Brukowany plac
Strona 1 z 2 • Share
Strona 1 z 2 • 1, 2
Brukowany plac
Wyłożony brązową kostką plac między Akademikiem Camarilla a Akademikiem Sabbat. Jest duży i kwadratowy a na samym jego środku ustawiono wysoki posąg upamiętniający założyciela uniwersytetu: Archiebalda Gampa. Wokół placu rozstawiono wygodne, drewniane ławki i posadzono kolorowe, pięknie pachnące kwiaty, które podobnie jak te przy ścieżce brązowieją na jesień a następnie zamarzają zamiast więdnąć.
Veneficium
Re: Brukowany plac
Nate miał już za sobą ostatnie zajęcia i wreszcie był wolny. Wolne piątkowe popołudnie. Super, nie? No nie do końca. Cały czas męczyła go ta poranna sprawa, o której starał się teraz nie myśleć.
Kuuuuuź... jak ja spieprzyłem. Mam nadzieję, że później było przynajmniej lepiej. Musieli szczerze pogadać, więc jest szansa, że coś sobie wyjaśnili. Oby tylko dobre coś. Ostatnie czego mi trzeba, to żeby ich relacje do reszty się spieprzyły. Swatka ze mnie genialna, kurwa...
Westchnął ciężko, poprawiając narzucony na grzbiet płaszcz. Pewnie poszedłby na miasto zaraz po zajęciach, gdyby nie ten paskudny kolor koszuli, którą musiał tutaj zakładać. Krwista czerwień, serio? Jasne, eksperymenty wysokiego ryzyka i inne takie, ale Nathan naprawdę nie czuł się normalnie w tym kolorze i kompletnie mu on nie pasował. Tak, ten facet przejmował się swoim wyglądem i choć daleko mu było do wymuskanego lalusia, to o swój styl starał się dbać, dlatego w stronę Zasiedmiogórogrodu ruszył dopiero po przebraniu się w szarawą flanelę.
Dobra. Nate, przestań się tym zamęczać. Co będzie, to będzie. Teraz najlepiej się do tego bez powodu nie zbliżać. Remi pewnie dalej ma ochotę mnie zabić, a nawet jeśli przez chwilę nie będzie chciał, to znowu coś spieprzę i tym razem się na mnie rzuci. Naprawdę nie chce mi się obrywać (choć wiem, że mi się należy). Lepiej przeczekać i pogadać z nim za kilka dni, jak się uspokoi. Tak, to jest dobry plan.
Skinął sobie głową i niewyraźnie się uśmiechnął, maszerując pospiesznym krokiem przez plac. Pocieszające, że przynajmniej był świadom swojej winy i się do niej przyznawał, zamiast usilnie się tego wypierać. Nie zmieniało to faktu, że pewnie nieraz jeszcze coś na tej samej zasadzie zepsuje, ale przynajmniej był tego świadom. To przynajmniej w jakimś maleńkim stopniu pocieszające.
Kuuuuuź... jak ja spieprzyłem. Mam nadzieję, że później było przynajmniej lepiej. Musieli szczerze pogadać, więc jest szansa, że coś sobie wyjaśnili. Oby tylko dobre coś. Ostatnie czego mi trzeba, to żeby ich relacje do reszty się spieprzyły. Swatka ze mnie genialna, kurwa...
Westchnął ciężko, poprawiając narzucony na grzbiet płaszcz. Pewnie poszedłby na miasto zaraz po zajęciach, gdyby nie ten paskudny kolor koszuli, którą musiał tutaj zakładać. Krwista czerwień, serio? Jasne, eksperymenty wysokiego ryzyka i inne takie, ale Nathan naprawdę nie czuł się normalnie w tym kolorze i kompletnie mu on nie pasował. Tak, ten facet przejmował się swoim wyglądem i choć daleko mu było do wymuskanego lalusia, to o swój styl starał się dbać, dlatego w stronę Zasiedmiogórogrodu ruszył dopiero po przebraniu się w szarawą flanelę.
Dobra. Nate, przestań się tym zamęczać. Co będzie, to będzie. Teraz najlepiej się do tego bez powodu nie zbliżać. Remi pewnie dalej ma ochotę mnie zabić, a nawet jeśli przez chwilę nie będzie chciał, to znowu coś spieprzę i tym razem się na mnie rzuci. Naprawdę nie chce mi się obrywać (choć wiem, że mi się należy). Lepiej przeczekać i pogadać z nim za kilka dni, jak się uspokoi. Tak, to jest dobry plan.
Skinął sobie głową i niewyraźnie się uśmiechnął, maszerując pospiesznym krokiem przez plac. Pocieszające, że przynajmniej był świadom swojej winy i się do niej przyznawał, zamiast usilnie się tego wypierać. Nie zmieniało to faktu, że pewnie nieraz jeszcze coś na tej samej zasadzie zepsuje, ale przynajmniej był tego świadom. To przynajmniej w jakimś maleńkim stopniu pocieszające.
Nathan White
Re: Brukowany plac
Ile on go szukał? A zresztą, nie ważne. I tak trwało to o wiele, kurwa, za długo!
- NATHAN! - wrzasnął Remi, gdy tylko wypatrzył przyjaciela na drugim końcu placu.
- Musimy pogadać... - mruknął normalnym tonem już bardziej do samego siebie, gdyż z tej odległości drugi z mężczyzn nijak nie mógł go usłyszeć. Momentalnie w dłoni Francuza pojawiła się różdżka - tak ot, na wszelki wypadek. Po tak długich poszukiwaniach Remi wolał mieć pewność, że muzdobycz kumpel nie zwieje...
Dobiegłszy do bruneta, chwycił go za ramię i bez ogródek zapytał, z dzikim błyskiem w miodowych oczach.
- Gadaj co to miało być, to z rana. I nie pierdol nic o słuchawkach, bo i tak tego nie kupię.
Właściwie to Remi nie był już de facto zły na przyjaciela. Jasne, próbował mu zjebać życie, ale rudzielec wyszedł z tego obronną ręką, więc nie miał co narzekać. Ale pomimo tego jak ułożyły się jego sprawy z Ann, Francuz naprawdę wolał wiedzieć, chociażby tak do referencji na przyszłość, o co do diaska chodziło White'owi, gdy dojeżdżał mu przy dziewczynie, a potem jeszcze czekał na niego w pokoju, tylko po to by się z nim tarzać po podłodze i na siłę otwierać drzwi. No, bo umówmy się, jeśli brużdżenie było chorym hobby Brytola, to czas najwyższy by Rem zastanowił się czy faktycznie chce takiego kolegę.
- NATHAN! - wrzasnął Remi, gdy tylko wypatrzył przyjaciela na drugim końcu placu.
- Musimy pogadać... - mruknął normalnym tonem już bardziej do samego siebie, gdyż z tej odległości drugi z mężczyzn nijak nie mógł go usłyszeć. Momentalnie w dłoni Francuza pojawiła się różdżka - tak ot, na wszelki wypadek. Po tak długich poszukiwaniach Remi wolał mieć pewność, że mu
Dobiegłszy do bruneta, chwycił go za ramię i bez ogródek zapytał, z dzikim błyskiem w miodowych oczach.
- Gadaj co to miało być, to z rana. I nie pierdol nic o słuchawkach, bo i tak tego nie kupię.
Właściwie to Remi nie był już de facto zły na przyjaciela. Jasne, próbował mu zjebać życie, ale rudzielec wyszedł z tego obronną ręką, więc nie miał co narzekać. Ale pomimo tego jak ułożyły się jego sprawy z Ann, Francuz naprawdę wolał wiedzieć, chociażby tak do referencji na przyszłość, o co do diaska chodziło White'owi, gdy dojeżdżał mu przy dziewczynie, a potem jeszcze czekał na niego w pokoju, tylko po to by się z nim tarzać po podłodze i na siłę otwierać drzwi. No, bo umówmy się, jeśli brużdżenie było chorym hobby Brytola, to czas najwyższy by Rem zastanowił się czy faktycznie chce takiego kolegę.
