej z grzbietu - uda, kolana, łydki, wszystko zaczęło pracować odruchowo w zgodzie z rytmem galopu. Rozluźniły się ramiona, wyprostowały plecy, nawet pięty poszły same z siebie w dół, tak dobrze ciało dziewczyny znało jeździecki dosiad. Poprawiła uchwyt na grzywie, czując się coraz pewniej. Nie raz i nie dwa jeździła na oklep, to nie było problemem - delikatnym problemem mogły być nieprzystosowane do jazdy jeansowe spodnie, jednak kto by się podobnymi rzeczami przejmował w obliczu przygody?
Nie można było przecież zlekceważyć ekscytującej strony tej historii. I chociaż zapewne później oberwie jej się za brak rozsądku - warto było. Najgorszą rzeczą, jaka się jej stała była chwilka biczowania po twarzy przez cieniutkie wierzbowe witki, gdy koń poniósł ją w kierunku alejki między wiśniowymi drzewami. Wiedziała jednak, czuła, że kamienne zwierzę wciąż jest niespokojne - nie mogła więc przejmować się nauczycielem. Zwłaszcza, że to ON był nauczycielem, powinien sobie spokojnie poradzić, prawda? Prawda?!
Poddała się ruchowi i kierunkowi, który obrał koń - zdawał się stawać spokojniejszy, dlatego też nie próbowała go powstrzymywać, gdy galopem zatoczył łuk poza ławkami. Podobne podejście opłaciło się - koń przeszedł do kłusa, na co ona odruchowo zaczęła anglezować. Zbyt spokojny zdawał się być, mając jeźdźca na grzbiecie, by być całkowicie nieujeżdżonym. Spróbowała użyć naturalnych jeździeckich pomocy - ustawiła łydki tak, by koń utrzymał łuk w swoim chodzie.
Chwyciła mocniej jedną ręką grzywę, unosząc się nieznacznie na kolanach, by poklepać delikatnie konia po boku szyi, wciąż jednak asekurując się dosiadem oraz dłonią wczepioną w grzywę.
-Widzisz? Nie jest źle, spokojnie- zaczęła znowu mówić.
Próbowała prowadzić konia pomocami jeździeckimi tak, by zaczął zataczać coraz mniejsze koła, jakby wyjeżdżali kształt spirali. Mniejsze koła oznaczały, że musiałby zwolnić, żeby "wyrobić na zakrętach" - znana metoda na uspokojenie wierzchowca.
-Prrrr, maleńki. Pojeździmy w kółeczko, uspokoisz się bardziej, nooo- gadała, a w jej słowach było coraz mniej sensu. -Masz jakieś imię, mo leannan? Jesteś jednym z pomników? Czytałam o was kiedy aplikowałam na studia, wiesz?
Nie można było przecież zlekceważyć ekscytującej strony tej historii. I chociaż zapewne później oberwie jej się za brak rozsądku - warto było. Najgorszą rzeczą, jaka się jej stała była chwilka biczowania po twarzy przez cieniutkie wierzbowe witki, gdy koń poniósł ją w kierunku alejki między wiśniowymi drzewami. Wiedziała jednak, czuła, że kamienne zwierzę wciąż jest niespokojne - nie mogła więc przejmować się nauczycielem. Zwłaszcza, że to ON był nauczycielem, powinien sobie spokojnie poradzić, prawda? Prawda?!
Poddała się ruchowi i kierunkowi, który obrał koń - zdawał się stawać spokojniejszy, dlatego też nie próbowała go powstrzymywać, gdy galopem zatoczył łuk poza ławkami. Podobne podejście opłaciło się - koń przeszedł do kłusa, na co ona odruchowo zaczęła anglezować. Zbyt spokojny zdawał się być, mając jeźdźca na grzbiecie, by być całkowicie nieujeżdżonym. Spróbowała użyć naturalnych jeździeckich pomocy - ustawiła łydki tak, by koń utrzymał łuk w swoim chodzie.
