Konkurs #2 ANKIETA
Strona 1 z 1 • Share
Który autor najbardziej ujął twoje złaknione miłości (albo zniszczenia) serce?
Konkurs #2 ANKIETA
Na wstępie chciałbym naprawdę gorąco podziękować wszystkim, którzy zdecydowali się wziąć udział w konkursie, jesteście wielcy!
REGULAMIN:
1. Nie głosujemy na siebie! To jakby nie patrzeć zabawa więc nie traktujmy tego jak gonitwę szczurów i nie oszukujmy 3
2. Głosujemy tylko z jednego konta.
A teraz do rzeczy oto nasi kandydaci:
Autor -> Obiekt westchnień
REGULAMIN:
1. Nie głosujemy na siebie! To jakby nie patrzeć zabawa więc nie traktujmy tego jak gonitwę szczurów i nie oszukujmy 3
2. Głosujemy tylko z jednego konta.
A teraz do rzeczy oto nasi kandydaci:
Autor -> Obiekt westchnień
NATHAN WHITE -> TALLULAH ROSSREVE
Co mi do cholernego łba strzeliło żeby się w to wpakować, co?!
Nathan krążył po pokoju wspólnym już od dobrych kilkunastu minut i usilnie starał się coś wymyślić.
I jak ja mam to powiedzieć?
Hej! Czy wiesz, że zadurzyłem się w tobie jeszcze będąc w Hogwarcie? Zabawne co? He he. Ale głupio się było tak przyznać i ten no... Kurwa, tro brzmi idiotycznie nawet jak na mnie!
- Co ze mnie za sierooOOOota, TALL! - Aż podskoczył, gdy po kolejnym odwróceniu się na pięcie prawie dobił do czarownicy swoich snów.
- Em, wybacz. Znowu się zamyśliłem. - Uśmiechnął się przepraszająco i podrapał w tył głowy.
- Nic nie szkodzi - powiedziała ostrożnie dziewczyna zastanawiając się nad jego dziwnym zachowaniem.
- To ten, no... muszę się zbierać! Pa~ - powiedział po chwili i w ekspresowym tempie się ulotnił.
Debil. Kompletny idiota i głupek. Czemu ja się tak stresuję? To nie ma sensu, przecież ja zawsze robię z siebie pajaca i jakoś mnie to nie rusza! Przecież potrafię z nią nawet normalnie rozmawiać, a coś takiego... no tak, coś takiego to ciężko z siebie wykrztusić, bo nawet w myślach brzmi to głupio.'
Skrzywił się, mknąc przez korytarz do swojego pokoju... albo raczej wydawało mu się, że do swojego pokoju, bo znowu przez zamyślenie pomylił kierunki i nogi zaprowadziły go do drzwi akademika.
Chwila, co?
Ocknął się dopiero gdy wyciągnięta w kierunku klamki ręka chwyciła zamiast niej powietrze. Na szczęście, nic na tym świecie nie dzieje się bez przyczyny, bo trafienie przez przypadek tutaj przywiodło mu na myśl pewien pomysł. Bez zastanowienia opuścił akademik, do którego wrócił dopiero późnym wieczorem.
No, teraz tylko jeszcze ją złapać...
- Tall! Tall! - krzyknął za wypatrzoną na korytarzu dziewczyną i szybko do niej podbiegł. Uśmiechnął się do niej szeroko, a później oparł się plecami o ścianę obok.
- Dobrze, że cię dorwałem. - Wyszczerzył się jeszcze bardziej, na myśl o swoim szalonym planie.
- Powiedz mi, masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? Albo raczej noc. Tak, noc, bo nikt nie może nas złapać - powiedział tajemniczo, a później puścił do niej oko.
- Potrzebny mi partner w zbrodni i miałem nadzieję, że się odważysz. - Przekrzywił głowę czekając na reakcję ze strony dziewczyny,
Na szczęście Brytyjczyk miał spory dar przekonywania do swoich głupich pomysłów i czarownica całkiem szybko zgodziła się na małe włamanie do składzika na WME. Jakiż byłby z niej magiarcheolog gdyby stchórzyła przed małym nagięciem zasad dla zdobycia nowej wiedzy na temat nieudanych artefaktów, z których być może dało się coś jeszcze wykrzesać! A przynajmniej Nate miał nadzieję, coś jeszcze z któregoś wykrzesać, bo to było jasne, że spróbuje coś stamtąd podwędzić.
Swoją drogą, ciekawa pierwsza randka, nie sądzicie? Zwłaszcza, gdy jedna strona nie wie, że to jest randka... Czyli to nią nie jest czy w końcu jest? Nawet czarodziej nie był pewien, jak to określić i przez całą drogę się nad tym zastanawiał, aż w końcu doszedł do wniosku, że tak dokładna nomenklatura nie jest ważna i lepiej skupić się na dobrej zabawie.
Jakimś cudem naszym gołąbką udało się nie wpaść (choć raz byli nawet blisko, bo Nokata postanowił się wybrać na nocny obchód, brr) i wrócili nad ranem w okolice akademika.
- No przyznaj, że było zabawnie. - Zaśmiał się wesoło, ściskając w rękach małe urządzenie, nad którym chciał w najbliższym czasie jeszcze popracować.
Już mieli się rozstać, gdy chłopaka nagle tknęło, że najwyższy czas się odważyć i to z siebie wydusić. Chwycił odchodzącą dziewczynę za ramię i do siebie przyciągnął.
- Tall, ja... - zająknął się, wpatrując się w jej oczy.