Remi Thibault
Re: Brukowany plac
Był właśnie w trakcie rozważań na temat konieczności niepokazywania się Remiemu na oczy, gdy wtem dobiegł go znajomy głos i akcent.
O nie.
Otworzył szerzej oczy i nieświadomie przyspieszył kroku. W pierwszym odruchu naprawdę miał ochotę zacząć uciekać zwłaszcza, że ton czarodzieja i stan, w jakim go ostatnio widział nie zwiastowały niczego dobrego. Niestety, obaj panowie byli już dorośli i zwyczajnie nie wypadało odstawiać takich szopek bez wyraźnego powodu. Nate może i zachowywał się nieraz strasznie dziecinnie, ale jego zachowanie wtedy miało jednak coś na celu, a obecna ewakuacja byłaby jedynie rozwiązaniem doraźnym, które nie rozwiązałoby ogólnego problemu, a jedynie pogorszyło sprawę na dłuższą metę.
Fuuuuuuuuuuuck.
Chłopak skulił się, słysząc nadciągające kroki rudzielca, co jak zwykle wyglądało w jego wykonaniu strasznie teatralnie. Brytyjczyk tak często bawił się w przerysowywanie reakcji, że weszło mu to już w nawyk i robił to zupełnie nieświadomie.
Również i on wyją dyskretnie różdżkę, tak na wszelki wypadek. Nadal miał ochotę się stąd ewakuować, ale miała to być ostateczność. Ostateczność, na którą musiał się przygotować.
Ile zajmie mi dobiegnięcie do bramy i deportacja?
Zerknął na zegarek, wyliczając kilka możliwych scenariuszy. Nie było wcale tak źle, miał teraz spore szanse na niewylądowanie w szpitalu nawet, jeśli kolega będzie naprawdę skory do bójki.
- Czeeeeść - przywitał się robiąc przy tym niemrawą minę, gdy metamorfomag postanowił go odwrócić szarpnięciem. Zerknął szybko na rękę chłopaka i zanotował sobie w pamięci, że znajdująca się tam różdżka może mu nieco utrudnić sprawę.
Niedobrze. Muszę to dobrze rozegrać. Nate, weź się w garść!
- Ja... - zawahał się próbując ubrać to szybko w jakieś sensowne słowa, ale że nie udało mu się tego zrobić w przeciągu tych dwóch sekund, najzwyczajniej w świecie się poddał i zwiesił głowę.
- To długa historia. Z pewnością nie chciałem cię wtedy tak wkurzyć. Źle oceniłem sytuację, przepraszam. - Może i White był dobrym łgarzem i miał niezłe zdolności oratorskie, ale tym razem nie kłamał. Uczciwie przyznał się do błędu mając nadzieję, że młodszy kolega naprawdę mu wybaczy. Jasne, Nate nadal był gotów, że może "po przyjacielsku" oberwać w ten zakuty łeb, ale przynajmniej nie za mocno i Remiemu po tym przejdzie.
O nie.
Otworzył szerzej oczy i nieświadomie przyspieszył kroku. W pierwszym odruchu naprawdę miał ochotę zacząć uciekać zwłaszcza, że ton czarodzieja i stan, w jakim go ostatnio widział nie zwiastowały niczego dobrego. Niestety, obaj panowie byli już dorośli i zwyczajnie nie wypadało odstawiać takich szopek bez wyraźnego powodu. Nate może i zachowywał się nieraz strasznie dziecinnie, ale jego zachowanie wtedy miało jednak coś na celu, a obecna ewakuacja byłaby jedynie rozwiązaniem doraźnym, które nie rozwiązałoby ogólnego problemu, a jedynie pogorszyło sprawę na dłuższą metę.
Fuuuuuuuuuuuck.
Chłopak skulił się, słysząc nadciągające kroki rudzielca, co jak zwykle wyglądało w jego wykonaniu strasznie teatralnie. Brytyjczyk tak często bawił się w przerysowywanie reakcji, że weszło mu to już w nawyk i robił to zupełnie nieświadomie.
Również i on wyją dyskretnie różdżkę, tak na wszelki wypadek. Nadal miał ochotę się stąd ewakuować, ale miała to być ostateczność. Ostateczność, na którą musiał się przygotować.
Ile zajmie mi dobiegnięcie do bramy i deportacja?
Zerknął na zegarek, wyliczając kilka możliwych scenariuszy. Nie było wcale tak źle, miał teraz spore szanse na niewylądowanie w szpitalu nawet, jeśli kolega będzie naprawdę skory do bójki.
- Czeeeeść - przywitał się robiąc przy tym niemrawą minę, gdy metamorfomag postanowił go odwrócić szarpnięciem. Zerknął szybko na rękę chłopaka i zanotował sobie w pamięci, że znajdująca się tam różdżka może mu nieco utrudnić sprawę.
Niedobrze. Muszę to dobrze rozegrać. Nate, weź się w garść!
- Ja... - zawahał się próbując ubrać to szybko w jakieś sensowne słowa, ale że nie udało mu się tego zrobić w przeciągu tych dwóch sekund, najzwyczajniej w świecie się poddał i zwiesił głowę.
- To długa historia. Z pewnością nie chciałem cię wtedy tak wkurzyć. Źle oceniłem sytuację, przepraszam. - Może i White był dobrym łgarzem i miał niezłe zdolności oratorskie, ale tym razem nie kłamał. Uczciwie przyznał się do błędu mając nadzieję, że młodszy kolega naprawdę mu wybaczy. Jasne, Nate nadal był gotów, że może "po przyjacielsku" oberwać w ten zakuty łeb, ale przynajmniej nie za mocno i Remiemu po tym przejdzie.
Nathan White
Re: Brukowany plac
- "Źle oceniłeś"? - jasne oczy zmrużyły się nieufnie, gdy chłopak powtórzył słowa kolegi. Po tym jak Remi go dalej trzymał i ani drgnął po odpowiedzi, można było zrozumieć, że oczekiwał dłuższych wyjaśnień. Stwierdzenie, że była to "długa historia" wcale go nie zraziło. Miał czas - w końcu i tak opierdalał się po równi, zamiast chodzić na zajęcia. Chociaż nie było to nic czym zamierzałby się chwalić, a co mógł wiedzieć Nate...
- Czego w informacji, że to mój pokój nie zrozumiałeś przy poprzednim spotkaniu? - mruknął chłodno, z nietęgą miną.
- Właściwie... to przy paru ostatnich. Ty w ogóle masz jakieś własne lokum?? Bo jak na razie to wygląda jakbyś nie mógł się zdecydować czy chcesz mieszkać u mnie czy nie.
A takie wpadanie kiedy masz ochotę, szczególnie teraz, nie jest mi wcale na rękę...
Och, wiele zmieniło się odkąd Nathan zostawił rano Remiego sam na sam z Ann. Plotki się jeszcze nie rozeszły, a przynajmniej było to mocno wątpliwe, bo nawet nie bardzo było o czym gadać, więc Brytyjczyk mógł nie być doinformowany co do najnowszych zmian w relacjach. A te były spore i wiele odmieniające.
Nie żebyśmy coś złego robili, bo to nie przystoi by przed ślubem... ale i tak nie uśmiecha mi się byś mi właził bez zapowiedzi i śmieszkował. Wystarczy, że muszę wymyślić coś z Mauim, ciebie mi dodatkowo nie trzeba na głowie.
Rudzielec zmarszczył brwi, gdy wyobraził sobie jak całuje się z Annabell na swoim łóżku, a tu nagle wpada mu Nathan i zaczyna śpiewać wyliczankę rodem z przedszkola.
./' Ann i Remi siedzą na drzewie... ./'
Zatłukłby. Jak psa. Chociaż nie... psa byłoby mu szkoda.
- Czego w informacji, że to mój pokój nie zrozumiałeś przy poprzednim spotkaniu? - mruknął chłodno, z nietęgą miną.
- Właściwie... to przy paru ostatnich. Ty w ogóle masz jakieś własne lokum?? Bo jak na razie to wygląda jakbyś nie mógł się zdecydować czy chcesz mieszkać u mnie czy nie.
A takie wpadanie kiedy masz ochotę, szczególnie teraz, nie jest mi wcale na rękę...