Chwyciła mocniej jedną ręką grzywę, unosząc się nieznacznie na kolanach, by poklepać delikatnie konia po boku szyi, wciąż jednak asekurując się dosiadem oraz dłonią wczepioną w grzywę.
-Widzisz? Nie jest źle, spokojnie- zaczęła znowu mówić.
Próbowała prowadzić konia pomocami jeździeckimi tak, by zaczął zataczać coraz mniejsze koła, jakby wyjeżdżali kształt spirali. Mniejsze koła oznaczały, że musiałby zwolnić, żeby "wyrobić na zakrętach" - znana metoda na uspokojenie wierzchowca.
-Prrrr, maleńki. Pojeździmy w kółeczko, uspokoisz się bardziej, nooo- gadała, a w jej słowach było coraz mniej sensu. -Masz jakieś imię, mo leannan? Jesteś jednym z pomników? Czytałam o was kiedy aplikowałam na studia, wiesz?
Catriona MacCance
Re: Płacząca wierzba
No świetnie. Magia po raz drugi go zawiodła, jednak nie zdołał nawet zakląć głośno. No cóż czasem zdarzało się najlepszym. Zaraz po uderzeniu na chwilę dosłownie na moment go zamroczyło. Gdy wreszcie odzyskał kontrolę nad swoim ciałem i próbował pokręcić głową poczuł mdłości. No świetnie. Pewnie będę musiał udać się do magomedyków szybciej niż się spodziewałem. Pomyślał i zaczął sprawdzać co jeszcze zostało uszkodzone. Na razie nie doszedł do skroni gdyż musiał sprawdzić czy ma całe kości. Starał na początek sprawdzić czy nie ma połamanych żadnych kości. W końcu rozcięcie na skroni nie było śmiertelne. Prawda? Gdy już był pewny, że ręce i nogi są całe spróbował się podnieść do pionu i właśnie wtedy poczuł mdłości. Szybko klęknął z powrotem na ziemi i odrzucił na bok gałąź, która leżała na jego plecach. Gdy wreszcie pozbył się jej z pola widzenia odnalazł swoją różdżkę, podniósł ją i zaczął się zastanawiać co teraz zrobić. Po chwili bezruchu dotknął wierzchem dłoni swojej twarzy i gdy dotknął skroni poczuł na skórze coś lepkiego. Szybko doszedł do wniosku, że musi krwawić. Po krótkim odpoczynku ponowił próbę wstania z podłoża i właśnie wtedy doszło do niego, że przecież nie był sam. Podnosząc się obserwował uważnie teren wokół drzewa i z lekką dawką zdenerwowania zobaczył, że nie widzi pod nim ani konia, ani dziewczyny. W tym momencie przestał zwracać uwagę na siebie, a musiał znaleźć nie tylko dziewczynę, jak i swoje psiaki. Gdy już stał na nogach mdłości i zawroty głowy powróciły ze zdwojoną siłą. Purdy gwizdnął przeciągle i walcząc z zawrotami głowy oraz nękającymi go mdłościami próbował wydostać się spod witek płaczącej wierzby.
Coro Purdy
Re: Płacząca wierzba
Kamienny rumak – który w dotyku był zdecydowanie mniej kamienny niż z góry można by zakładać – nie poniósł swojego przygodnego jeźdźcy specjalnie daleko. Choć w istocie kiedy pierwszy atak paniki z grubsza ustąpił, to miał zamiar przenieść się gdzieś indziej i poszukać sobie dogodniejszego schronienia, ale wprawne ręce jeźdźca, zatopione w gęstej grzywie, zmusiły go skutecznie do ciągłego zataczania coraz mniejszego koła. Parskał on i tupał głośno kopytami o ziemię wciąż wilgotną po długich i uciążliwych deszczach, kiedy na nowo zbliżał się przy kolejnym kole do wierzby. I tak po kilku kolejnych okręgach i po krótkiej, ale żywiołowej wycieczce wydziałoznawczej koń wreszcie zwolnił do stępa i zaczął zachowywać się bardziej posłusznie, a jego oddechy pogłębiły się.