- Lubię cię, wiesz - oświadczył z tym samym szelmowskim uśmiechem, a później nachylił się by dać jej całusa w... sami zgadnijcie. Trafił w policzek czy w usta? Podpowiem wam, w jego przypadku oba są możliwe. XD
TALLULAH ROSSREEVE -> SHARV
Profesor Sharv w swoim psim życiu z pewnością widział wiele nietypowych sytuacji. Sam, można by rzec, był jedną z nich. Nie chodzi jednak o rozważanie nad jego psim jestestwem, bo nie to jest clou tego wywodu. Chodzi o to, co spotkało go w dzień uznawany na całym świecie za dzień zakochanych. Psora Sharva, mianowicie, spotkała piosenka. Ale - nie, nie! - nie była to byle jaka piosenka. Była to piosenka wyjątkowa, specjalna, złożona. Słowem - eksperymentalna! Piosenka ta była hybrydą kilku innych piosenek, a powstawać musiała pod wyjątkowo wielkim uderzeniem miłości, gdyż została treścią dopasowana do wybitnego czworonoga.
Piosenka nie nadeszła też w normalnych okolicznościach. Nie została wysłana na płycie czy kasecie, bo elektronika na terenie uniwersytetu nie bardzo chciała współpracować z magią. Winyl w takiej sytuacji byłby zdecydowanie zbyt oklepany. Cóż pozostawało? Ano wykonanie douszne, takie na żywo i z oklaskami! Najlepsze, cudowne doświadczenie, które pojawi się w życiu tylko raz i potem można je, co najwyżej, odtwarzać z głowy. No chyba, że ma się myślodsiewnię.
Była to wczesna godzina poranna. Była tak poranna, że aż raniła każdego, kto próbował o niej wstać, dzieląc jego duszę na dwoje - by jedno poszło, a drugie zostało - zupełnie niczym horkruks (bo to czysta zbrodnia wstawać o takiej porze). I o tej właśnie zdradliwej godzinie do uszu Psora Sharva dobiegły dźwięki brzdękającego niezbyt umiejętnie banjo i zadziwiający ton niezbyt czystego i wyćwiczonego w śpiewie głosu. Głos ten należał do przebranego za amorka goblina, a śpiewał tak:
Mój ty psorze czarnowłosy,
Wypytuj mnie na kolokwium,
Wypytuj mnie mnie godzinami
i zalicz mi je.
Profesorze, mój włochaty,
Pytaj mnie do sił utraty,
Pytaj gdy zabraknie głosu,
ale łapę daj...
Bo, mój miły!
Ładne łapy masz!
Komu je dasz?
Takie ładne łapy,
chodźmy do kanciapy!
Bo w życie twoje wbić się chcę,
Jak patyk ten rzucony hen!
Jak piłka co to piszczy tak,
gryziona mocno wspak...
O tak, gryziona
wspak...
Tam gdzie trzask eksplozji gra,
Tam gdzie Heike wzywa się,
Zawsze krawat z przodu ma,
I szczęśliwy jest!
Bum tarararara za oknami noc,
Czego chcę to pewne, ja wiem - chcę Sharva!
Bum badirarira chodź do nogi chodź,
Chcę po brzuszku miąchać Sharva, ooo!
Czemu cię nie ma na odległość ręki?
Czemu mówimy do siebie ocenami?
Gdy ci to śpiewają jest środek nocy,
Gdy to odkryjesz, pewnie mnie zabijesz...
Czemu cię budzę o czwartej nad ranem
I śpiewem tym próbuję ugłaskać?
Bo ręką nie dasz dotknąć swojej sierści,
Jest tylko... ŁUBUDU!
Śpiew urwał się za sprawą rzuconego celnie w śpiewaka kalosza.
- ...GŁÓD I HALUCYNACJE Z NIEDOŻYWIENIA! - krzyknął głos z któregoś z okien, którego właściciel najwyraźniej nie doceniał artystycznego wyrażenia nietypowej miłości na linii profesor-student (bo przecież nie pies-człowiek!). Piosenka nie dotrwała do kulminacyjnego punktu, więc Psor Sharv nigdy nie poznał swojej tajemniczej Walentynki.
//Notka od autora - wersety piosenek należy nucić w rytm, kolejno:
1. i 2. - Dumka na dwa serca
3. - Ładne oczy masz
4. - Wrecking ball
5. i 6. - Tarzan boy
7. i 8. - Czwarta nad ranem
CLOTILDE COLETTI -> FINTA MÉSZÁROS
- Pikolony cazzo! - Huk zatrzaskiwanych drzwi zatrząsł wiszącą na ścianie tablicą, a ubrana w żółtą sukienkę - i ni jak nie pasujące do niej kraciaste rajstopy - dziewczyna szybkim krokiem podeszła do zajmowanej przez siebie części pokoju. Rzuciła na łóżko formalnie wyglądającą kopertę i zaczęła zagarniać do otwartego kufra tu i ówdzie walające się rzeczy. - Vai a fare in culo, vai a cagare, a farti fottere! Vai a quel pease! - Wykrzykiwała, co rusz zerkając w stronę otrzymanego pisma, a drzwi za nią otworzyły się. - STICAZZI! - Warknęła na widok stojącego w progu chłopaka, który najwyraźniej przebył za nią całą drogę od dziekanatu do akademika i nic sobie nie robiąc z jego obecności, a jedynie odwracając się do przybysza tyłem, ściągnęła przez głowę żółty materiał, upychając go jeszcze wśród innych barwnych szmatek, nim zdecydowała się zastąpić go czarnym dresem.
Była w żałobie.