Och, wiele zmieniło się odkąd Nathan zostawił rano Remiego sam na sam z Ann. Plotki się jeszcze nie rozeszły, a przynajmniej było to mocno wątpliwe, bo nawet nie bardzo było o czym gadać, więc Brytyjczyk mógł nie być doinformowany co do najnowszych zmian w relacjach. A te były spore i wiele odmieniające.
Nie żebyśmy coś złego robili, bo to nie przystoi by przed ślubem... ale i tak nie uśmiecha mi się byś mi właził bez zapowiedzi i śmieszkował. Wystarczy, że muszę wymyślić coś z Mauim, ciebie mi dodatkowo nie trzeba na głowie.
Rudzielec zmarszczył brwi, gdy wyobraził sobie jak całuje się z Annabell na swoim łóżku, a tu nagle wpada mu Nathan i zaczyna śpiewać wyliczankę rodem z przedszkola.
./' Ann i Remi siedzą na drzewie... ./'
Zatłukłby. Jak psa. Chociaż nie... psa byłoby mu szkoda.
Remi Thibault
Re: Brukowany plac
- Cholernie źle - przytaknął natychmiast, nawet nie myśląc, że się odzywa.
Mogłem się ugryźć w język i go bardziej nie drażnić. Powinienem skupić się na konkretach. Ehh...
Westchnął ciężko, kiedy znowu wrócili do sprawy pokoju. Przecież nauczył się pukać(!) zamiast wchodzić mu tam z buta albo się aportować. Dobra, teleportować się na terenie uczelni nie mógł JESZCZE, bo sposób jakiś znajdzie!. To była jego aspiracja życiowa... dobra, nie aż tak, ale bardzo chciał tego dokonać.
- Teoretycznie... - wybąkał pod nosem. Nie chciało mu się tu teraz tłumaczyć, jak względnym pojęciem było w jego przypadku "własne lokum". Zbyt często kimał tam, gdzie akurat była okazja, by się takim rzeczami przejmować. Jasne, jakieś tam miejsce miał przypisane, ale luźno do tego podchodził.
Westchnął ciężko, kiedy nastała wreszcie dłuższa cisza i postanowił zabrać wreszcie głos, by tym razem powiedzieć coś sensownego zamiast się wykręcać. Podniósł wreszcie oczy na kolegę i postanowił utkwić je w jego twarzy zamiast latać wzrokiem gdzieś na boki i próbować opanować swoją gonitwę myśli.
- Miałem cholerną wizję, że spieprzyłeś okazję, okej? Siedzisz nad ranem w pokoju z dziewczyną, na którą masz strasznego crusha i która najwyraźniej też cię całkiem lubi i zamiast coś z tym zrobić, gadacie o jakichś pierdołach, które żadne z was nie interesują. - Zawarczał coś niezrozumiale pod nosem i jednak odwrócił od niego wzrok.
Nie, nie, nie. Nazwanie ich nieporadnymi sierotami z podstawówki będzie tu nie na miejscu.
- Chciałem cię zmusić do wygadania się jej, dobra? Spieprzyłem, jasne. Mea cupla. Za niektóre rzeczy zwyczajnie nie powinienem się brać... - Ostatnie zdanie zaczął już dziwnie mamrotać pod nosem. Tutaj ważyła się być może sprawa zachowania jego nosa w normalnym stanie, a ten ucieka myślami w kierunku możliwych spraw, których nie powinien się dotykać. Doprawdy, co za facet...
Otworzył szerzej oczy i momentalnie odwrócił twarz w stronę Francuza. Dobrze, że udało mu się opanować wybuchnięcie śmiechem na wspomnienie Remiego uciekającego przed dziewczyną w samych gatkach i bojącego się ją wpuścić, bo to również było teraz bardzo nie na miejscu.
- Co się stało, jak poszedłem? - zapytał nagle, zupełnie innym tonem, niż wcześniej. Tym razem wydawał się dziwnie ożywiony zamiast przybity i rozdrażniony. O nieprzewidywalności jego zachowania nie ma tu już nawet co wspominać. Nate to po prostu stan umysłu...
Mogłem się ugryźć w język i go bardziej nie drażnić. Powinienem skupić się na konkretach. Ehh...
Westchnął ciężko, kiedy znowu wrócili do sprawy pokoju. Przecież nauczył się pukać(!) zamiast wchodzić mu tam z buta albo się aportować. Dobra, teleportować się na terenie uczelni nie mógł JESZCZE, bo sposób jakiś znajdzie!. To była jego aspiracja życiowa... dobra, nie aż tak, ale bardzo chciał tego dokonać.
- Teoretycznie... - wybąkał pod nosem. Nie chciało mu się tu teraz tłumaczyć, jak względnym pojęciem było w jego przypadku "własne lokum". Zbyt często kimał tam, gdzie akurat była okazja, by się takim rzeczami przejmować. Jasne, jakieś tam miejsce miał przypisane, ale luźno do tego podchodził.
Westchnął ciężko, kiedy nastała wreszcie dłuższa cisza i postanowił zabrać wreszcie głos, by tym razem powiedzieć coś sensownego zamiast się wykręcać. Podniósł wreszcie oczy na kolegę i postanowił utkwić je w jego twarzy zamiast latać wzrokiem gdzieś na boki i próbować opanować swoją gonitwę myśli.
- Miałem cholerną wizję, że spieprzyłeś okazję, okej? Siedzisz nad ranem w pokoju z dziewczyną, na którą masz strasznego crusha i która najwyraźniej też cię całkiem lubi i zamiast coś z tym zrobić, gadacie o jakichś pierdołach, które żadne z was nie interesują. - Zawarczał coś niezrozumiale pod nosem i jednak odwrócił od niego wzrok.
Nie, nie, nie. Nazwanie ich nieporadnymi sierotami z podstawówki będzie tu nie na miejscu.
- Chciałem cię zmusić do wygadania się jej, dobra? Spieprzyłem, jasne. Mea cupla. Za niektóre rzeczy zwyczajnie nie powinienem się brać... - Ostatnie zdanie zaczął już dziwnie mamrotać pod nosem. Tutaj ważyła się być może sprawa zachowania jego nosa w normalnym stanie, a ten ucieka myślami w kierunku możliwych spraw, których nie powinien się dotykać. Doprawdy, co za facet...
Otworzył szerzej oczy i momentalnie odwrócił twarz w stronę Francuza. Dobrze, że udało mu się opanować wybuchnięcie śmiechem na wspomnienie Remiego uciekającego przed dziewczyną w samych gatkach i bojącego się ją wpuścić, bo to również było teraz bardzo nie na miejscu.
- Co się stało, jak poszedłem? - zapytał nagle, zupełnie innym tonem, niż wcześniej. Tym razem wydawał się dziwnie ożywiony zamiast przybity i rozdrażniony. O nieprzewidywalności jego zachowania nie ma tu już nawet co wspominać. Nate to po prostu stan umysłu...
Nathan White
Re: Brukowany plac
"Cholernie źle coś ocenił", huh? To mnie już nawet nie dziwi. To... to w sumie świetnie definiuje jego osobę. "Nathan Cholernie-Źle-Oceniający White". Pasuje jak ulał!
- Teoretycznie co? - zapytał Remi, wyrywając się z zamyślenia.
- A zresztą, nieistotne... - burknął, potrząsając łbem. Już miał ponaglić kumpla z faktycznymi wyjaśnieniami, gdy ten zaczął pierdzielić mu coś o... wizji?
Ano tak, to niby wizjoner czy coś.
Francuz najpierw zmarszczył brwi, jednak bardzo szybko jego marsowa mina zrzedła, a on sam poczerwieniał, znacznie osłabiając uścisk w jakim trzymał ramię kolegi. To co docierało jego uszu w pierwszej kolejności wywołało typowe, defensywne oburzenie.
- N-nie miałem na nią...! - zaczął rudzielec, o wiele za wysokim, spanikowanym tonem, zanim zamknął jadaczkę, przypominając sobie o pewnym istotnym, niezaprzeczalnym fakcie.
Kurwa, niby faktycznie... Ale to z jej wujkiem mnie akurat interesowało! I... i dalibyśmy sobie radę sami!
Nie wiadomo kiedy, blada dłoń Remiego puściła Nathana, a sam metamorfomag odwrócił twarz, wspominając wydarzenia sprzed ledwo paru godzin. Początkowo chciał przypomnieć sobie o czym rozmawiał z Annabell, poza tym, że jej wujek coś tam gdzieś robił (chyba, not sure), i wykalkulować jakie miał szanse na podryw. Szybko jednak jego dotąd tylko lekko rumiana, skupiona twarz zrobiła się zupełnie różowa i to aż po uszy, gdy jego mózg przeskoczył nudy i dramy poranka, zatrzymując się na czasie spędzonym z Ann na osobności, już po wyjściu White'a. Jakoś wtedy, przy Niej, wszystko zdawało się tak naturalne i samo przychodziło, że chłopak nie czuł się aż tak skrajnie onieśmielony tym co robili. Ale teraz, gdy wracało to do niego na "trzeźwo", kiedy zdał sobie sprawę jak mogłoby to wyglądać dla innych i jakie plotki by to rozniosło... Do tego ten jej strój! Chyba nawet nie miała pod spodem stanika... Jezu przenajświętszy! Francuz czuł, że zaraz spłonie żywcem... A to nie było jeszcze najgorsze, gdyż ostatnią szpilę wbiło mu dopiero następne pytanie.
Co się stało, jak poszedłem?
- Huh...? - nieprzytomne, miodowe oczy ponownie skierowały się na twarz Brytyjczyka. W pierwszej chwili rudzielec wydawał się nie usłyszeć pytania, co nawet nie byłoby dziwne i być może uratowałoby go od dociekania kolegi, jednak nagłe, jeszcze mocniejsze zarumienienie i już zupełne odwrócenie plecami, zupełnie go zdradziły, dając gwarancję, że nie tylko usłyszał on słowa Nate'a, ale też musiał mieć całkiem ciekawe rzeczy do opowiadania, których jednak za łatwo nie da z siebie wycisnąć.
- Teoretycznie co? - zapytał Remi, wyrywając się z zamyślenia.
- A zresztą, nieistotne... - burknął, potrząsając łbem. Już miał ponaglić kumpla z faktycznymi wyjaśnieniami, gdy ten zaczął pierdzielić mu coś o... wizji?
Ano tak, to niby wizjoner czy coś.
Francuz najpierw zmarszczył brwi, jednak bardzo szybko jego marsowa mina zrzedła, a on sam poczerwieniał, znacznie osłabiając uścisk w jakim trzymał ramię kolegi. To co docierało jego uszu w pierwszej kolejności wywołało typowe, defensywne oburzenie.
- N-nie miałem na nią...! - zaczął rudzielec, o wiele za wysokim, spanikowanym tonem, zanim zamknął jadaczkę, przypominając sobie o pewnym istotnym, niezaprzeczalnym fakcie.
Kurwa, niby faktycznie... Ale to z jej wujkiem mnie akurat interesowało! I... i dalibyśmy sobie radę sami!
Nie wiadomo kiedy, blada dłoń Remiego puściła Nathana, a sam metamorfomag odwrócił twarz, wspominając wydarzenia sprzed ledwo paru godzin. Początkowo chciał przypomnieć sobie o czym rozmawiał z Annabell, poza tym, że jej wujek coś tam gdzieś robił (chyba, not sure), i wykalkulować jakie miał szanse na podryw. Szybko jednak jego dotąd tylko lekko rumiana, skupiona twarz zrobiła się zupełnie różowa i to aż po uszy, gdy jego mózg przeskoczył nudy i dramy poranka, zatrzymując się na czasie spędzonym z Ann na osobności, już po wyjściu White'a. Jakoś wtedy, przy Niej, wszystko zdawało się tak naturalne i samo przychodziło, że chłopak nie czuł się aż tak skrajnie onieśmielony tym co robili. Ale teraz, gdy wracało to do niego na "trzeźwo", kiedy zdał sobie sprawę jak mogłoby to wyglądać dla innych i jakie plotki by to rozniosło... Do tego ten jej strój! Chyba nawet nie miała pod spodem stanika... Jezu przenajświętszy! Francuz czuł, że zaraz spłonie żywcem... A to nie było jeszcze najgorsze, gdyż ostatnią szpilę wbiło mu dopiero następne pytanie.
Co się stało, jak poszedłem?
- Huh...? - nieprzytomne, miodowe oczy ponownie skierowały się na twarz Brytyjczyka. W pierwszej chwili rudzielec wydawał się nie usłyszeć pytania, co nawet nie byłoby dziwne i być może uratowałoby go od dociekania kolegi, jednak nagłe, jeszcze mocniejsze zarumienienie i już zupełne odwrócenie plecami, zupełnie go zdradziły, dając gwarancję, że nie tylko usłyszał on słowa Nate'a, ale też musiał mieć całkiem ciekawe rzeczy do opowiadania, których jednak za łatwo nie da z siebie wycisnąć.
Remi Thibault
Re: Brukowany plac
Przez swoje skupienie na poruszanym temacie i odwrócenie przy tym wzroku, Nathan początkowo nie zauważył zmiany, jaka zaszła w metamorfomagu. To zabawne, bo jego zdolności kameleona zawsze szybko alarmowały o jego nastroju. Próby wypierania się darzenia dziewczyny jakimikolwiek uczuciami też puścił mimo uszu, bo on już wiedział swoje, a kłócić się o to z Remim nie miał teraz czasu.
Dopiero po zadaniu ostatniego pytania i ponownym spojrzeniu na kolegę, do White'a dotarło, że może jednak nie spieprzył tak po całej linii, bo Francuz wydawał się jakiś mocno rozanielony i zmieszany wspominając coś z tamtego zajścia.
O jak uroczo. Serio, dzieciaczki z podstawówki. Pierwsze miłostki i peszenie się na każdym kroku. Ciekawe, że mnie to jakoś ominęło... chyba. Miałem coś takiego? Teraz nie pamiętam. W ogóle, kiedy ja się zacząłem interesować kontaktami z dziewczynami? Jakim cudem ja takich rzeczy nie pamiętam?! Niby mam wiele na głowie, a to nie jest najważniejsze na świecie, no ale!!!
Potrząsnął krótko głową, by odgonić od siebie te myśli i wrócić do toczącej się rozmowy. Na jego twarzy natychmiast zaczął się malować ten wielki uśmiech, który zawsze zwiastował dorzucenie czarodziejowi bardzo mocnej karty na rękę.
- Czyli jednak coś się działo. - Nie, to już nie było pytanie, a stwierdzenie. Nie zamierzał tutaj dociekać szczegółów i na szczęście dla tej dwójki, nie był skłonny myśleć, że zupełnie puściły im hamulce. Za dobrze znał się na ludziach i umiał przewidzieć ich możliwe czyny po ich codziennym zachowaniu by przypuszczać, że ten chłopak mógłby się nagle okazać tak śmiały. Jasne, cicha woda i takie tam, ale nie przesadzajmy.
- Jak obecnie stoją sprawy? - Odskoczył pół kroku, by móc tym uważniej przyglądać się całej sylwetce rudzielca i przekrzywił głowę. Cała wcześniejsza negatywna energia momentalnie z niego wyparowała, zastąpiona jedynie wesołością i dzikim zaciekawieniem. Remi może i potrafił wahać się między dwoma różnymi biegunami na skali nastroju, ale Nathan bił go w tym na głowę. Skala tego gościa miała tyle biegunów i rozmieszczonych w tak losowych miejscach, że nie sposób było przewidzieć nie tylko momentu zmiany, ale też nastroju, na jaki tym razem przeskoczy.
Dopiero po zadaniu ostatniego pytania i ponownym spojrzeniu na kolegę, do White'a dotarło, że może jednak nie spieprzył tak po całej linii, bo Francuz wydawał się jakiś mocno rozanielony i zmieszany wspominając coś z tamtego zajścia.
O jak uroczo. Serio, dzieciaczki z podstawówki. Pierwsze miłostki i peszenie się na każdym kroku. Ciekawe, że mnie to jakoś ominęło... chyba. Miałem coś takiego? Teraz nie pamiętam. W ogóle, kiedy ja się zacząłem interesować kontaktami z dziewczynami? Jakim cudem ja takich rzeczy nie pamiętam?! Niby mam wiele na głowie, a to nie jest najważniejsze na świecie, no ale!!!
Potrząsnął krótko głową, by odgonić od siebie te myśli i wrócić do toczącej się rozmowy. Na jego twarzy natychmiast zaczął się malować ten wielki uśmiech, który zawsze zwiastował dorzucenie czarodziejowi bardzo mocnej karty na rękę.
- Czyli jednak coś się działo. - Nie, to już nie było pytanie, a stwierdzenie. Nie zamierzał tutaj dociekać szczegółów i na szczęście dla tej dwójki, nie był skłonny myśleć, że zupełnie puściły im hamulce. Za dobrze znał się na ludziach i umiał przewidzieć ich możliwe czyny po ich codziennym zachowaniu by przypuszczać, że ten chłopak mógłby się nagle okazać tak śmiały. Jasne, cicha woda i takie tam, ale nie przesadzajmy.
- Jak obecnie stoją sprawy? - Odskoczył pół kroku, by móc tym uważniej przyglądać się całej sylwetce rudzielca i przekrzywił głowę. Cała wcześniejsza negatywna energia momentalnie z niego wyparowała, zastąpiona jedynie wesołością i dzikim zaciekawieniem. Remi może i potrafił wahać się między dwoma różnymi biegunami na skali nastroju, ale Nathan bił go w tym na głowę. Skala tego gościa miała tyle biegunów i rozmieszczonych w tak losowych miejscach, że nie sposób było przewidzieć nie tylko momentu zmiany, ale też nastroju, na jaki tym razem przeskoczy.
Nathan White
Re: Brukowany plac
W ułamku sekundy, jakoś tak między stwierdzeniem przez Nathana niepodważalnego faktu, a kolejny pytaniem, włosy i skóra Remiego nabrały tego różowego odcieniu gumy balonowej, jaki już zawsze miał być zarezerwowany na myśli i sytuacje związane bezpośrednio z Ann. W tym stanie już nie groziło White'owi oberwanie za nadmierne wciskanie nosa w nieswoje sprawy, gdyż sparaliżowany wstydem Francuz był w stanie co najwyżej zacząć się jąkać, odwracać, bądź uciekać. Aktualnie wybrał tę drugą opcję, nawet nie starając się nic powiedzieć. No, przynajmniej nie od razu, bo język zaplątał mu się w ustach na solidny supeł na samo wspomnienie pocałunków (choć te akurat go jeszcze wcale nie używały...).
- Wsumietomuszęjużiść,mamzajęcia,kota,muszęnapisaćlistizrobićpranie,topa... - wymruczał w końcu jednym ciągiem, na jednym tylko oddechu, prawie mdlejąc od braku powietrza, zanim ruszył szybkim krokiem w bliżej niesprecyzowanym kierunku, z głową zwieszoną i twarzą zasłoniętą przez przydługie, cukierkoworóżowe kosmyki.
Nie trzeba było go szukać. W sumie i tak nic takiego nie zawinił. A ja mam tyle roboty. Muszę zająć się Mauim. I nadgonić wykłady. I napisać do mamy. Boże, co ja mam jej napisać..? Może na razie o niczym nie wspomnę... Ale to kłamstwo, a kłamstwo to grzech. Musze się wyspowiadać w niedzielę... Wtedy też się zobaczymy, a ona zawsze wie jak coś się stało. Jak ona to robi? Ma jakiś szósty zmysł, czy coś? Albo to ja nie umiem kłamać... w sumie tym lepiej, bo kłamstwo to grzech. Boże, nawet nie powinienem myśleć o zatajaniu przed nią prawdy. Ugh, i stanowczo za często wzywam imię Pana nadaremno... Co się ze mną dzieje? Co ja tu robię? Dlaczego ja... (;_;)
- Wsumietomuszęjużiść,mamzajęcia,kota,muszęnapisaćlistizrobićpranie,topa... - wymruczał w końcu jednym ciągiem, na jednym tylko oddechu, prawie mdlejąc od braku powietrza, zanim ruszył szybkim krokiem w bliżej niesprecyzowanym kierunku, z głową zwieszoną i twarzą zasłoniętą przez przydługie, cukierkoworóżowe kosmyki.
Nie trzeba było go szukać. W sumie i tak nic takiego nie zawinił. A ja mam tyle roboty. Muszę zająć się Mauim. I nadgonić wykłady. I napisać do mamy. Boże, co ja mam jej napisać..? Może na razie o niczym nie wspomnę... Ale to kłamstwo, a kłamstwo to grzech. Musze się wyspowiadać w niedzielę... Wtedy też się zobaczymy, a ona zawsze wie jak coś się stało. Jak ona to robi? Ma jakiś szósty zmysł, czy coś? Albo to ja nie umiem kłamać... w sumie tym lepiej, bo kłamstwo to grzech. Boże, nawet nie powinienem myśleć o zatajaniu przed nią prawdy. Ugh, i stanowczo za często wzywam imię Pana nadaremno... Co się ze mną dzieje? Co ja tu robię? Dlaczego ja... (;_;)
Remi Thibault
Re: Brukowany plac
Jakież to szczęście, że brunet zakodował sobie w głowie, że ma dawać Remiemu taryfę ulgową, bo widząc jego słodko różową wersję ryknąłby śmiechem. Może nie tak głośnym, żeby słychać go było aż przy akademikach, ale jednak.
- Czyli jednak dobrze poszło! - zakrzyknął, szczerze się z tego faktu ciesząc. Mógłby teraz znowu zacząć strasznie dużo gadać, ale naprawdę potwornie starał się nie męczyć kolegi. Już i bez jego ingerencji chłopak palił się ze wstydu, a Nate nie wiedział, jak go uspokoić.
Szkoda, przecież nie może być aż tak źle. Wszyscy jesteśmy tu przecież dorośli! Takie relacje są najzupełniej normalne... Dlaczego ja takich nie miałem? Przecież nie mam problemów z kontaktami z dziewczynami. Lubię się z nimi całować, więc dlaczego nie więcej... Co ze mną? Ehh. Po cholerę mi takie rokminy... Super, teraz będzie to za mną chodziło.
Zgarbił się i wydął dolną wargę, ale jedynie w myślach, bo na zewnątrz nie mógł dać po sobie nic poznać, gdyż toczył przecież właśnie rozmowę na zupełnie inny temat. Nie chciał musieć się tłumaczyć ze swojego zachowania w tej chwili. Remi pewnie nie zwróciłby na nie nawet uwagi, ale to już inna sprawa.
Parsknął śmiechem, gdy rudzielec zaczął mu się tłumaczyć. Nie, White nie zrozumiał z jego bełkotu praktycznie nic. Czarodziej stał do niego tyłem, mówił strasznie szybko, do tego jednym ciągiem i cicho, a przy tym nie można zapominać o tym koszmarnym akcencie, który naprawdę drażnił uszy Brytyjczyka.
- Emm, taaa... Do zobaczenia! - krzyknął za uciekającym mu kumplem i energicznie mu pomachał, choć Francuz z pewnością nie zamierzał się już na niego oglądać.
Co za historia...
Zaśmiał się cicho do siebie i odwróciwszy się na pięcie, włożył ręce do kieszeni, by następnie ruszyć ponownie w stronę bramy. Znowu musiał poruszać się na autopilocie, bo głowę miał już zajętą zupełnie innymi myślami, niż te dotyczące zakupów na jutro.
[z/t] x2
Remi - Dodano 3 PD
Nathan - Dodano 3 PD
- Czyli jednak dobrze poszło! - zakrzyknął, szczerze się z tego faktu ciesząc. Mógłby teraz znowu zacząć strasznie dużo gadać, ale naprawdę potwornie starał się nie męczyć kolegi. Już i bez jego ingerencji chłopak palił się ze wstydu, a Nate nie wiedział, jak go uspokoić.
Szkoda, przecież nie może być aż tak źle. Wszyscy jesteśmy tu przecież dorośli! Takie relacje są najzupełniej normalne... Dlaczego ja takich nie miałem? Przecież nie mam problemów z kontaktami z dziewczynami. Lubię się z nimi całować, więc dlaczego nie więcej... Co ze mną? Ehh. Po cholerę mi takie rokminy... Super, teraz będzie to za mną chodziło.
Zgarbił się i wydął dolną wargę, ale jedynie w myślach, bo na zewnątrz nie mógł dać po sobie nic poznać, gdyż toczył przecież właśnie rozmowę na zupełnie inny temat. Nie chciał musieć się tłumaczyć ze swojego zachowania w tej chwili. Remi pewnie nie zwróciłby na nie nawet uwagi, ale to już inna sprawa.
Parsknął śmiechem, gdy rudzielec zaczął mu się tłumaczyć. Nie, White nie zrozumiał z jego bełkotu praktycznie nic. Czarodziej stał do niego tyłem, mówił strasznie szybko, do tego jednym ciągiem i cicho, a przy tym nie można zapominać o tym koszmarnym akcencie, który naprawdę drażnił uszy Brytyjczyka.
- Emm, taaa... Do zobaczenia! - krzyknął za uciekającym mu kumplem i energicznie mu pomachał, choć Francuz z pewnością nie zamierzał się już na niego oglądać.
Co za historia...
Zaśmiał się cicho do siebie i odwróciwszy się na pięcie, włożył ręce do kieszeni, by następnie ruszyć ponownie w stronę bramy. Znowu musiał poruszać się na autopilocie, bo głowę miał już zajętą zupełnie innymi myślami, niż te dotyczące zakupów na jutro.
[z/t] x2
Remi - Dodano 3 PD
Nathan - Dodano 3 PD
Nathan White
Re: Brukowany plac
Jeśli tylko Finta pomimo siarczystego deszczu nadal trzymał oczy choć do połowy otwarte, to mógł stwierdzić, że dystans pomiędzy nimi, a pająkiem (który coraz mocniej zaczynał przypominać szwankującą zabawkę dla hardkorowych dzieci) jakby nieco się zmniejszył. Gorszym aspektem ich podróży było to, że zbliżali się do akademików pełnych niczego nieświadomych młodych czarodziejów, z których niektórzy mogli już spać
Zbliżali się też nieuchronnie do brukowanego placu – to była chwila, w której Clotilde została postawiona przed bardzo ważnym wyborem: albo puści się teraz i wyląduje w gęstym błocie, albo cierpliwie poczeka aż mokrą ziemię zastąpi bruk i przy takim upadku nieźle zedrze sobie skórę.
W tym czasie pająk dopadł się do najbliższego budynku - akademika Camarilli – wspiął na wysokość pierwszego piętra i przycupnął, a raczej przykleił się doń jak kleszcz. Jego odnóża wciąż strzelały na boki, a na dodatek powodował on, że po coraz większej połaci ściany wielkiego budynku zaczęły tańczyć elektryczne wyładowania i iskry, z niesamowitą szybkością pnące się w stronę dachu.
Zbliżali się też nieuchronnie do brukowanego placu – to była chwila, w której Clotilde została postawiona przed bardzo ważnym wyborem: albo puści się teraz i wyląduje w gęstym błocie, albo cierpliwie poczeka aż mokrą ziemię zastąpi bruk i przy takim upadku nieźle zedrze sobie skórę.
W tym czasie pająk dopadł się do najbliższego budynku - akademika Camarilli – wspiął na wysokość pierwszego piętra i przycupnął, a raczej przykleił się doń jak kleszcz. Jego odnóża wciąż strzelały na boki, a na dodatek powodował on, że po coraz większej połaci ściany wielkiego budynku zaczęły tańczyć elektryczne wyładowania i iskry, z niesamowitą szybkością pnące się w stronę dachu.
Mistrz Gry
Re: Brukowany plac
Finta trzymał oczy otwarte tak szeroko, jak tylko potrzebował. Nie bez przyczyny nosił gogle ochronne, które wciąż trzymały się dokładnie tam, gdzie powinny. Jeśli ktoś widział przez okna akademika jak nadjeżdża, mógł pomylić go z jeźdźcem apokalipsy - jeszcze te grzmoty w tle - ale z góry czuł się już mniej epicko, bo ciągle miotało nim niemiłosiernie na boki. Utrzymywał się na zwierzęciu chyba tylko dlatego, że miał talent do znajdowania się w podobnych sytuacjach i potrafił "jakoś sobie poradzić". Tak, "jakoś sobie poradzić". Z zewnątrz wyglądało to dobrze, a on zwykle po prostu "jakoś sobie radził". Szło mu całkiem nieźle, patrząc na to, że wciąż żył.
Nie od razu się zorientował, że Clotilde przyłączyła się do kuligu. Najpierw usłyszał, jak krzyczy "złap mi to" i obudził się w nim duch zdobywcy, nawet spróbował manewrować koniem, ale szło mu - no właśnie - "jakoś" i wciąż obijał sobie tyłek. Przynajmniej dobrze, że tyłek, a nie...
Nieświadomy jadącej na piętach Włoszki ponaglał jeszcze posąg wesołymi okrzykami, które ginęły gdzieś w gwizdach wiatru. W końcu miał wszystko pod kontrolą. MIAŁ POD KONTRIOLĄ. W praktyce oznaczało to tyle, że nie stracił ani konia, ani uciekającego stworaka, z oczu. Dopiero pod koniec pogoni zobaczył Clotilde i spróbował nawet nieco zwolnić (nie zatrzymać się, powiedzmy szczerze; wciąż musiał mieć na oku to uciekające coś, zresztą, sama mu kazała to złapać), ale koń nie wydawał się reagować na normalne polecenia, więc pędzili dalej.
Finta miał już coraz mniej siły na utrzymywanie się na bujającym grzbiecie i wiedział, że przy pierwszej zmianie kierunku będzie się szykował na spotkanie z ziemią, ale zamiast się tym martwić wydał z siebie zafascynowane "uuuooooou", bo jego uwagę skutecznie pochłonęło pająko-podobne stworzenie. Nie wyglądało to zbyt dobrze. W jego pochłoniętym doświadczaniem umyśle zrodziła się myśl, że może - ale tylko może - przydałoby się jednak, żeby na miejscu pojawił się ktoś kompetentny. Może, ale tylko może, to coś zaczyna stwarzać zagrożenie dla innych studentów.
Widział też, że jeśli nic nie zrobi, może być gorzej, a jeśli coś zrobi, może być gorzej. Wychodziło na to, że lepiej próbować. Wycelował różdżkę w to-coś.
- Relashio! - Krzyknął, licząc na to, że w taki czy inny sposób zaklęcie zadziała i atakowane stworzenie zostanie odrzucone od budynku.
Nie od razu się zorientował, że Clotilde przyłączyła się do kuligu. Najpierw usłyszał, jak krzyczy "złap mi to" i obudził się w nim duch zdobywcy, nawet spróbował manewrować koniem, ale szło mu - no właśnie - "jakoś" i wciąż obijał sobie tyłek. Przynajmniej dobrze, że tyłek, a nie...
Nieświadomy jadącej na piętach Włoszki ponaglał jeszcze posąg wesołymi okrzykami, które ginęły gdzieś w gwizdach wiatru. W końcu miał wszystko pod kontrolą. MIAŁ POD KONTRIOLĄ. W praktyce oznaczało to tyle, że nie stracił ani konia, ani uciekającego stworaka, z oczu. Dopiero pod koniec pogoni zobaczył Clotilde i spróbował nawet nieco zwolnić (nie zatrzymać się, powiedzmy szczerze; wciąż musiał mieć na oku to uciekające coś, zresztą, sama mu kazała to złapać), ale koń nie wydawał się reagować na normalne polecenia, więc pędzili dalej.