Wierzba z zewnątrz nie wyglądała specjalnie inaczej niż wcześniej, może jej kurtyna w jednym miejscu była nieco rzadsza przez brak witek od wewnątrz zaścielających podłogę jej kopuły grubym warkoczem. Ale z perspektywy Coro wszystko wydawało się być inaczej: miał mniej miejsca przez zalegającą częściowo na ziemi, częściowo wciąż przy pniu grubszą gałąź. Atmosferę przytłoczenia pogłębiał jeszcze pył, który podniósł się z witek i zapełnił sobą przestrzeń pod drzewem, wirując w powietrzu i wciskając się nauczycielowi do oczu i nosa – nie dusił on go jednak ani nie oślepiał, ale nie był tez specjalnie komfortowy.
Coro spokojnie udało się wyjść zza zielonej kurtyny.
Wierzba z zewnątrz nie wyglądała specjalnie inaczej niż wcześniej, może jej kurtyna w jednym miejscu była nieco rzadsza przez brak witek od wewnątrz zaścielających podłogę jej kopuły grubym warkoczem. Ale z perspektywy Coro wszystko wydawało się być inaczej: miał mniej miejsca przez zalegającą częściowo na ziemi, częściowo wciąż przy pniu grubszą gałąź. Atmosferę przytłoczenia pogłębiał jeszcze pył, który podniósł się z witek i zapełnił sobą przestrzeń pod drzewem, wirując w powietrzu i wciskając się nauczycielowi do oczu i nosa – nie dusił on go jednak ani nie oślepiał, ale nie był tez specjalnie komfortowy.
Coro spokojnie udało się wyjść zza zielonej kurtyny.
Mistrz Gry
Re: Płacząca wierzba
Zadziałało. Ha! Ktokolwiek rzucał na tego konia zaklęcie, na całe szczęście nie zapomniał w nim ująć znajomości sygnałów z jakich korzystać może jeździec. Znacząco ułatwiło to sprawę.
Czuła jak mięśnie zwierzęcia rozluźniają się. Oddech stawał się głębszy, spokojniejszy - boki unosiły się regularniej i rzadziej, niż wcześniej. Nie zdziwiła się więc gdy w końcu ożywiony posąg zwolnił do stępa. Poklepała mięciutką szyję konia, podrapała przez chwilę nasadę grzywy. Znała tą małą słabostkę dużej ilości koników - swędziało je w tym miejscu, bo ciężko było podrapać się na całej długości grzebienia szyjnego używając do tego celu drzewa, ściany czy czegokolwiek.
-Dobry koniś. Będę cię nazywać Stary, może być?- zaproponowała, w sumie nawet wesoło, znów poklepując szyję zanim zanurzyła dłoń na powrót w grzywie.
Sytuacja z koniem była opanowana.
Catriona więc zaczęła rozglądać się za Coro. Pierwszym odruchem spojrzała w kierunku wierzby i serce przeskoczyło jeden skurcz, gdy dziewczyna go wpierw nie dostrzegła. Jednak zaraz wynurzył się zza kurtyny zieleni na co Cat odetchnęła z ulgą. Skierowała konia ku wierzbie, dziękując swoim własnym umiejętnościom, że nie potrzeba jej wodzy, by powodzić wierzchowcem. Była świadoma, że zbliżenie się do drzewa może nieco zaniepokoić stworzenie - była na to gotowa.
Miała w dosiadzie tę lekkość, tę elegancję, które pojawiają się u doświadczonych jeźdźców pewnych siebie, wiedzących co robią. U tych, na których widok mawiało się, że urodzili się w siodle, chodź w rzeczywistości zawdzięczali swoje umiejętności jedynie sobie i ćwiczeniom.
Dotarłszy w okolice wierzby usztywniła ciało dając sygnał wierzchowcowi oznaczający: stop. Nie zsiadła jednak, wiedząc, że dużo łatwiej będzie utrzymać go blisko, gdy, cóż, będzie pod jej pośladkami.
-Żyjesz?- spytała Coro, przyglądając mu się uważnie.
Nie wyglądał najlepiej.
-Wiesz, najlepiej powiedz co mam zrobić ze Starym, z koniem znaczy się, i idź do jakiegoś magomedyka. Powinnam dać sobie sama radę- w jej głosie brzmiał niepokój o stan zdrowia nowego znajomego, jednakże nie dało się nie słyszeć lekkości powodowanej ulgą, że sytuacja znalazła się pod większą bądź mniejszą kontrolą.
Czuła jak mięśnie zwierzęcia rozluźniają się. Oddech stawał się głębszy, spokojniejszy - boki unosiły się regularniej i rzadziej, niż wcześniej. Nie zdziwiła się więc gdy w końcu ożywiony posąg zwolnił do stępa. Poklepała mięciutką szyję konia, podrapała przez chwilę nasadę grzywy. Znała tą małą słabostkę dużej ilości koników - swędziało je w tym miejscu, bo ciężko było podrapać się na całej długości grzebienia szyjnego używając do tego celu drzewa, ściany czy czegokolwiek.
-Dobry koniś. Będę cię nazywać Stary, może być?- zaproponowała, w sumie nawet wesoło, znów poklepując szyję zanim zanurzyła dłoń na powrót w grzywie.
Sytuacja z koniem była opanowana.
Catriona więc zaczęła rozglądać się za Coro. Pierwszym odruchem spojrzała w kierunku wierzby i serce przeskoczyło jeden skurcz, gdy dziewczyna go wpierw nie dostrzegła. Jednak zaraz wynurzył się zza kurtyny zieleni na co Cat odetchnęła z ulgą. Skierowała konia ku wierzbie, dziękując swoim własnym umiejętnościom, że nie potrzeba jej wodzy, by powodzić wierzchowcem. Była świadoma, że zbliżenie się do drzewa może nieco zaniepokoić stworzenie - była na to gotowa.
Miała w dosiadzie tę lekkość, tę elegancję, które pojawiają się u doświadczonych jeźdźców pewnych siebie, wiedzących co robią. U tych, na których widok mawiało się, że urodzili się w siodle, chodź w rzeczywistości zawdzięczali swoje umiejętności jedynie sobie i ćwiczeniom.
Dotarłszy w okolice wierzby usztywniła ciało dając sygnał wierzchowcowi oznaczający: stop. Nie zsiadła jednak, wiedząc, że dużo łatwiej będzie utrzymać go blisko, gdy, cóż, będzie pod jej pośladkami.
-Żyjesz?- spytała Coro, przyglądając mu się uważnie.
Nie wyglądał najlepiej.
-Wiesz, najlepiej powiedz co mam zrobić ze Starym, z koniem znaczy się, i idź do jakiegoś magomedyka. Powinnam dać sobie sama radę- w jej głosie brzmiał niepokój o stan zdrowia nowego znajomego, jednakże nie dało się nie słyszeć lekkości powodowanej ulgą, że sytuacja znalazła się pod większą bądź mniejszą kontrolą.
Catriona MacCance
Re: Płacząca wierzba
Brązowooki nie czuł się za dobrze, ale żył. To było pewne. Poza tym gdyby wyzionął ducha z pewnością nic by go już nie bolało. Gdy wydostał się już zza kurtyny wierzbowych witek podniósł na chwilę głowę do góry, by spojrzeć na wciąż zachmurzone niebo. No cóż tego dnia na pewno nie będzie mógł zaliczyć do udanych. Teraz jednak trzeba było zastanawiać się nad tym kamiennym koniem. W sumie miał parę pomysłów ale żaden nie wydawał mu się dobry.
- Tak spokojnie, żyję. Byle konar nie jest mnie w stanie zabić. Co innego gdyby spadło na mnie całe drzewo. Wówczas twoje obawy mogłyby być uzasadnione. – powiedział siląc się na wesołość. Owszem mdłości dalej go męczyły tak samo jak zawroty głowy jednak miał nadzieję, że obejdzie się bez położenia do szpitala. Na to nie mógł sobie na razie pozwolić. W końcu następnego dnia miał prowadzić spotkanie Klubu Pojedynków i tego nie mógł odwołać. Przez chwilę patrzył na dziewczynę siedzącą na szarym, kamiennym wierzchowcu. Zastanawiał się, które rozwiązanie, z dwóch jakie mu przychodziło do głowy należałoby wprowadzić w życie. I gdy się nad tym dłużej zastanowił druga opcja jak na razie wygrywała.
- Zastanawiałem się nad tym od momentu kiedy zobaczyłem tego konia. W sumie mam dwa pomysły i nie wiem który jest lepszy. Patrząc na to, że ten koń znalazł się pod wierzbą sądzę, że musiał się czegoś bardzo mocno wystraszyć i odprowadzenie go na miejsce, na którym stał nie wydaje mi się dobrym rozwiązaniem. Drugi pomysł jaki mam to odprowadzenie Szarego do stajni na wydziale Nauk Biomagicznych i Środowiskowych. Tam będzie bezpieczny i na pewno nic nie będzie mu tam grozić, no i będzie miał bardzo dobrą opiekę. I właśnie to drugie rozwiązanie wydaje mi się najlepszym dlatego zwierzaka. – powiedział spokojnie patrząc na dziewczynę. W sumie wówczas ona mogłaby się nim opiekować i mieć na niego oko, by nie narobił szkód, oraz by czuł się bezpieczny.
- Tak spokojnie, żyję. Byle konar nie jest mnie w stanie zabić. Co innego gdyby spadło na mnie całe drzewo. Wówczas twoje obawy mogłyby być uzasadnione. – powiedział siląc się na wesołość. Owszem mdłości dalej go męczyły tak samo jak zawroty głowy jednak miał nadzieję, że obejdzie się bez położenia do szpitala. Na to nie mógł sobie na razie pozwolić. W końcu następnego dnia miał prowadzić spotkanie Klubu Pojedynków i tego nie mógł odwołać. Przez chwilę patrzył na dziewczynę siedzącą na szarym, kamiennym wierzchowcu. Zastanawiał się, które rozwiązanie, z dwóch jakie mu przychodziło do głowy należałoby wprowadzić w życie. I gdy się nad tym dłużej zastanowił druga opcja jak na razie wygrywała.
- Zastanawiałem się nad tym od momentu kiedy zobaczyłem tego konia. W sumie mam dwa pomysły i nie wiem który jest lepszy. Patrząc na to, że ten koń znalazł się pod wierzbą sądzę, że musiał się czegoś bardzo mocno wystraszyć i odprowadzenie go na miejsce, na którym stał nie wydaje mi się dobrym rozwiązaniem. Drugi pomysł jaki mam to odprowadzenie Szarego do stajni na wydziale Nauk Biomagicznych i Środowiskowych. Tam będzie bezpieczny i na pewno nic nie będzie mu tam grozić, no i będzie miał bardzo dobrą opiekę. I właśnie to drugie rozwiązanie wydaje mi się najlepszym dlatego zwierzaka. – powiedział spokojnie patrząc na dziewczynę. W sumie wówczas ona mogłaby się nim opiekować i mieć na niego oko, by nie narobił szkód, oraz by czuł się bezpieczny.
Coro Purdy
Re: Płacząca wierzba
Stał o własnych siłach, mówił i na dodatek próbował żartować - nawet jeśli wyglądał nieco zielonkawo, jakby chciał wymiotować, to Catriona nie martwiła się już zbyt mocno. Hej, jest dorosłym człowiekiem, sam sobie poradzi z przypuszczalnymi mdłościami oraz rozbitą powierzchownie głową, nie potrzebuje żeby go niańczyła nieprzewidywalna studentka. Zamiast więc odpowiadać zaśmiała się krótko, jakby chcąc dodać otuchy Coro, że niby jego pseudo żarcik rzeczywiście był śmieszny.
Wysłuchała uważnie propozycji, chociaż gdzieś w połowie wywodu zaświtał pod jej rudą kopułą GENIALNY pomysł, który wygrywał z każdym rozsądnym rozwiązaniem sytuacji. Na twarzyczce zakwitł szeroki, wesoły uśmiech. Ooooch, Agnes i reszta będą przypuszczalnie równie podekscytowani nowym kolegą do rycerskich zabaw, jak ona! Potem pewnie odstawi go do stajni swojego wydziału, więc równie dobrze będzie można powiedzieć, że posłuchała Coro... Z lekkim opóźnieniem, he he.
-Dobra. To ja zajmę się Starym, nie Szarym- skorzystała z okazji, żeby poprawić psora -a ty zajmij się sobą, bodach- wyszczerzyła się, świadoma, że Coro nie zrozumie, że właśnie nazwała go "starym mężczyzną" w gaelic.
Ekscytacja trochę ją ponosiła.
Dała koniowi łydkę, zdecydowana znaleźć akademik, przebrać się z prędkością światła, żeby Stary nie zdążył nigdzie odejść, bo nie miała czym go uwiązać, i popędzić na miejsce spotkania. Odwróciła się jeszcze, pomachała nauczycielowi ręką na pożegnanie.
-Do zobaczenia!- rzuciła na odchodne, dając kamiennemu zwierzęciu sygnał, by przyspieszył do kłusa.
[z/t] x2
Coro - Dodano 5PD
Catriona - Dodano 5PD
Wysłuchała uważnie propozycji, chociaż gdzieś w połowie wywodu zaświtał pod jej rudą kopułą GENIALNY pomysł, który wygrywał z każdym rozsądnym rozwiązaniem sytuacji. Na twarzyczce zakwitł szeroki, wesoły uśmiech. Ooooch, Agnes i reszta będą przypuszczalnie równie podekscytowani nowym kolegą do rycerskich zabaw, jak ona! Potem pewnie odstawi go do stajni swojego wydziału, więc równie dobrze będzie można powiedzieć, że posłuchała Coro... Z lekkim opóźnieniem, he he.
-Dobra. To ja zajmę się Starym, nie Szarym- skorzystała z okazji, żeby poprawić psora -a ty zajmij się sobą, bodach- wyszczerzyła się, świadoma, że Coro nie zrozumie, że właśnie nazwała go "starym mężczyzną" w gaelic.
Ekscytacja trochę ją ponosiła.
Dała koniowi łydkę, zdecydowana znaleźć akademik, przebrać się z prędkością światła, żeby Stary nie zdążył nigdzie odejść, bo nie miała czym go uwiązać, i popędzić na miejsce spotkania. Odwróciła się jeszcze, pomachała nauczycielowi ręką na pożegnanie.
-Do zobaczenia!- rzuciła na odchodne, dając kamiennemu zwierzęciu sygnał, by przyspieszył do kłusa.
[z/t] x2
Coro - Dodano 5PD
Catriona - Dodano 5PD
Catriona MacCance
Sponsored content
Strona 2 z 2 • 1, 2
:: Międzynarodowy Uniwersytet Magii i Czarodziejstwa “Veneficium” :: Wydział Obrony Przed Czarną Magią i Transmutacji
Strona 2 z 2
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|