-Nonna moja trzech synów wychowała, matke wychowała, moją się znaczy, krew w jej żyłach włoska płynie... - Gwałtownym ruchem podsunęła suwak pod samą szyję i wciągnęła spodnie. - Naście lat z nią mieszkałam, projekty ukrywałam, okna z kieszonkowego wstawiałam... I NIE POWSTRZYMAŁA MNIE! - Kucnęła, by wyciągnąć spod łóżka czerwoną teczkę i rozsypała jej zawartość na kolorowej narzucie. Kilogramy papierów skutecznie przykryły rzucony tam wcześniej list. - A on będzie papiery sprawdzał, planów żądał, kosztorysów... Dwa miesiące siedziałam, ćwierć ćwierci hektolitra schudłam, Gargamel jeden... Niebezpieczne... - Odwróciła się gwałtownie, by podejść do długiego blatu i zgarnąć kilka z leżących tam książek. Przy okazji zerknęła na stojącego już na środku pomieszczenia chłopaka. - A grubas łysy krawaty nosi? Nosi! Wiesz ilu ludzi ginie, bo zachaczają krawatem o klamkę i niechcący się wieszają? - Wyminęła go, nie czekając na odpowiedź, bo i biedak pewnie średnio miał jak odpowiedzieć i wrzuciła podręczniki do skrzyni, gwałtownie zatrzaskując przy okazji jej wieko. Dopiero teraz delikatnie zadrżała, a szare oczy zaszły jej mgłą. Naprawdę potrzebowała tej dotacji...
- Weźmiesz mnie do kóz? - Chwytając powietrze ustami, starała się za wszelką cenę uniknąć jego wzroku i nie rozpłakać.
***
Całą drogę milczała, od czasu do czasu podgryzając przygotowaną dla zwierząt marchewkę i starając się nie rozglądać zbytnio na boki. Widok zapadających się w błoto trampek, których sznurówki zgubiła dawno temu, wydawał jej się teraz o wiele ciekawszy niż twarze mijających ich ludzi i te wszystkie budynki, które przecież przez cztery lata poznała na tyle, że zaczęła nazywać je domem. Dopiero gdy doszli do zagrody i oparła dłonie na drewnianym ogrodzeniu, podniosła twarz by wytrzeszczonymi oczami zlustrować pasące się stworzenia.
- Widzisz tą koze z fioletowym kopytem? To Riccio. - Powiedziała, chcąc przerwać wreszcie pełną napięcia ciszę i mlasnęła kilka razy, a zwierze zareagowało na znajomy sobie dźwięk i podniosło łeb, by wreszcie, powolnym krokiem, ruszyć w ich stronę. Clotilde uśmiechnęła się delikatnie i oparła głowę na ramieniu Mészárosa.
- Nie pozwolę, żeby jakiś bufon z ministerstwa ingerował w mój projekt. Nikomu nawet nie pozwalam dotykać swojej teczki! - Pociągnęła delikatnie nosem i wtuliła twarz w rękaw jego marynarki. - Chociaż tobie bym dała...
PENELOPE GRAVES -> NATHAN WHITE
Penny siedziała na Kartoflisku dyskretnie spoglądając na Nathana. On oczywiście był w centrum uwagi, ona zaś przycupnęła na uboczu, powolutku osuszając butelkę Ognistej i prowadząc wewnętrzny monolog. Ależ on był przystojny. Ależ idealny. Już od pierwszej chwili, gdy ujrzała go w antykwariacie wiedziała, że za tymi chmurnymi oczyma kryje się coś więcej niż zwyczajny student. To był bóg. Tak, ludzkie wcielenie Amora, Hermesa, a może wszystkich bóstw razem wziętych. Chodząca doskonałość. Nie, nie mogła dłużej tłumić gorącego uczucia, jakim do niego zapałała sącząc czarodziejski trunek.
- Naaa-hip!-thaaan! - zaczęła się przemieszczać w jego kierunku chwiejnym krokiem. Czuła, że oczy obecnych się w nią wlepiają, a fotograf uczelnianej gazetki już zaciera ręce, ale nie obchodziło jej to. W jej żyłach wrzały procenty i miłość gorąca jak ognie piekielne. - Naaathan! Hip! Naaathan, moj Romeeeo!
W końcu dotarła do niego, a że w ostatniej chwili potknęła się i przewróciła, uczynne chłopię złapało ją nim upadła na ziemię. Penny na chwilę zamroczyło, gdy poczuła bliskość tego perfekcyjnego młodzieńca, kochanka idealnego, żywego wcielenia Amortencji, ale gdy spojrzała na jego słodką twarz, wezbrały w niej siły do wyznania uczucia, które nie mogło w niej dłużej się kryć.
- Kocham cię! Nigdy cię nie opuszczę, będę o ciebie dbać jak o własną tylnowybuchową sklątkę! Będę najwierniejszą z żon, najdzikszą kocicą, twoją utopią! Kochajmy się, do białego rana! Nathan, mój...
I wtedy Ognista postanowiła opuścić żołądek Penny, okraszając tęczą całą scenę miłosną.
SAMANTHA KASTNER -> LUCY HAPPYMEAL
Samantha rozwinęła karteczkę i strzeliła sobie ręką w czoło. Serio? Serio w ramach kary za przegrany zakład miała wybrać się na randkę z Lucy Happymeal?
Może jeszcze pójdziemy na nią do McDonalda, co?
Zawarczała pod nosem i spojrzała gniewnie na kumpla, ale nie zamierzała się cofnąć przed karą. Przegrała zakład i musiała to znieść z klasą, o ile wyrywanie koleżanki ze studiów mogło się w to jeszcze wliczać. Z drugiej strony, zawsze mogło być gorzej, mogli jej kazać umówić się z jakimś pryszczatym nerdem, któremu nawet eliksir na krosty nie pomoże.
Westchnęła ciężko i ruszyła w stronę pokoju wspólnego, gdzie spodziewała się znaleźć swoją ofiarę tzn. swoją przyszłą randkę. Wypatrzenie jej nie było wcale takie trudne, bo czarownica jak zwykle siedziała na jednym z foteli z twarzą przyklejoną do blatu stołu i śliną kapiącą z buzi.
Jezz...
Niemka przewróciła oczami i stanęła nad koleżanką po czym odchrząknęła. Oczywiście coś takiego nie mogło zbudzić twardo śpiącej Lu, więc Sam pomogła sobie w tym glanem, którym niezbyt mocno kopnęła dziewczynę w nogę. Kiedy ta wreszcie podniosła łaskawie głowę i spojrzała na nią sennie, brunetka nachyliła się nad nią i spojrzała jej prosto w oczy.
- Mam układ. Ty idziesz ze mną na randkę, a ja załatwiam ci stworzenie tego twojego "Klubu drzemki". Mam dość znajomych żeby ci to zapewnić - stwierdziła, jak zwykle przechodząc od razu do rzeczy.
- Jest też druga opcja. Jak się nie zgodzić, to do końca roku będę ci podkładała eliksir przebudzenia i sama nie będziesz mogła już urządzać sobie żadnych drzemek. - Czy z tym argumentem można było dyskutować? Zapewne tak, jednak na szczęście obu pań, Lucy zgodziła się zaryzykować, więc już następnego wieczoru obie czarownice raźno maszerowały w stronę kina. Za bilety i przekąski płaciła oczywiście Sam, bo to ona ją zaprosiła i z całą pewnością nie była tym faktem zachwycona. Jakby już wcześniej jej portfel nie świecił pustkami, to jeszcze musiała fundować zabawę dziewczynie, z którą nie łączyły jej jakoś specjalnie bliskie stosunki.
Jak było w kinie? Dla Lu jak widać nudno, bo nawet tam udało jej się uśpić. W sumie, to nawet lepiej dla Niemki, bo ta mogła znacznie szybciej wykonać swoją karę. Włączyła nagrywanie w telefonie i nakierowała na nie kamerkę.
- Droga Lucy Happymeal, wiedz, że kocham cię już od pierwszego razu, gdy ujrzałam cię na korytarzu naszej cudownej uczelni... bla, bla, bla. Do rzeczy. - Nachyliła się i pocałowała swoją śpiącą królewnę, a później podniosła się z fotela i raz jeszcze na nią spojrzała.
Żałosne.
Wzięła do ręki garść popcornu, którą wrzuciła sobie jednym ruchem do ust, a później wyszła z kina, zostawiając tam smacznie chrapiącą sobie czarownicę.
FINTA MÉSZÁROS -> PENELOPE GRAVES
Finta leżał na kamiennej podłodze niczym śpiąca Wenus. Na pierwszy rzut oka można było odnieść wrażenie, że po prostu ma taką fantazję - co, jak na niego, nie byłoby aż tak dziwne - ale dla przebywającej w pomieszczeniu panny Graves powód nie stanowił żadnej zagadki.
Jakąś godzinę wcześniej kilka osób, w tym wymieniona wyżej dwójka, zebrało się w jednym z gabinetów wydziału OPCMiT w celu przeprowadzenia doświadczenia. Miało być spokojnie i bezpiecznie, uczestniczył w tym nawet jeden z profesorów. Jakimś cudem, zadziwiając nawet obecnego pracownika uczelni, Finta zdołał zamienić szablonowy projekt w ciekawostkę; potem było jeszcze gorzej, bo kiedy opiekun próbował cofać skutki jego działań problem stał się szerszy. Szerszy na połowę powierzchni płaskich gabinetu. Ostatecznie skutkiem pomysłu Węgra dwóch studentów wtopiło się w ławkę, na której aktualnie siedzieli, a sam zainteresowany zapadł się malowniczo w podłogę. Taki był magiczny.
- Tu nie będzie potrzebny medyk - okiem znawcy ocenił wykładowca. - Tu będzie potrzebny specjalista od zaklęć eksperymentalnych. Wy - wskazał na wtopionych w mebel - do szpitala, z tym nie powinno być problemu. Wy - wskazał na stojącą bliżej poszkodowanych dwójkę - pomóżcie im. A ty - wskazał na Penelope - pilnuj, żeby ten artysta nie poprawił swojej sytuacji, bo faktycznie będzie potrzebny medyk.
- Kiedy nawet nie mam jak! - Oburzył się Finta. - Różdżka wtopiła się w kamień osobno od mojej ręki!
Profesor teleportował się w takcie jego wypowiedzi. Studenci, na których wskazał wcześniej, posłusznie wyszli, a przynajmniej próbowali wyjść z pomieszczenia. Drobili prawie w miejscu, a przy drzwiach okazało się, że nie mogą się w nich zmieścić.
- I zostaliśmy sami. - Węgier popatrzył na skazaną na niego dziewczynę i poruszył znacząco brwiami. - No, prawie. - Dodał, słysząc odgłos obijających się o framugę kolegów. W ruch poszły różdżki. Uwięzieni w meblu uczestnicy projektu teraz dyndali nogami z uniesionej zaklęciem ławki.
Nie planował tej sytuacji. Choćby chciał, nie wyszłoby tak idealnie (o ile "idealnie" chociaż trochę oddawało to, co właśnie się działo). Na przestrzeni ostatnich miesięcy robił mnóstwo głupich rzeczy - i chociaż robił je zwykle, tym razem było trochę inaczej. Za każdym razem starał się zwrócić uwagę Penelope i wybierał miejsca, w których mógł na nią trafić. Prezentował swoje pomysły, upijał się, popisywał, rzucał tanie - czasem może też droższe - teksty na podryw. Próbował - był - czarujący, miły, pomocny. Ciągle jednak miał wrażenie, że to za mało. Jego codzienny styl bycia sprawiał, że jego działania wydawały się być oczywiste. Nie robił nic, co byłoby dla niego nietypowe.
Przyłapał się na tym, że od dłuższego czasu gapi się na dziewczynę rozmarzonym wzrokiem.
- A kurva anyád. - Zaklął i zaśmiał się, zaraz jednak spoważniał. Rzadko przybierał taki wyraz twarzy, przez co mogło to sprawiać niepokojące wrażenie. Wolną ręką potarł się za uchem. - Penelope, ja... wcale nie chciałem uczestniczyć w tym projekcie. - Powiedział spokojnie. - Miałem do wyboru ciekawszy w tym samym czasie, ale... - jego słowa zagłuszyło porządne walnięcie, kiedy pozostali studenci w końcu skutecznie opuścili gabinet. - Bassza meg. - Znowu się zaśmiał i pokręcił głową. - Bassza meg. Wiesz, zdaję sobie sprawę, że ciężko traktować mnie poważnie i wcale się nie dziwię. Dlatego chyba muszę ci coś wyjaśnić. - Popatrzył na dziewczynę z dołu. Nie wydawał się skrępowany sytuacją ani pozycją, w jakiej się znajdował. Wyglądał tylko na trochę zdziwionego, jak ktoś, kto doświadcza czegoś pierwszy raz. - Nie jeden raz podrywałem dziewczyny. Z kilkoma się spotykałem. Nie powiem, ten czas był spędzony bardzo miło, ale... Nigdy nie rezygnowałem z projektów. Robiłem cyrk, bo to lubię, ale zawsze starałem się przebywać w jak najszerszym towarzystwie, poznawać mnóstwo ludzi. Ostatnio w ogóle mi na tym nie zależy, bo wolę być tutaj. Może to nie brzmi zbyt szczególnie - zaśmiał się, tym razem nie tracąc wyrazu zdziwienia w oczach - ale myślę... Myślę, że tym razem się zakochałem, Penelope. Myślę...
Rozległ się głośny trzask teleportacji, który nie pozwolił na dokończenie wypowiedzi. Tuż obok drzwi pojawił się nie kto inny, jak odpowiedni do interwencji specjalista, profesor Wilczyński. Kręcąc głową i machając wściekle różdżką podszedł do uwięzionego Węgra.
- Finta, ty skończony studencie. - Wypowiedział, jakby to była obelga. Widać było, że jest rozbawiony. - Następnym razem wnieś o przeniesienie tego typu projektów na nasz wydział, dobrze?
LUCY HAPPYMEAL -> SAMANTHA KASTNER
Dziewczyna nerwowo przestępowała z nogi na nogę, zadając sobie non stop dwa, dręczące ją już od jakiegoś czasu, pytania - „Dlaczego ja?” i „Dlaczego ona?”. O ile to pierwsze spędzało jej sen z powiek (niedosłownie, nie przesadzajmy) przez całe życie, to drugie pojawiło się niedawno i nie chciało opuścić jej myśli, zalęgając się w nich niczym najgorsze robactwo. Niestety nasza grzeczna panienka nie miała odpowiedniego sprayu, służącego eksterminacji tychże niechcianych insektów, stąd też jedynym sprawdzonym sposobem okazywało się być zmierzenie z własnym lękiem. Problemem pozostawał tutaj fakt, iż na samą myśl robiło jej się gorąco, w głowie czuła nieprzyjemne łupanie, a organizm postanawiał, że – o – oddychanie nie jest mi wcale takie potrzebne, ale za to może chcesz pozbyć się swojego, przetrawionego już, drugiego śniadania? Tak było, jest i będzie. Dlatego ostatecznie kiełkujący pod rozczochraną łepetyną koncept, pozostawiał po sobie niewyraźne ślady - natrętnie powtarzając, nie dając spokoju oraz mozolnie pchając w kierunku odpowiedniego działania. Bardzo mozolnie.
Skrzyp.
Drzwi, pod którymi koczowała nasza bohaterka, uchyliły się - towarzyszył temu trzeszczący dźwięk. Niedobrze, niedobrze, niedobrze - co ona miała teraz zrobić? Nagle jej początkowy pomysł przebrania się za amorka (rozkoszne gacioszki w serduszka, materiał do obwinięcia piersi, plastikowe skrzydełka i kiczowaty łuk - czegóż więcej potrzeba do szczęścia?) wydał jej się niebywale głupi i nawet cebula w kształcie serca, którą wzięła ze sobą, by powiedzieć, że sam widok ukochanej wzrusza ją do łez skuteczniej niż to warzywo... Nie. Po prostu nie. Przygotowane wcześniej karteczki ze ściągami wylądowały na podłodze pod wpływem jej gwałtownego ruchu. Kilka z nich opadło tekstem do góry, a widniały na nich następujące napisy: „Cześć, głosy w mojej głowie powiedziały, żebym do ciebie zagadała” i „Gdybyś była rzodkiewką, już dawno bym cię wyrwała”. Lecz przerażone dziewczę już tego nie zauważyło, bo... zdążyło się ulotnić. Szkoda.
Następnego dnia ponownie czekała pod tymi samymi drzwiami. Tym razem już w normalnym stroju, choć z bukietem salami (mhm, jak ładnie pachniało) oraz przygotowaną buteleczką eliksiru miłosnego... Może tak będzie łatwiej. Wmawiała sobie, że chce to zrobić i że w ten sposób osiągnie swój cel. Trudno było jej się z tym pogodzić, aczkolwiek doskonale zdawała sobie sprawę, że prawda była zupełnie inna. Nie – nie mogła tego zrobić. Niemniej... a co, jeśli powie jej, że jest z nią w ciąży?! O, to, to jest świetny... Nieważne. Zwiała. Po raz kolejny.
Do trzech razy sztuka, jak to mówią. W codziennych ubraniach, bez karteczek z tekstami w stylu „Pachniesz lepiej niż moje naleśniki”, czekała. Cofnęła się nieco od drzwi, by nie oberwać niczyją pięścią, na którą to miała wyraźne uczulenie – toż czerwone ślady to jak najbardziej oznaki reakcji alergicznej. Co innego, jeżeli chodziło o inne części ciała...
Skrzyyyyp.
W polu widzenia ukazała się ona. Bujne, gęste fale okalały jej twarz w sposób nadnaturalny, cudownie kontrastując z jasną cerą. Podkreślone szare oczy zabłyszczały z niezadowolenia, gdy przyuważyła niechcianego gościa – nie odebrało jej to jednak ani odrobiny uroku. Kształtna figura dała się zaobserwować, zwłaszcza w ponętnym ruchu bioder i... Nie - należało się skupić. Myśl o szczeniaczkach, myśl o szczeniaczkach. A co jeżeli i to nie zadziała?! Ostateczna broń przeciwko złym myślom...
Zestresowana studentka obejrzała się za siebie, poszukując pomocy wśród dziur w tynku (zdesperowany i suchym chlebem nie pogardzi), po czym spojrzała w oczy osoby, na którą tyle czekała. Było za późno by się wycofać. Otworzyła więc usta, a z nich niezamierzenie wysypał się potok słów, którego nie dało się przerwać. Niby urywany, a i tak momentami nadawany z prędkością karabinu maszynowego. Pomyślałby kto, iż to niebywały talent, inny natomiast określiłby to mianem nieprzerwanych bredni.
- No bo ja... Ja nie lubię emocji, wiesz, starałam się wynaleźć sposób, jak wprowadzić się w stan całkowitej apatii, ale to nie o tym teraz mowa i... Ugh. - Wzięła głębszy oddech, próbując się uspokoić... - nie wyszło jej. - Mam ci coś do powiedzenia. Ja... na początku cię nie lubiłam. - Potrząsnęła głową - nie, nie to zupełnie nie tak miało być! Gdzie jej pokłady uprzejmości, które ponoć w sobie skrywała?
Puściły jej wszelkie hamulce. Dłoń wystrzeliła, zgarniając nieposłusznie płynące łzy, nogi zahaczyły o siebie, dążąc do wycofania się ku jakiejś bezpiecznej przestrzeni. Prawie się potknęła, nie widząc wiele, gdy słone krople zakłócały jej wizję, płynąc i płynąc, plamiąc jej rękaw i dostając się do ust. Nie był to widok ani piękny, ani przyjemny - najwyraźniej nikt nie zapłacił za konto premium (pierdzieleni skąpcy).
- Ciągle chce mi się płakać, ale obserwuję cię tylko z daleka. - Wykonała jeden niepewny krok w tył. - Zawaliłam prawda? - Drugi, bardziej stanowczy. - Nie jestem już Człowiekiem przez duże „C”. Nie zasłużyłam... - Trzeci. - Pogardzasz mną czy widzisz, że kocham...? - Czwarty. - Czy dostrzegasz...? - Koniec.
Odwróciła się i pobiegła. Nikt jej nie zatrzymywał. Ostatnim razem było inaczej, lecz odwleczony koniec wcale nie był lepszy. Nie miała na co liczyć. Nie miała po co kochać. Nie umiała w uczucia, nie było jej to dane, powinna pozostać przy ślinieniu się do jedzenia – tyle wystarczy. Powtarzała to sobie wiele razy, zakopując się pod stosami koców. Tak było i tym razem, gdy zostawiła za sobą, zapewne zaskoczoną - choć trochę - Samanthę. Swoje toksyczne uzależnienie, które niepostrzeżenie pojawiło się na horyzoncie i... zniszczyło jej życie. Zamieniło ją w uciekającą pannę młodą - była panną, była młoda, a uciekać - jak najbardziej - uciekała. Wszystko się zgadzało. Miłość - piękna jest i okrutna. I nie da się jej ugotować.
SHARV -> CLOTILDE COLETTI
Winylowa płyta od godziny obracająca się na szpuli nuciła właśnie ostatnie nuty wraz z gasnącym głosem głębokiego, udręczonego wokalu mężczyzny, który śpiewał o miłości, którą stracił, ale nie żałuje ani jednej poświęconej jej sekundy swojego życia. Sharv siedział akurat w ogromnej katedrze wraz z jedną studentką, która usiadła w trzecim rzędzie i ślęczała nad egzaminem. Na trzeci termin poprawkowy, zwłaszcza do niego, nie przychodziło wiele osób. Psor miał jednak na tyle cierpliwości, że siedział spokojnie na sali, to przesuwając coś łapą, to czytając po raz czwarty już gazetę, którą w swojej uprzejmości kolega Wilczyński zaczarował tak, by samo tknięcie mokrym nosem rogu kartki przewracało ją. Dziewczę, które akurat desperacko próbowało zaliczyć, niezależnie jakby to nie zabrzmiało, pociągnęło nosem płaczliwie. Psi profesor z miejsca założył, że będzie to próba złamania go na „piękne oczy i wiszącego do pasa gila”, którą podjęto już nie raz; ale Sharv z bólem przyznawał, że jest na nią odporny zdecydowanie mniej niż na przykład Profesor Zhang. Mimo to sierściuch podniósł łeb znad znanej już na pamięć lektury, spodziewając się, że zobaczy wlepione w siebie maślane oczy, ale dziewczyna zamiast niego spoglądała na gramofon.
- Jezuu... Jaka piękna piosenka... – wybuczała, a dolna warga niesamowicie jej się trzęsła. Sharv nie bardzo wiedząc co zrobić poprawił się na swoim krześle i postanowił postawić na zwyczajową uprzejmość:
- Owszem, piękna. Co się stało?
- Chłopak mnie rzuuuciiiiił...! – podjęła dziewczyna, odsuwając od siebie kartkę i lądując czołem na ławce.
No tak. Nieszczęśliwa miłość. To również przyczyniało się do większej wędrówki ludów na kolejne terminy zaliczeniowe, jakby studenci nie dostawali wystarczającej ilości stresu od ciała pedagogicznego. Sharv zerknął w stronę okna, coś sobie przypominając. No tak. Był czternasty lutego; Walentynki – a ona siedziała na sali egzaminacyjnej z psem. Tragedia. Kiedy już chciał podjąć jakiś wymijający temat okazało się, że dziewczę jeszcze nie skończyło, ale tym razem faktycznie wwiercało swoje mokre, soczyście zielone oczy wprost w niego.
- I... I ja już nie wiem czy to, co do Niego czuje, to jest To, czy nie To... Jak można w ogóle poznać czy to jest miłość?! No wie Pan... Tak, żeby się z nią nie minąć... Tam już tyle żyje, na pewno Psor wie!
Pies skulił nieco uszy pod naporem pytań, ale po głębszym westchnieniu przeniósł łapy dalej na biurko i pochylił się mocniej nad czarnym blatem monstrualnie wielkiego biurka.
- To bardzo trudna sztuka, ale chyba fakt tego, że nigdy nie jesteśmy pewni czyni to uczucie naprawdę pięknym i wartościowym. Pozwól, że ci coś opowiem, dobrze? By pokazać, że wcale nie jest jak na filmach, że to wszystko wcale nie ma tak jasnej otoczki i nie wysyła jednoznacznych sygnałów, a osoba, którą życie wpycha ci na ścieżkę jako tę jedyną, nie zawsze w pierwszej chwili błyszczy na tle innych. A mimo to ty jednak dobrze wiesz... – zaczął, czując, że w przeciwnym wypadku w życiu nie skończy egzaminu i tym samym do końca świata stąd nie wyjdą. - To rok temu. Od samego początku roku akademickiego wodziłem jak mały psiak, tęsknym wzrokiem za długonogą, piękną blondynką o wilgotnym, różowawym nosie, który wyglądał tak, jakby malarz, który tworzył to piękne dzieło dodał do farby trochę za dużo wody, ale nadrobił brak barwy rozkosznym kształtem. Ponad wszystko kochała niezdrowe dla psów praliny z malinami, które czasem kupowałem przed zajęciami i kładłem na ławce jej właścicielki z prośbą przekazania, kiedy nikogo jeszcze nie było na sali. – przerwał tylko po to, żeby parsknąć. - Do dziś nie potrafię jej się do tego przyznać. Wracając jednak, pewnego dnia z okazji choroby profesora z KMS chłopcy (w tym jej właściciel) mieli odwołane zajęcia gimnastyczne i mogli wracać do akademika, ale on postanowił wyjść z Nią na spacer. Biłem się z myślami i własnymi pragnieniami, sądząc, że blond-włosa psia bogini nie spojrzy nigdy na takiego prostego i starego jakby nie patrzeć wioskowego głupka, ale odpuszczenie też nie było w moim stylu. Dlatego kupiłem w Zasiedmiogórogrodzie białą, niedługą różyczkę, która ledwo rozwijała pąk i wróciłem do kampusu z zamiarem uroczystego zaproszenia jej na pistacjowe lody. Przeszkodziła mi w tym jednak zaskakująco twarda piłka od Quidditcha, której nazwy nigdy nie mogę zapamiętać, a która to trzasnęła zahipnotyzowanego mnie prosto w pysk. I to z taką siłą, że na oczach Jej, jej właściciela i kilku innych, ćwiczących tam drużyn wyrżnąłem się na plecy i ubabrałem moje lśniące czarne futro w brudnej ziemi. – znowu przerwał, kiedy usłyszał słodkie, trochę zasmarkane parsknięcie płaczącego dziewczęcia.
- Podbiegła, żeby zobaczyć czy nic Panu nie jest? – weszła mu w słowo.
- Nie, nie podbiegła. – odparł bez smutku. - Ale podbiegł ktoś inny - ktoś, kto zafundował mi ten orzeźwiający cios. Zdążyłem wtedy tylko sprawdzić co z różą, ale okazało się, że lądując wgniotłem ją w ziemię i to, co z niej zostało wyglądało bardziej żałośnie niż ja w tamtej chwili. Nie mogłem Jej wręczyć czegoś takiego, zwłaszcza, że było już za późno. Wbrew wszystkiemu jednak, to nie miało już znaczenia, bo wtedy nieznośny i wciskający w oczy blask słońca zakryła mi osoba, która ani nie miała różowego noska, ani blond sierści, a jej ciemne niesamowicie pokręcone włosy były na czas zajęć sportowych spięte w lekki kok, z którego wtedy przez nagłe poruszenie wyrwało się kilka kosmyków, które przyklejały się do mokrych policzków i dyszących ust, z ciekawością i śmiechem i włoskim akcentem pytających, czy wszystko gra, bo wyglądało naprawdę groźnie. A u mnie wszystko grało, grało bardziej niż kiedykolwiek, ale nie potrafiłem się odezwać, zupełnie usidlony przez oczy tak soczyście i niewymownie szare, stalowe(!), że przywodziły na myśl błyszczące ostrze miecza. Przede mną stało zupełnie mi obce uosobienie tworzących całość elementów, które budziły same pozytywne i dobre skojarzenia, a ja siedziałem na własnym ogonie z puchnącym, podbitym okiem i ziemią na sierści, i nie potrafiłem wykrztusić z siebie słowa. Zostałem więc odprowadzony po podejrzeniem wstrząśnienia mózgu do pielęgniarki. Tam siedziałem dobre pół godziny, a ona czule przyciskała mi worek z lodem do napuchniętej części pyska. Zdrowym okiem nie mogłem oderwać spojrzenia od mojego prywatnego kata, który siedział tam ze mną i jednocześnie lał miód na moje rany. Tam wtedy odnalazłem wreszcie mój język i okazało się, że mamy jeden wspólny, który szybko i z ochotą umilił nam czas spaceru do parku na obrzeżach miasta. Uprzedzając pytania: tak, nadal byłem tak samo brudny i pod jednym z oczu został mi spory, fioletowy ślad po namiętnym pocałunku z piłką, ale Ona pilnowała, żeby nikt się nie śmiał i sama się chyba przed tym powstrzymywała. A potem kupiła mi na zgodę pistacjowe lody. I tak się zakochałem.
Skończył i usiadł głębiej w obrotowym miękkim fotelu, napawając się ciszą, która zawisła w powietrzu, póki jego rozmówczyni nie odważyła się zadać pytania. Głos już jej nie drżał, rzadziej też pociągała nosem.
- Jak ona się nazywa?
- Cloti... – zawahał się niebezpiecznie. - Clementine.– ugryzł się w jęzor, ale zanim zdążył to naprawić, było już za późno.
Dziewczyna jednak wyglądała na rozpromienioną jak nigdy dotąd! Rzuciła się na kartkę szybko dopisała jakieś uwagi i wręcz wyskoczyła z ławki, rzucając profesorowi papier na blat.
- Skończyłam! Musze i biec i powiedzieć, że go kocham!
I tyle jej było.
Tak, ponieważ wiem, że niektórzy mogą nie móc powstrzymać się od komentarzy poniżej tego posta otwieram dla was, Robaczki, Offtop ;>
Ostatnio zmieniony przez Veneficium dnia Sob Lut 18, 2017 3:29 pm, w całości zmieniany 2 razy
Veneficium
Re: Konkurs #2 ANKIETA
Lucy, może pisałaś na ostatnią chwilę, ale za to jak!
Wyrazy współczucia, że padło na mnie, a w ramach pocieszenia masz to:
Wyrazy współczucia, że padło na mnie, a w ramach pocieszenia masz to:
Samantha Kastner
Re: Konkurs #2 ANKIETA
KOCHAM WAS
ROBACZKI
I pieska też.
ROBACZKI
I pieska też.
Clotilde Coletti
Re: Konkurs #2 ANKIETA
TO JEST CUDOWNE. Idealne. XD Czytam wszystkie jeszcze raz. 10/10
PS. Clotilde...
PS. Clotilde...
Finta Mészáros
Re: Konkurs #2 ANKIETA
To, co tu wszyscy stworzyliście jest piękne. Płakałem czytając.
Ofc, że płakałem, bo szczęście nie pasuje mi do lifestyle'u xD
Ofc, że płakałem, bo szczęście nie pasuje mi do lifestyle'u xD
Colette Tomiczny
Re: Konkurs #2 ANKIETA
Ogólne głosowanie już miało zostać zamknięte, a wtem...!
Okazało, że rozgorzała nam walka o 3cie miejsce!
Głosowanie powtarzam, ale tym razem proszę wszystkich o głosowanie TYLKO pomiędzy:
NATHANEM
TALLULAH
i
FINTĄ
Niechaj rozpoczną się miłosne igrzyska!
Ponieważ nie da się z tego samego konta drugi raz oddać głosu, proszę o wpisanie nicka wybranego autora w poście poniżej!
Veneficium
Re: Konkurs #2 ANKIETA
No jak ja nienawidzę takich decyzji...
Fintoszu Precaloszu, wiesz, że Cię kocham... Kocham Cię w słońcu. I przy blasku świec. Kocham Cię w kapeluszu i w berecie. W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie. W metrze i w swetrze też...
Profesorze... Skradłeś moje serce pierwszym merdnięciem swego ogona, dlatego może dobrze, że oszczędzono Ci tej krępującej sytuacji, kiedy to zmuszony będziesz spożywać posiłek przy świadkach. Obiecuję za to zabrać Cię na lody, oczywiście pistacjowe! Może nawet uda nam się ominąć ten fragment z tłuczkiem...
Głos leci do... TALLULAH ROSSREEVE! Mam tylko nadzieję, że podzieli się prawami autorskimi i pozwoli śpiewać nam tę cudną pieśń!
Fintoszu Precaloszu, wiesz, że Cię kocham... Kocham Cię w słońcu. I przy blasku świec. Kocham Cię w kapeluszu i w berecie. W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie. W metrze i w swetrze też...
Profesorze... Skradłeś moje serce pierwszym merdnięciem swego ogona, dlatego może dobrze, że oszczędzono Ci tej krępującej sytuacji, kiedy to zmuszony będziesz spożywać posiłek przy świadkach. Obiecuję za to zabrać Cię na lody, oczywiście pistacjowe! Może nawet uda nam się ominąć ten fragment z tłuczkiem...
Głos leci do... TALLULAH ROSSREEVE! Mam tylko nadzieję, że podzieli się prawami autorskimi i pozwoli śpiewać nam tę cudną pieśń!
Ostatnio zmieniony przez Clotilde Coletti dnia Czw Lut 16, 2017 4:07 pm, w całości zmieniany 1 raz
Clotilde Coletti
Re: Konkurs #2 ANKIETA
Ja również podrzucam głos na TALLULAH ROSSREEVE.
Nathan White
Re: Konkurs #2 ANKIETA
Napieprzam na Nate'a, bo od początku miałem dylemat między nim, a Lucy c:
Remi Thibault
Re: Konkurs #2 ANKIETA
Wybacz, Nathan, ale piosenka TALLULAH ROSSREEVE kupiła mój głos. Naprawdę, trzeba ją jakoś przemycić na uczelnię... Może gazeta...? XD
Finta Mészáros
Re: Konkurs #2 ANKIETA
Swój głos oddaję na Tallulah!
Lucy Happymeal
Re: Konkurs #2 ANKIETA
Kurna myślałem, że będę oryginalny...
Mnie też ujęła piosenka TALL! <3
Zwłaszcza, że złożyła ją z kilku różnych!
Mnie też ujęła piosenka TALL! <3
Zwłaszcza, że złożyła ją z kilku różnych!
Colette Tomiczny
Re: Konkurs #2 ANKIETA
GŁOSOWANIE ZAKOŃCZNE
Veneficium