Finta miał już coraz mniej siły na utrzymywanie się na bujającym grzbiecie i wiedział, że przy pierwszej zmianie kierunku będzie się szykował na spotkanie z ziemią, ale zamiast się tym martwić wydał z siebie zafascynowane "uuuooooou", bo jego uwagę skutecznie pochłonęło pająko-podobne stworzenie. Nie wyglądało to zbyt dobrze. W jego pochłoniętym doświadczaniem umyśle zrodziła się myśl, że może - ale tylko może - przydałoby się jednak, żeby na miejscu pojawił się ktoś kompetentny. Może, ale tylko może, to coś zaczyna stwarzać zagrożenie dla innych studentów.
Widział też, że jeśli nic nie zrobi, może być gorzej, a jeśli coś zrobi, może być gorzej. Wychodziło na to, że lepiej próbować. Wycelował różdżkę w to-coś.
- Relashio! - Krzyknął, licząc na to, że w taki czy inny sposób zaklęcie zadziała i atakowane stworzenie zostanie odrzucone od budynku.
Finta Mészáros
Re: Brukowany plac
Clotilde trudno było zaskoczyć. Większość rzeczy przyjmowała po prostu do świadomości, po krótkiej analizie za i przeciw (a raczej szybkiej kalkulacji, czy jakiekolwiek "za" istnieje) decydując o swoim zaangażowaniu w całą sprawę. W najśmielszych wakacyjnych snach nie przypuszczała jednak, że jej pierwszy weekend na uczelni będzie tak malowniczy! Najpierw konsumpcja gumowych ślimaków pod gwiazdami, a teraz to - prawie romantyczna przejażdżka, prawie na koniu. W końcu zwykłe kopytniaki i siodła były zbyt mainstreamowe, halo, ludzie, to był MUMiCz! O wiele lepiej było zabawić się w chorą wersję nart wodnych. Chociaż gdyby ktoś ją uprzedził, to pewnie włożyłaby rękawiczki... W końcu jeśli ktokolwiek wyjrzał teraz przez okno, mógł wziąć cały ten błotny kulig za niezłą zabawę, jednak nie oszukujmy się - na drugim końcu sztywnego lasso, gdzie jedynym widokiem był podskakujący, koński zad, wcale nie było tak wesoło, jak mogłoby się wydawać. Włoszka musiała włożyć wiele wysiłku w to, żeby utrzymać się w pozycji pionowej i nie zacząć szorować po błocie twarzą, a podskakujące od czasu do czasu na nierównościach kalosze niewiele jej w tym pomagały. Dodatkowo mokre ciuchy i pęd powietrza sprawiły, że najzwyczajniej w świecie zrobiło jej się zimno. Mimo to nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby spróbować zatrzymać Finte i konia. Trzeba było gonić to coś, nawet jeśli nie było wiadomo, co to coś im wcześniej zrobi, ani czy nagle nie rozpłynie się w powietrzu. A ona musiała przy tym być. Koniecznie.
W przeciwieństwie do Mészárosa nie posiadała cudownych gogli, a można pokusić się o stwierdzenie, że jej oczka były szczególnie narażone na negatywne czynniki. Przez całą trasę trzymała je więc w połowie przymknięte i dopiero kiedy w oddali zamajaczył jej jeden z budynków, wytrzeszczyła je jeszcze mocniej niż zwykle. Zrozumiała, że ma problem jeszcze zanim ta myśl w pełni uformowała się w jej głowie. Tym razem - w przeciwieństwie do Mészárosa - miała ten komfort, iż wiedziała, że jeśli nic nie zrobi to będzie źle, a jeśli coś zrobi, to może być źle. Równanie było bardzo proste. Sztywne lasso było jednak silne - nie reagowało na szarpnięcia i mamrotane groźby, a Coletti wiedziała, że nie ma opcji, żeby wypuściła różdżkę. Przesunęła więc do przodu jedną z zaciśniętych na niej dłoni, minimalnie się podciągając i powtórzyła czynność, usiłując dotknąć palcem końcówki magicznego patyka.
- Ascendio! - Zamknęła oczy, słysząc już jak kopyta obijają się o kamienne podłoże.
W przeciwieństwie do Mészárosa nie posiadała cudownych gogli, a można pokusić się o stwierdzenie, że jej oczka były szczególnie narażone na negatywne czynniki. Przez całą trasę trzymała je więc w połowie przymknięte i dopiero kiedy w oddali zamajaczył jej jeden z budynków, wytrzeszczyła je jeszcze mocniej niż zwykle. Zrozumiała, że ma problem jeszcze zanim ta myśl w pełni uformowała się w jej głowie. Tym razem - w przeciwieństwie do Mészárosa - miała ten komfort, iż wiedziała, że jeśli nic nie zrobi to będzie źle, a jeśli coś zrobi, to może być źle. Równanie było bardzo proste. Sztywne lasso było jednak silne - nie reagowało na szarpnięcia i mamrotane groźby, a Coletti wiedziała, że nie ma opcji, żeby wypuściła różdżkę. Przesunęła więc do przodu jedną z zaciśniętych na niej dłoni, minimalnie się podciągając i powtórzyła czynność, usiłując dotknąć palcem końcówki magicznego patyka.
- Ascendio! - Zamknęła oczy, słysząc już jak kopyta obijają się o kamienne podłoże.
Clotilde Coletti
Re: Brukowany plac
Pościg trwał w najlepsze, a dwoje jego najważniejszych uczestników pruło przez błotniste odmęty kampusu, którego terytoria im bliższe były jezioru, ty bardziej przypominały bagna. A wszystko to w stroboskopie ciągłych błysków, które bardzo widocznie strzelały w różne strony, czasem zdawać by się mogło waląc w ziemię albo obiekty znajdujące się na terenie MUMiCzu. W chwili obecnej jednak bardziej od pękającego pod naporem światła nieba istotny był elektryczny żywiołak, który przyczepił się jak rzep do jednego z akademików, obsypując jego ściany iskrami. Miotany wstrząsami Finta, który starannie i regularnie powiększał siniaki na pośladkach, postanowił raz na zawsze odczepić potencjalnie niebezpieczne stworzenie od domu pełnego niewinnych cywili. Rzucone z grzbietu biegnącego konia zaklęcie pomknęło przed siebie aż podejrzanie celnie, zupełnie jakby nawet wyprowadzone w drugą stronę miało zgrabnie wykręcić i trafić w obiekt, który rzucający miał na myśli. Niepokojąca, wręcz agresywnie głośna petarda pomknęła w stronę pajęczaka i grzmotnęła w niego mocno, w pierwotnym zamiarze odrzucając go od akademika. Instrukcja jednak była niejasna (różdżka utknęła w wentylatorze) i tym razem dla odmiany o kilka metrów odrzuciło...
a) różdżkę?
b) konia?
c) Fintę?
d) wszystko powyższe?
Nie. Odrzuciło AKADEMIK. Cały wielki budynek przesunął się o kilka metrów w bok, jakby odskakując od insekta i niemiłosiernie orząc przy tym błotnistą ziemię. Elektryczne żyjątko zawisło na moment w powietrzu, po chwili z plaśnięciem lądując z powrotem w błocie.
Koń na ten nieoczekiwany ruch stanął nagle dęba, z miejsca zrzucając swojego obolałego i zmęczonego jeźdźca wprost na bruk, na moment wyrzucając mu cały tlen z płuc. Strzelił po tym jednego baranka i zawinął się po łuku, uciekając prędko w odwrotną stronę, zostawiając za sobą trzęsącego się i rumianego z zimna chłopaka.
Clotilde również niemal dosłownie czuła rozpalający ją na nowo płomień niebezpieczeństwa w postaci zbliżającego się bruku i widma pogubienia na nim ślicznych perłowych ząbków. Dłonie Włoszki już od kilku minut sprawiały wrażenie ciągle zsuwających się z przemoczonego drewna różdżki, przez chłód palce wydawały się niemiłosiernie zgrabiałe i najpewniej ledwo już trzymały ciągle szarpiące połączenie pomiędzy nią a końskim zadem. W końcu jednak zdecydowała się je zerwać dla lepszego dobra i miłości do prostego i pełnego uzębienia, rzucając zaklęcie, które przebiegło jasnymi wyładowaniami po sztywnym pałąku, w który wcześniej zmienił się bicz. Świetlne połączenie znikło nagle i niewidzialna siła szarpnęła dziewczyną w przód o mało co nie wywracając jej na twarz, całe centymetry przed granicą, w której zaczynały się brukowane kocie łby. Mimo to przemęczone kolana załamały się pod nią i wylądowała ona na czworakach w błocie, pozbywając się większości wody z kaloszy. Akurat kiedy jej oczom ukazał się pełen gracji upadek Węgra na plecy.
Było coś jeszcze. Na jednym przesunięciu podróże akademika Camarilla jeszcze się nie skończyły – po budynku wciąż biegały wyładowania i kiedy ich powłoka otaczająca go w końcu się zamknęła z suchym trzaskiem (dźwiękiem do złudzenia przypominającym ten towarzyszący teleportacji) z miejsca po prostu zniknął, pozostawiając po sobie tylko metrowy dół w ziemi.
W tym czasie żywiołak sprężystym krokiem skakał w stronę drugiego akademika, najwyraźniej chcąc powtórzyć sztuczkę.
Finta Mészáros
Po upadku z konia przez chwile będziesz miał problem ze złapaniem oddechu.
- 2% PŻ
a) różdżkę?
b) konia?
c) Fintę?
d) wszystko powyższe?
Nie. Odrzuciło AKADEMIK. Cały wielki budynek przesunął się o kilka metrów w bok, jakby odskakując od insekta i niemiłosiernie orząc przy tym błotnistą ziemię. Elektryczne żyjątko zawisło na moment w powietrzu, po chwili z plaśnięciem lądując z powrotem w błocie.
Koń na ten nieoczekiwany ruch stanął nagle dęba, z miejsca zrzucając swojego obolałego i zmęczonego jeźdźca wprost na bruk, na moment wyrzucając mu cały tlen z płuc. Strzelił po tym jednego baranka i zawinął się po łuku, uciekając prędko w odwrotną stronę, zostawiając za sobą trzęsącego się i rumianego z zimna chłopaka.
Clotilde również niemal dosłownie czuła rozpalający ją na nowo płomień niebezpieczeństwa w postaci zbliżającego się bruku i widma pogubienia na nim ślicznych perłowych ząbków. Dłonie Włoszki już od kilku minut sprawiały wrażenie ciągle zsuwających się z przemoczonego drewna różdżki, przez chłód palce wydawały się niemiłosiernie zgrabiałe i najpewniej ledwo już trzymały ciągle szarpiące połączenie pomiędzy nią a końskim zadem. W końcu jednak zdecydowała się je zerwać dla lepszego dobra i miłości do prostego i pełnego uzębienia, rzucając zaklęcie, które przebiegło jasnymi wyładowaniami po sztywnym pałąku, w który wcześniej zmienił się bicz. Świetlne połączenie znikło nagle i niewidzialna siła szarpnęła dziewczyną w przód o mało co nie wywracając jej na twarz, całe centymetry przed granicą, w której zaczynały się brukowane kocie łby. Mimo to przemęczone kolana załamały się pod nią i wylądowała ona na czworakach w błocie, pozbywając się większości wody z kaloszy. Akurat kiedy jej oczom ukazał się pełen gracji upadek Węgra na plecy.
Było coś jeszcze. Na jednym przesunięciu podróże akademika Camarilla jeszcze się nie skończyły – po budynku wciąż biegały wyładowania i kiedy ich powłoka otaczająca go w końcu się zamknęła z suchym trzaskiem (dźwiękiem do złudzenia przypominającym ten towarzyszący teleportacji) z miejsca po prostu zniknął, pozostawiając po sobie tylko metrowy dół w ziemi.
W tym czasie żywiołak sprężystym krokiem skakał w stronę drugiego akademika, najwyraźniej chcąc powtórzyć sztuczkę.
Finta Mészáros
Po upadku z konia przez chwile będziesz miał problem ze złapaniem oddechu.
- 2% PŻ
Mistrz Gry
Re: Brukowany plac
Do tej pory Finta starał się mniej więcej ogarniać, co się dookoła dzieje i szło mu całkiem dobrze. Miał lata praktyki przez udział w przeróżnych wydarzeniach. Dlatego dał radę zwracać uwagę na ożywioną palmę, dzikiego konia, towarzyszki zabawy w dziwne wydarzenia - zauważył nawet (mimo, że po pewnym czasie) jadącą na piętach Clotilde. Nie przeszkadzały mu błyskawice, deszcz, wiatr ani nawet pędzenie w dal na kamiennym zwierzęciu. Dawał radę aż do teraz: kiedy rzucił zaklęcie, a ono zadziałało na cały akademik, po prostu opadła mu szczęka. W tle mogłyby latać smoki, wybuchać wulkany, biegać nagie kobiety - siła zaklęcia, które wyszło z jego własnej różdżki, spowodowała u niego ograniczenie funkcji poznawczych, czy - mówiąc po ludzku - zawiesił się, niezdolny nawet do wyrzucenia z siebie węgierskich bluzgów.
Z tego powodu nie widział, co dzieje się z Clotilde. Nie odrywał wzroku od budynków, wciąż trzymał wyciągniętą różdżkę. Siedziałby tak pewnie pół dnia, gdyby nie to, że kamienny rumak postanowił pomóc mu przez terapię szokową. Lot nie był długi, ale trzepnięcie plecami o ziemię i tak wycisnęło z Finty wszystko, co tylko mogło: życie, powietrze i myśli, które skutecznie blokowały mu działanie. Przez chwilę nie wiedział, co się dzieje i nie mógł się poruszyć. Najpierw zgiął rękę, potem zaczął kaszleć i usiadł. Nie mógł zacząć oddychać normalnie.
Wtedy akademik zniknął. Student na chwilę zapomniał o kaszleniu.
- Eszopja magát - wydukał zduszonym głosem i dopiero po tym wziął porządny wdech. Zakaszlał jeszcze kilka razy i jęknął. - O nie!
Spotkanie z twardym podłożem sprawiło, że czuł, gdzie ma wszystkie stawy, ale nie zwracał na to uwagi. Ani na to, ani na zimno, przemoczenie czy dalsze zachowanie tego czegoś, co gonili aż tutaj. Nawet nie próbował jeszcze wstawać. Przetarł gogle (w których pękło szkło podczas upadku), bo nie wierzył w to, co widział. Potem zerknął na swoją różdżkę, jakby nie wierzył w to, co się stało, a na koniec jeszcze raz wbił wzrok w pustkę, w której powinien znajdować się budynek.
- A francba...
Z tego powodu nie widział, co dzieje się z Clotilde. Nie odrywał wzroku od budynków, wciąż trzymał wyciągniętą różdżkę. Siedziałby tak pewnie pół dnia, gdyby nie to, że kamienny rumak postanowił pomóc mu przez terapię szokową. Lot nie był długi, ale trzepnięcie plecami o ziemię i tak wycisnęło z Finty wszystko, co tylko mogło: życie, powietrze i myśli, które skutecznie blokowały mu działanie. Przez chwilę nie wiedział, co się dzieje i nie mógł się poruszyć. Najpierw zgiął rękę, potem zaczął kaszleć i usiadł. Nie mógł zacząć oddychać normalnie.
Wtedy akademik zniknął. Student na chwilę zapomniał o kaszleniu.
- Eszopja magát - wydukał zduszonym głosem i dopiero po tym wziął porządny wdech. Zakaszlał jeszcze kilka razy i jęknął. - O nie!
Spotkanie z twardym podłożem sprawiło, że czuł, gdzie ma wszystkie stawy, ale nie zwracał na to uwagi. Ani na to, ani na zimno, przemoczenie czy dalsze zachowanie tego czegoś, co gonili aż tutaj. Nawet nie próbował jeszcze wstawać. Przetarł gogle (w których pękło szkło podczas upadku), bo nie wierzył w to, co widział. Potem zerknął na swoją różdżkę, jakby nie wierzył w to, co się stało, a na koniec jeszcze raz wbił wzrok w pustkę, w której powinien znajdować się budynek.
- A francba...
Finta Mészáros
Sponsored content
Strona 1 z 2 • 1, 2
Strona 1 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach