Pokój profesorów (III)
:: Międzynarodowy Uniwersytet Magii i Czarodziejstwa “Veneficium” :: Wydział Alchemii, Astronomii i Magii Użytkowej :: ♦ Budynek S
Strona 1 z 1 • Share
Pokój profesorów (III)
Niewielkie pomieszczenie którego ściana naprzeciwko wejścia jest w zasadzie przyzdobionym witrażem oknem przeznaczone jest tylko i wyłącznie dla profesorów. Mogą tu oni odpocząć między zajęciami i rozsiąść się na wygodnych, bordowych kanapach. Znajduje się tu też regał z książkami i elegancki, okrągły stół. Wszystkie meble to wykonane z ciemnego drewna antyki.
Na ścianach wiszą fotografie sławnych absolwentów i duży, ruchony plakat.*
Studenci mogą przebywać w pomieszczeniu tylko za zgodą profesorów.
Na ścianach wiszą fotografie sławnych absolwentów i duży, ruchony plakat.*
- *:
Studenci mogą przebywać w pomieszczeniu tylko za zgodą profesorów.
(Aby spróbować dostać się do środka bez pomocy profesora, należy wykonać test rzutem kości k100 według mechaniki pomieszczeń strzeżonych)
Veneficium
Re: Pokój profesorów (III)
Rok akademicki w teorii miał rozpocząć się dopiero za kilka dni, ale cały kampus i tak już dawno zdążył się wypełnić podekscytowanymi (lub zrezygnowanymi) studentami oraz pracownikami uczelni, którzy nieraz stawali na głowie żeby tylko zapiąć wszystko na ostatni guzik przed inauguracją.
Peter na szczęście miał wszystko już dawno zaplanowane żeby uniknąć wątpliwego stresu związanego z deadlinem. On był już gotowy na spotkanie z nowymi studentami, ale czy nowi studenci byli gotowi na spotkanie jego? To już było wątpliwe. Z resztą, Gray wcale nie był najgorszym możliwym wykładowcą jaki mógł się im trafić. Jasne, był wymagający i niespecjalnie palił się do pozwalania uczniom na zabawę podczas zajęć, ale sam z siebie nie zamierzał ich gnębić czy odbierać im całego wolnego czasu. Nie miał nic przeciwko temu by po wypełnieniu swoich obowiązków zajmowali się swoimi sprawami. Mogli balować, upijać się, wygłupiać, robić sobie psikusy, czy pakować w różne głupie sytuacje jak to studenci. Zasady były jednak dwie: mieli to robić z dala od niego i nie mogli przez swoje przygody zawalać prac jakie im powierzał. Jeśli wypełniali swoje obowiązki i nie wchodzili mu w drogę, to z całą pewnością mogli odkryć tę bardziej przyjemną stronę Petera, który potrafił czasem nawet sam z siebie zrobić wyjątek i ułatwić życie obowiązkowym uczniom.
Norweg wszedł do pustego jeszcze gabinetu profesorów i upuścił skórzaną torbę na swoje zwyczajowe miejsce przy stole, a następnie udał się w stronę szafki z książkami. Był pewien, że znajdzie potrzebny mu do najbliższych zajęć tom poświęcony eliksirom stosowanym na przedmiotach, a trujących dla ludzi. Właśnie na tym zakończył w tamtym roku przerabiać materiał dla jednej z grup i zamierzał go od października kontynuować. Oczywiście, zrobi im najpierw małą powtórkę i sprawdzi, czy ten bandzie nie wywietrzała z głów cała wiedza przez wakacje, ale zaraz później zamierzał wrócić do swojego normalnego trybu prowadzenia zajęć, a co za tym idzie do zajęć poświęconych wcześniej wspomnianym eliksirom.
Peter na szczęście miał wszystko już dawno zaplanowane żeby uniknąć wątpliwego stresu związanego z deadlinem. On był już gotowy na spotkanie z nowymi studentami, ale czy nowi studenci byli gotowi na spotkanie jego? To już było wątpliwe. Z resztą, Gray wcale nie był najgorszym możliwym wykładowcą jaki mógł się im trafić. Jasne, był wymagający i niespecjalnie palił się do pozwalania uczniom na zabawę podczas zajęć, ale sam z siebie nie zamierzał ich gnębić czy odbierać im całego wolnego czasu. Nie miał nic przeciwko temu by po wypełnieniu swoich obowiązków zajmowali się swoimi sprawami. Mogli balować, upijać się, wygłupiać, robić sobie psikusy, czy pakować w różne głupie sytuacje jak to studenci. Zasady były jednak dwie: mieli to robić z dala od niego i nie mogli przez swoje przygody zawalać prac jakie im powierzał. Jeśli wypełniali swoje obowiązki i nie wchodzili mu w drogę, to z całą pewnością mogli odkryć tę bardziej przyjemną stronę Petera, który potrafił czasem nawet sam z siebie zrobić wyjątek i ułatwić życie obowiązkowym uczniom.
Norweg wszedł do pustego jeszcze gabinetu profesorów i upuścił skórzaną torbę na swoje zwyczajowe miejsce przy stole, a następnie udał się w stronę szafki z książkami. Był pewien, że znajdzie potrzebny mu do najbliższych zajęć tom poświęcony eliksirom stosowanym na przedmiotach, a trujących dla ludzi. Właśnie na tym zakończył w tamtym roku przerabiać materiał dla jednej z grup i zamierzał go od października kontynuować. Oczywiście, zrobi im najpierw małą powtórkę i sprawdzi, czy ten bandzie nie wywietrzała z głów cała wiedza przez wakacje, ale zaraz później zamierzał wrócić do swojego normalnego trybu prowadzenia zajęć, a co za tym idzie do zajęć poświęconych wcześniej wspomnianym eliksirom.
Peter Gray
Re: Pokój profesorów (III)
Upragnione wakacje przeminęły tak szybko. I chociaż nie można stwierdzić, że jest to dla wykładowcy, doktora, okres spokojny i pozbawiony obowiązków, jest on niewątpliwie czasem, kiedy można odsapnąć od całego tego zgiełku i użerania się z tą chorą mieszanką osobowości dziecka i dorosłego, jaką są studenci. Valentine znajdował się na uczelni dopiero od kilku krótkich lat, jednak już wyrobił sobie pewne zdanie o tej grupie... nazwijmy, społecznej. Wielu ze swych ofiar podopiecznych miał okazję oglądać we wrześniu, kiedy nienaturalne tłumy (jak na warunki Uniwersytetu) niedopuszczonych studentów stanęły u wrót jego gabinetu w nadziei na zdobycie zaliczenia. Jakież to... żałosne, prawda?
Blackwood jednak nie marnował czasu na siedzenie w domu i bezproduktywne odpoczywanie - powrócił na pewien czas do Wielkiej Brytanii, gdzie żywo odnawiał swe znajomości, szczególnie w Ministerstwie Magii i Wizengamocie. Koneksje bardzo przydały mu się, kiedy zdobywał tytuł doktorski, dlatego warto je było podtrzymywać i pielęgnować. Przez pewien okres asystował nawet jednemu z ławników Wizengamotu, który to wydał rekomendację dla Blackwooda. Warto mieć znajomości.
Przyszedł jednak ten dzień, w którym trzeba było powrócić w mury uniwersyteckie. Rozłożyć swoje klamoty i rozpocząć kolejny rok terroryzowania biednych, zagubionych studentów kodeksami i ustawami prawnymi. Valentine uwielbiał to robić i to czuć - swą wyższość, swoją władzę. Bardzo lubił znęcać się nad słabszymi i mniej wpływowymi, czerpał satysfakcję ze sprowadzania uczniów Veneficium na samo dno, żeby prosili, aby ich wyciągnął, wielce łaskaw, z tego dna.
Powrócił więc triumfalnie i kroki swe skierował do sali profesorów, gdzie planował wstępnie się rozgościć. Po drodze napotkał kilka grupek studentów, którzy najwyraźniej przybyli do kampusu dość wcześnie, a którzy na widok pana doktora wściekle przewracali oczami, dyskretnie wskazywali palcami. Blackwood wiedział, że go nienawidzą. Długo się starał, aby tak było.
Wparował zatem do pokoju profesorów i nie zwracając początkowo uwagi na nikogo, rzucił swą torbę na jedno z krzeseł, podparł ręce na biodrach i teatralnie zaciągnął się unoszącą się w powietrzu wonią starych mebli. Wtedy spostrzegł, że nie jest sam - po drugiej stronie niewielkiej sali stał szanowny profesor Gray... Mimo, iż znał go wcale nie tak długo, nie darzył Peter'a szczególną sympatią. W sumie... to nie darzył go żadną sympatią. W przeszłości mieli pewne niemiłe spięcia - ten bufon Gray ma się za kogoś wyższego, lepszego niż młody doktor Blackwood. Często nie okazywał mu (skandal!) należytego szacunku, co głęboko dotknęło Valentine'a. Dodatkowo, mężczyźni prowadzą na przemian te same zajęcia z Progresywnego podejścia do Eliksirów, co tworzy idealne pole do rywalizacji - prześcigają się nie tylko w nowatorskich technikach nauczania, ale także w budowaniu swej pozycji wśród studentów. Gray jako surowy, stateczny, sprawiedliwy i wymagający pan profesor, Blackwood jako gnębiciel, kat, bezlitosny oprawca. A tak przynajmniej wszystko to wyglądało w głowie doktora.
- Och... cóż za przyjemność. W najśmielszych snach bym się nie spodziewał, że pierwszą osobą, którą ujrzę po wkroczeniu do Veneficium... będzie pan profesor Gray.
Normalni mężczyźni o zdrowych relacjach zapewne uścisnęliby sobie ręce i poklepali po ramieniu. W tym przypadku jednak tak nie było - Valentine wpakował ręce do kieszeni swego płaszcza, dosadnie pokazując, iż nie jest zachwycony tym widokiem. Bo nie był.
Blackwood jednak nie marnował czasu na siedzenie w domu i bezproduktywne odpoczywanie - powrócił na pewien czas do Wielkiej Brytanii, gdzie żywo odnawiał swe znajomości, szczególnie w Ministerstwie Magii i Wizengamocie. Koneksje bardzo przydały mu się, kiedy zdobywał tytuł doktorski, dlatego warto je było podtrzymywać i pielęgnować. Przez pewien okres asystował nawet jednemu z ławników Wizengamotu, który to wydał rekomendację dla Blackwooda. Warto mieć znajomości.
Przyszedł jednak ten dzień, w którym trzeba było powrócić w mury uniwersyteckie. Rozłożyć swoje klamoty i rozpocząć kolejny rok terroryzowania biednych, zagubionych studentów kodeksami i ustawami prawnymi. Valentine uwielbiał to robić i to czuć - swą wyższość, swoją władzę. Bardzo lubił znęcać się nad słabszymi i mniej wpływowymi, czerpał satysfakcję ze sprowadzania uczniów Veneficium na samo dno, żeby prosili, aby ich wyciągnął, wielce łaskaw, z tego dna.
Powrócił więc triumfalnie i kroki swe skierował do sali profesorów, gdzie planował wstępnie się rozgościć. Po drodze napotkał kilka grupek studentów, którzy najwyraźniej przybyli do kampusu dość wcześnie, a którzy na widok pana doktora wściekle przewracali oczami, dyskretnie wskazywali palcami. Blackwood wiedział, że go nienawidzą. Długo się starał, aby tak było.
Wparował zatem do pokoju profesorów i nie zwracając początkowo uwagi na nikogo, rzucił swą torbę na jedno z krzeseł, podparł ręce na biodrach i teatralnie zaciągnął się unoszącą się w powietrzu wonią starych mebli. Wtedy spostrzegł, że nie jest sam - po drugiej stronie niewielkiej sali stał szanowny profesor Gray... Mimo, iż znał go wcale nie tak długo, nie darzył Peter'a szczególną sympatią. W sumie... to nie darzył go żadną sympatią. W przeszłości mieli pewne niemiłe spięcia - ten bufon Gray ma się za kogoś wyższego, lepszego niż młody doktor Blackwood. Często nie okazywał mu (skandal!) należytego szacunku, co głęboko dotknęło Valentine'a. Dodatkowo, mężczyźni prowadzą na przemian te same zajęcia z Progresywnego podejścia do Eliksirów, co tworzy idealne pole do rywalizacji - prześcigają się nie tylko w nowatorskich technikach nauczania, ale także w budowaniu swej pozycji wśród studentów. Gray jako surowy, stateczny, sprawiedliwy i wymagający pan profesor, Blackwood jako gnębiciel, kat, bezlitosny oprawca. A tak przynajmniej wszystko to wyglądało w głowie doktora.
- Och... cóż za przyjemność. W najśmielszych snach bym się nie spodziewał, że pierwszą osobą, którą ujrzę po wkroczeniu do Veneficium... będzie pan profesor Gray.
Normalni mężczyźni o zdrowych relacjach zapewne uścisnęliby sobie ręce i poklepali po ramieniu. W tym przypadku jednak tak nie było - Valentine wpakował ręce do kieszeni swego płaszcza, dosadnie pokazując, iż nie jest zachwycony tym widokiem. Bo nie był.
Valentine Blackwood
Re: Pokój profesorów (III)
Odnalezienie odpowiedniego dzieła chwilę mu zajęło. Choć w teorii pomieszczenie wcale nie było wielkie, a szafka z książkami wydawała się dobrze zorganizowana, to jednak coś mu w niej nie pasowało. Mo tak, ktoś podczas wielkich wakacyjnych porządków postanowił odkurzyć również półki i nie zadbał o to by wszystko było identycznie jak wcześniej.
Mężczyzna schylił się i wziął odpowiedni tom z samego dołu szafki, a prostując się, usłyszał za sobą dźwięk otwierających się drzwi. Instynktownie odwrócił się by sprawdzić któż to postanowił w tym samym czasie co on odwiedzić pokój profesorów. Owszem, jacyś pojedynczy wykładowcy pojawiali się już na uczelni, ale wszyscy byli tak zajęci swoimi sprawami, że nie znajdowali czasu na odwiedzenie pomieszczenia, które w teorii miało im służyć jako miejsce do odpoczynku między zajęciami.
- Pan Blackwood... - powiedział głosem, z którego trudno było wyczytać jakieś konkretne emocje. Przez twarz jednak przebiegł dziwny grymas.
Niespecjalnie przepadał za tym mężczyzną. Zawsze wydawał się czuć jakąś dziwną potrzebę wywyższania się i pokazywania ludziom kim to on nie jest. Synalek zbyt bogatych rodziców, którzy wmówili mu, że jest pępkiem świata czy co? Do tego ta chora satysfakcja z pastwienia się nad studentami. Próbował się dodatkowo dowartościować? Tłumił jakieś kompleksy? A może jednak zamiast bycia rozpieszczanym, ktoś dokręcał mu w dzieciństwie śrubę i teraz chciał to odreagować na bodu ducha winnych dzieciakach. Peterowi chodziły czasem po głowie te czy inne możliwości, ale jakoś nigdy się nad nimi dłużej nie zastanawiał. Wolał pozostawać przy rozpieszczonym bufonie ze zbyt dobrej rodziny, który uważa się za ósmy cud świata. Biorąc pod uwagę, że facet swoim wybujałym ego wjeżdżał po części na ego starszego kolegi, ich relacje zwyczajnie nie mogły się dobrze układać.
- Witam pana - stwierdził krótko i skinął mu głową. Nie zareagował jakoś wyjątkowo na mowę ciała Valentine'a. Sam też jakoś nie miał ochoty na uściśnięcie mu ręki czy coś w tym guście, więc zachowanie między nimi fizycznego dystansu bardzo mu pasowało.
- Jak widzę, pan również postanowił pojawić się na uczelni nieco wcześniej - zagaił, wracając do przeglądania zawartości szafki. Nie było sensu koncentrować się tak bardzo na doktorze. Miał wrażenie, że wtedy jedynie popsułby sobie nerwy.
Mężczyzna schylił się i wziął odpowiedni tom z samego dołu szafki, a prostując się, usłyszał za sobą dźwięk otwierających się drzwi. Instynktownie odwrócił się by sprawdzić któż to postanowił w tym samym czasie co on odwiedzić pokój profesorów. Owszem, jacyś pojedynczy wykładowcy pojawiali się już na uczelni, ale wszyscy byli tak zajęci swoimi sprawami, że nie znajdowali czasu na odwiedzenie pomieszczenia, które w teorii miało im służyć jako miejsce do odpoczynku między zajęciami.
- Pan Blackwood... - powiedział głosem, z którego trudno było wyczytać jakieś konkretne emocje. Przez twarz jednak przebiegł dziwny grymas.
Niespecjalnie przepadał za tym mężczyzną. Zawsze wydawał się czuć jakąś dziwną potrzebę wywyższania się i pokazywania ludziom kim to on nie jest. Synalek zbyt bogatych rodziców, którzy wmówili mu, że jest pępkiem świata czy co? Do tego ta chora satysfakcja z pastwienia się nad studentami. Próbował się dodatkowo dowartościować? Tłumił jakieś kompleksy? A może jednak zamiast bycia rozpieszczanym, ktoś dokręcał mu w dzieciństwie śrubę i teraz chciał to odreagować na bodu ducha winnych dzieciakach. Peterowi chodziły czasem po głowie te czy inne możliwości, ale jakoś nigdy się nad nimi dłużej nie zastanawiał. Wolał pozostawać przy rozpieszczonym bufonie ze zbyt dobrej rodziny, który uważa się za ósmy cud świata. Biorąc pod uwagę, że facet swoim wybujałym ego wjeżdżał po części na ego starszego kolegi, ich relacje zwyczajnie nie mogły się dobrze układać.
- Witam pana - stwierdził krótko i skinął mu głową. Nie zareagował jakoś wyjątkowo na mowę ciała Valentine'a. Sam też jakoś nie miał ochoty na uściśnięcie mu ręki czy coś w tym guście, więc zachowanie między nimi fizycznego dystansu bardzo mu pasowało.
- Jak widzę, pan również postanowił pojawić się na uczelni nieco wcześniej - zagaił, wracając do przeglądania zawartości szafki. Nie było sensu koncentrować się tak bardzo na doktorze. Miał wrażenie, że wtedy jedynie popsułby sobie nerwy.
Peter Gray
Re: Pokój profesorów (III)
Valentine nie cieszył się w gronie nauczycieli akademickich jakimś specjalnym poważaniem, czy sympatią, w szczególności pośród tych starszych profesorów. Uważali go oni za kogoś poniżej swej godności i uwagi, zważywszy na młody wiek doktora. Ten, reagując obronnie również był niemiły i nieuprzejmy, rzec można - zgryźliwy. I faktycznie, zdanie, które o młodym wykładowcy miał Gray było jak najbardziej adekwatne do sytuacji.
Blackwood nie był zachwycony tym spotkaniem i poczuł się zignorowany, czego bardzo nie lubił. Atencjusz.
Grey był, przynajmniej powierzchownie oceniając, przeciwieństwem Blackwooda. Spokojny i stonowany, poważny i zdystansowany. Człowiek z klasą, który zdawał się nie przejmować tym, co mówią inni. Valentine był bardzo... teatralny w swoim postępowaniu. Miast budować pozycję na realnym autorytecie charakteru przybierał maski i budował swój image wedle woli, grając tę sztukę.
- Ach tak - zrzucił z siebie płaszcz i rzucił go na krzesło, kierując się w kierunku swej półki, gdzie zawczasu przygotował dla siebie odpowiednie materiały. - Należy przygotować się do zajęć.
Pochwycił jedną z książek, która będzie obowiązywała jego studentów, otworzył ją na pierwszej stronie. Książka traktowała o eliksirach i wówczas przypomniał sobie o pewnym fakcie. Odwrócił się połowicznie w kierunku swego kolegi i zagadnął.
- Mam nadzieję, iż w tym roku uda nam się dojść do... consensusu w materii nauczania Progresywnego podejścia do Eliksirów, panie profesorze...
Na jego ustach pojawił się delikatny uśmieszek, gdy przypomniał sobie zeszłoroczną rywalizację - mężczyźni prześcigali się (nieformalnie) w pomysłach i kreatywności, zmierzając w przeciwną stronę jednak w tym samym kierunku. Ta rywalizacja z Gray'em poniekąd motywowała młodego doktora i dodawała mu w pierwszym roku jego faktycznej kariery pewnego... prestiżu. Dzisiaj jednak spotykają się jako (prawie) równi sobie i nadchodzący rok akademicki zapewne przyniesie kolejne pola rywalizacji.
- Nie wydaje mi się, aby pan profesor uważał za słuszne i rozważne narażanie studentów na taki dysonans dydaktyczny! - rzucił z obleśnie udawanym przejęciem. - Przecież ich dobro to nasz... priorytet. - prychnął, aby dać wyraźny znak swojego stanowiska wobec tych słów farsy, które właśnie wypowiedział.
Blackwood nie był zachwycony tym spotkaniem i poczuł się zignorowany, czego bardzo nie lubił. Atencjusz.
Grey był, przynajmniej powierzchownie oceniając, przeciwieństwem Blackwooda. Spokojny i stonowany, poważny i zdystansowany. Człowiek z klasą, który zdawał się nie przejmować tym, co mówią inni. Valentine był bardzo... teatralny w swoim postępowaniu. Miast budować pozycję na realnym autorytecie charakteru przybierał maski i budował swój image wedle woli, grając tę sztukę.
- Ach tak - zrzucił z siebie płaszcz i rzucił go na krzesło, kierując się w kierunku swej półki, gdzie zawczasu przygotował dla siebie odpowiednie materiały. - Należy przygotować się do zajęć.
Pochwycił jedną z książek, która będzie obowiązywała jego studentów, otworzył ją na pierwszej stronie. Książka traktowała o eliksirach i wówczas przypomniał sobie o pewnym fakcie. Odwrócił się połowicznie w kierunku swego kolegi i zagadnął.
- Mam nadzieję, iż w tym roku uda nam się dojść do... consensusu w materii nauczania Progresywnego podejścia do Eliksirów, panie profesorze...
Na jego ustach pojawił się delikatny uśmieszek, gdy przypomniał sobie zeszłoroczną rywalizację - mężczyźni prześcigali się (nieformalnie) w pomysłach i kreatywności, zmierzając w przeciwną stronę jednak w tym samym kierunku. Ta rywalizacja z Gray'em poniekąd motywowała młodego doktora i dodawała mu w pierwszym roku jego faktycznej kariery pewnego... prestiżu. Dzisiaj jednak spotykają się jako (prawie) równi sobie i nadchodzący rok akademicki zapewne przyniesie kolejne pola rywalizacji.
- Nie wydaje mi się, aby pan profesor uważał za słuszne i rozważne narażanie studentów na taki dysonans dydaktyczny! - rzucił z obleśnie udawanym przejęciem. - Przecież ich dobro to nasz... priorytet. - prychnął, aby dać wyraźny znak swojego stanowiska wobec tych słów farsy, które właśnie wypowiedział.
Valentine Blackwood
Re: Pokój profesorów (III)
Każdy na tym świecie musiał niejako odgrywać swoją rolę. Jedni mieli co do niej większy wybór, a inni mniejszy. Valentine był młody i miał liczne kontakty, co stwarzało mu wiele możliwości. To on sam postanowił wykreować siebie na taką, a nie inną postać. Charakterystyczną, wołającą o uwagę, a nieraz nielubianą albo nawet znienawidzoną. Doktor na początku nie mógł przewidzieć, jak ludzie będą odbierali jego osobę, a później było to już ciężko zmienić. Z resztą, potrzeba było niebywałych zdolności i znajomości natury ludzkiej by potrafić dobrać idealną maskę i wspiąć się na wyżyny. Cóż, od czego były zmiany środowiska i kolejne próby, czyż nie?
A co z Peterem? Czy on też miał tak wielki wybór? No nie do końca. Wymagająca rodzina, która narzucała mu taki, a nie inny sposób bycia i stawiała przed nim wysokie wymagania. Później Durmstrang, gdzie też wiele od uczniów wymagano i nie dawano im zbyt wiele swobody. Do tego zwyczajnie warto doliczyć geny, w których Gray sporo po przodkach odziedziczył. Mężczyzna zwyczajnie nie wyobrażał sobie, żeby mógł się zachowywać inaczej. Oczywiście, on sam również nie był całkowicie sobą, a odgrywał pewną teatralną rolę. Ale o tym może kiedy indziej.
Norweg choć wrócił do przeglądania zgromadzonych materiałów, to jednak nawet na chwilę nie przestawał słuchać młodego nauczyciela i obserwować jego poczynania kątem oka. Zabrał kilka dzieł i wrócił z nimi do stolika, gdzie rozłożył je, starając się z pamięci odtworzyć listę tematów, jakie miał poruszyć w nadchodzącym tygodniu. Jasne, że miał to spisane w notesie, ale Peter zawsze wolał bardziej polegać na własnym umyśle, który przy każdej możliwej okazji starał się ćwiczyć. Dopiero gdy Blackwood zwrócił się bezpośrednio do niego, Gray podniósł głowę znad książek i spojrzał prosto na niego.
- Tak, też mam nadzieję, że uda się nam jakoś pogodzić nasze systemy nauczania - stwierdził najzupełniej szczerze i skinął głową. Nie tylko Valentine'a naszło teraz wspomnienie ubiegłorocznych zajęć, ale Peter nie dał tego o sobie jakoś specjalnie poznać. Wolał zachowywać możliwie największy dystans do takich rzeczy.
Widząc kolejne teatralne sztuczki kolegi, Peter jedynie westchnął i pokręcił lekko głową. Właśnie przez takie zagrania miał nieraz ochotę traktować Valentine'a jak zwykłego studenta. To własnie oni najbardziej kojarzyli się Norwegowi z tego typu komicznym zachowaniem.
- Uważam, że powinniśmy uzgodnić swoje plany na nadchodzący rok aby uniknąć niepotrzebnych zgrzytów. Zakładam, że ma pan już przynajmniej wstępny zarys swoich wykładów, nieprawdaż? - Uniósł brew, przyglądając się uważnie mężczyźnie. Blackwood wykazałby się niebywałą nieodpowiedzialnością, gdyby tego do tej pory nie przygotował.
EDIT:
W tym momencie do drzwi zapukał jeden ze studentów.
- Wejść - krzyknął do niego Gray.
Chłopak zaczął mu coś pospiesznie tłumaczyć. Coś o próbie zwinięcia jakichś składników z pracowni czy czymś takim. W każdej szkole znajdzie się jak widać jakiś donosiciel.
- Tak, zaraz tam idę - warknął wyraźnie niezadowolony.
- I się zaczyna... - Westchnął ciężko, zabierając swoje rzeczy i kierując się w stronę drzwi.
- Do zobaczenia, panie Blackwood. - Skinął mu głową i wyszedł.
[z/t] x2 (Blackwooda coś długo nie ma, więc uciekam z sesji.)
Peter Gray - dodano 2 PD
Valentine Blackwood - dodano 1 PD
A co z Peterem? Czy on też miał tak wielki wybór? No nie do końca. Wymagająca rodzina, która narzucała mu taki, a nie inny sposób bycia i stawiała przed nim wysokie wymagania. Później Durmstrang, gdzie też wiele od uczniów wymagano i nie dawano im zbyt wiele swobody. Do tego zwyczajnie warto doliczyć geny, w których Gray sporo po przodkach odziedziczył. Mężczyzna zwyczajnie nie wyobrażał sobie, żeby mógł się zachowywać inaczej. Oczywiście, on sam również nie był całkowicie sobą, a odgrywał pewną teatralną rolę. Ale o tym może kiedy indziej.
Norweg choć wrócił do przeglądania zgromadzonych materiałów, to jednak nawet na chwilę nie przestawał słuchać młodego nauczyciela i obserwować jego poczynania kątem oka. Zabrał kilka dzieł i wrócił z nimi do stolika, gdzie rozłożył je, starając się z pamięci odtworzyć listę tematów, jakie miał poruszyć w nadchodzącym tygodniu. Jasne, że miał to spisane w notesie, ale Peter zawsze wolał bardziej polegać na własnym umyśle, który przy każdej możliwej okazji starał się ćwiczyć. Dopiero gdy Blackwood zwrócił się bezpośrednio do niego, Gray podniósł głowę znad książek i spojrzał prosto na niego.
- Tak, też mam nadzieję, że uda się nam jakoś pogodzić nasze systemy nauczania - stwierdził najzupełniej szczerze i skinął głową. Nie tylko Valentine'a naszło teraz wspomnienie ubiegłorocznych zajęć, ale Peter nie dał tego o sobie jakoś specjalnie poznać. Wolał zachowywać możliwie największy dystans do takich rzeczy.
Widząc kolejne teatralne sztuczki kolegi, Peter jedynie westchnął i pokręcił lekko głową. Właśnie przez takie zagrania miał nieraz ochotę traktować Valentine'a jak zwykłego studenta. To własnie oni najbardziej kojarzyli się Norwegowi z tego typu komicznym zachowaniem.
- Uważam, że powinniśmy uzgodnić swoje plany na nadchodzący rok aby uniknąć niepotrzebnych zgrzytów. Zakładam, że ma pan już przynajmniej wstępny zarys swoich wykładów, nieprawdaż? - Uniósł brew, przyglądając się uważnie mężczyźnie. Blackwood wykazałby się niebywałą nieodpowiedzialnością, gdyby tego do tej pory nie przygotował.
EDIT:
W tym momencie do drzwi zapukał jeden ze studentów.
- Wejść - krzyknął do niego Gray.
Chłopak zaczął mu coś pospiesznie tłumaczyć. Coś o próbie zwinięcia jakichś składników z pracowni czy czymś takim. W każdej szkole znajdzie się jak widać jakiś donosiciel.
- Tak, zaraz tam idę - warknął wyraźnie niezadowolony.
- I się zaczyna... - Westchnął ciężko, zabierając swoje rzeczy i kierując się w stronę drzwi.
- Do zobaczenia, panie Blackwood. - Skinął mu głową i wyszedł.
[z/t] x2 (Blackwooda coś długo nie ma, więc uciekam z sesji.)
Peter Gray - dodano 2 PD
Valentine Blackwood - dodano 1 PD
Peter Gray
Sponsored content
:: Międzynarodowy Uniwersytet Magii i Czarodziejstwa “Veneficium” :: Wydział Alchemii, Astronomii i Magii Użytkowej :: ♦ Budynek S
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach